Wydumana, przegadana, ni to romans, ni to (mikro)powieść psychologiczna. Samotny ojciec podróżuje z jedenastoletnią córką, wakacyjny wyjazd staje się okazją do wspomnień o jej matce. I nieoczekiwane zakończenie. No cóż, nie zachwyciło, nie przekonały mnie monologi narratora, dziwne, przeintelektualizowane rozmowy z ukochaną, czyli matką dziewczynki, ani sama dziewczynka - autor chyba jednak nie ma dzieci, bo moim zdaniem czterolatka nie sformułuje samodzielnie zdania "To opowieść o życiu" na widok albumu zdjęć, a pomysł, że o matkę zacznie wypytywać dopiero w wieku lat jedenastu, mogę tylko zbyć wzruszeniem ramion. Dzieci tak nie działają. Poza tym dziwna wizja źródeł działalności artystycznej (artysta musi cierpieć!), przesłodzenie, przestylizowanie i ogólne wymądrzanie się.
To kolejna książka z wydawnictwa "Manufaktura Słów". Błędów językowych naliczyłam mniej niż w czytanej niedawno "Zielonej kopercie", ale niestety też się zdarzają, natomiast literówki i interpunkcja znów wołają o pomstę do nieba. Chociaż chwilami jest śmiesznie, np. gdy bohaterowie jedzą śniadanie w blasku docierających zza zasłony "promieni słonia". Oj tak, tak to już jest, jak się trzyma radioaktywnego słonia za zasłoną, to potem dziwne rzeczy się dzieją.