Prawdopodobnie magnum opus Conrada. Każde słowo ważone w sztabkach złota. Głośna samotność, gdzie biją dzwony namiętności w gęstej dżungli odciętej od uszu plotkarzy. Historia o angielce w żeńskiej orkiestrze, która, najwyraźniej, czuje się nieszczęśliwa - poznaje mężczyznę w hotelu, co proponuje, aby zabrała się w podróż na zielony teren. Gdzie nikt nie będzie szukał uciekinierki, a ona oderwie się od przeszłości, tragizmu i nasyconej tragikomedii w głosie. Znika ze sceny - osiedla się w głuszy wraz z kochankiem, na którego polują szulerzy i kanciarze. Ponury melodramat, z wiecznie rozbawionym protagonistą, który uczucia zachowuje dla porwanej Leny. Ślepa talia kart decyduje o ludzkim losie, marzenia pachną solą mieszając dowcip z rumem, a dawne, nieokreślone zdarzenia nie zostają wymazane z obcej pamięci. Ciekawskie oczy szukają szybkiego zarobku, zaś gra w karty ukojeniem dla uzależnionego hazardzisty. Conrad znów to zrobił - obdarł wszystkich ze złudzeń. Podarł obietnicę, że miłość ocali od skandalicznego finału. Niewinność wrzucił do rynsztoka, niepoprawnych romantyków zlinczował, a ryzyko uzasadnił jako cel ślepego przeznaczenia.
Smutna, druzgocząca lektura, ale w ponurej, jałowej egzystencji odnajduje ziarenko prawdziwego domu, bezpieczeństwa, nie okrywając się cudzymi zgorszeniami. Idylliczny humor pozwala zapomnieć o rzezimieszkach, o kobiecie skazanej na chciwe podejrzenia i upokarzającą samotność emocjonalną. Przyjemna czy nie, ale tematy o ludziach z...