Moje pierwsze spotkanie z Edwardem Lee było hm... sama nie wiem nawet jak je określić. Nie powiem, że było udane ale też skłamałabym mówiąc, że było do dupy. Zwyczajnie w świecie nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się sięgając po horror ekstremalny.
Książka podzielona jest na dwie opowieści, dwie "nowele", które są ze sobą połączone. Pierwsza tytułowa opowieść, czyli "Świnia" mnie nie zachwyciła. Autor przedstawia nam historię człowieka, który przez jeden zły wybór traił w środek pustkowia, gdzie musiał wcielić się w rolę "reżysera" filmów. Filmów porno, gdzie podstawą był seks ze zwierzętami (o snuff i scat nie wspominając). Jak mogę podsumować tę opowieść? Ot dość brutalny, brudny pornos, opowieść o dewiacji, ludzkich fetyszach, to wszystko okraszone dragami i latającymi flakami.
Druga opowieść, czyli "DOM" to opowieść troszkę spokojniejsza, również mająca miejsce w domu, w którym były kręcone pornosy z typu snuff, wet i scat. Ot, młody chłopak dostaje zlecenie z gazety, by napisał artykuł o domu, w którym niegdyś kręcono najbardziej wyuzdane pornole. Do domu porno chłopak rusza z macochą, która ceni sobie naturyzm. Co do samego budynku - tym razem "tytułowy" Dom jest nawiedzonym miejscem, w którym dzieją się dziwne rzeczy a osoby w nim przebywające w pewnym sensie stają się kimś innym...
Może w tej części nie ma tu brutalnego i wynaturzonego seksu, natomiast spotkają nas tu zdecydowanie inne obrzydliwości, które mogą przyprawić o odruch wymiot...