Bożeńciu, jakież to ładne! Piękna baśń (bajka właściwie), którą czytałam jako podrośnięte dziecko (może miałam 9 lat). Najwyższa z możlilwych ocen właśnie dlatego - najładniejsza bajka dzieciństwa, przeczytana w wieku dojrzałym, tak samo się podoba. I tak samo nie mogę się oderwać. Czy to normalne?/ :)
Gdybym uparła się znaleźć drugie dno i jakiś ponadczasowy morał, to może, że ciężką pracą ludzie się bogacą :) no bo ciumciowato durny królewicz Lulejko zyskuje podwładnych a i utracony tron, dopiero jak zaczął czytac i się uczyć :)
No i drugi morał: że niekiedy wielka miłość jest ślepa (Lulejko i Różyczka, którzy nie potrzebowali zaczarowanych przedmiotów), a niekiedy zakwita dopiero przy użyciu magii (w dzisiejszych czasach - makijaż? )
Ale i bez drugiego, trzeciego dna. Ani nawet pierwszego - przepiękna bajka, ponadczasowa. Wspaniała.
Odkryta na powrót dzięki szacownej pani @Jagrys a i mojemu ojcu, który siedząc przy piecu i rozprawiając o najnowszych publlikacjach na temat wszechświata i ciemnych sekretach watykanu, nagle - ni z gruszki, ni z pietruszki - rzekł "Thackeraya czytałaś? Podejrzewam, ze nie o pierścień i różę mu chodziło, ale to już był drugi sygnał. Wrocić do historii Lulejki i Bulby.
I wiecie co? Pamiętałam Gburcię-furcię. I jej męża. I jeszcze kilka postaci. A czytałam...lat temu trzydzieści :)