Powieść naprawdę oryginalna. Czytałam ją dwa razy, nim zdecydowałam się poruszyć jeden z jej aspektów na moich zajęciach z gimnazjalistami. Niestety nikt z młodych ludzi nie czytał tej książki, a dopiero jak pokazałam okładkę, to wzbudziłam pewne zainteresowanie. Choć nie dokonuję wpisów na takich portalach, to tym razem postanowiłam to zmienić, gdyż recenzje tej książki są pisane w większości przez osoby starsze. Tak przynajmniej można się zorientować po języku i konstrukcji zdań, którymi operują. Ja nie chcę wygłaszać tu swojej opinii, ale podzielić się tym, jak zareagowali moi uczniowie. Po pierwsze, to w żaden sposób nie mogłam ich zainteresować losami chłopca z patologicznej rodziny. Miałam wrażenie, czytając im niektóre fragmenty, że wręcz to ich nudzi. Godzina wychowawcza zakończyła się tylko moją analizą takiego przypadku, w kontekście odrzucenia i roli matki w wychowaniu dzieci. Sprawa Woodwarda została zakończona i odeszła w zapomnienie. Jednak po miesiącu, czyli na początku czerwca, temat powrócił. Dosyć niespodziewanie, kiedy omawialiśmy sposób podziękowań za trzy lata szkoły itd, i nagle pojawił się wątek miłosny. Jedna z moich uczennic powiedziała, że każda dziewczyna chciała by być tak kochana jak Max kochał Malwę. Nie udało mi się pociągnąć tematu, ale piszę to po to, że czasami książki które czytamy albo historie, które słyszymy, zostawiają w nas piętno o wiele głębiej niż się spodziewamy. Nie sądzę, by młodzi ludzie odwiedzali takie miejsce jak na kanapie, czy inne portale o książkach, ale Woodward moim zdaniem został napisany właśnie dla tej miłości. Uczucia Maxa do Malwy, a fenomen tej opowieści polega na tym, że taka miłość w ogóle się nie wydarzyła, ani Maxowi ani Malwie. Autor przedstawił tutaj braki i tęsknoty, a jak się domyśłam, to ciągłe poszukiwanie swej matki. Pod względem psychologicznym, jest to nietuzinkowa analiza stanów emocjonalnych i poziomów, jakie ma w sobie dziecko, rozwijające się bez miłości matki. (nie jest to prosta lektura, ale nie sposób o niej zapomnieć, przez bardzo długi czas). M. Mielcarz.