Anne Frasier bardzo zależało na stworzeniu literackich puzzli. Literackiej układanki. Tak, to od razu rzuca się w oczy gdy idzie o tę powieść - autorka bardzo, bardzo chciała byśmy wpasowywali do siebie poszczególne elementy tej historii, fragmenty tego, co wiemy o sytuacji bohaterów, o ich przeszłości, charakterze itd. I to się w miarę udało, rzeczywiście składamy kolejne klocki, często (no, w miarę często) wiemy coś chwilę przed prowadzącymi książkowe śledztwo, czasem jesteśmy też zaskakiwani tym, jak pasują one do tej historii (choć to już dużo rzadziej), możemy się tym bawić. Zwłaszcza ten pierwszy, przewrotny twist, co do którego mamy wcześniej pewne sygnały, twist związany z planem ojca głównej bohaterki, jest i efektowny i zwyczajnie fajny. Potem, cóż, nie jest to już może jakieś mistrzostwo świata, ale często dalej jest w miarę okej. Taki układankowy charakter tej powieści był, nie mam co do tego cienia wątpliwości, celem pisarki i ten cel jakoś tam udało się jej osiągnąć.
Ale to prawie wszystko dobrego, co mogę napisać o tym tekście. Trzymając się jeszcze kwestii samej historii muszę powiedzieć, że im dalej, tym gorzej. To jak zostaje nam pokazane, kto jest mordercą jest tak niezgrabne, że chyba już bardziej nie mogło. "O macie wskazówkę, cieszcie się" zdaje się nam mówić Frasier. A po chwili - tak, czas między podsunięciem nam, czytelnikom, poszlak tyczących tego, kto zabił, a momentem, w którym oficjalnie mamy powiedziane, że to właśnie ta osoba zabiła został w tej powieści jakoś nieprawdopodobnie wręcz skrócony - dodaje: "Tak, widzicie, mieliście rację". Trochę łopatologia i traktowanie odbiorcy tekstu jak dzieciaka z tego wychodzi.
Styl też nie powala, choć w tym wypadku mamy do czynienia ze zjawiskiem jakby odwrotnym do tego tyczącego fabuły. To początek jest tu mocno popsuty. Otworzyłem tę książkę i coraz to coś mi zgrzytało, coraz to natrafiłam na jakieś stylistyczne mielizny. Potem zaczęło się robić lepiej, ale wciąż - było co najwyżej poprawnie. W pewnym momencie nawet zacząłem się zastanawiać, czy można by za to winić tłumaczkę. Ale nie, sprawdziłem i Grażyna Woźniak ma duże doświadczenie w przekładaniu literatury popularnej, więc to raczej nie jej wina.
W książce jest sporo podwórkowej psychologii, autorka każe nam śledzić myśli postaci i dość prosto tłumaczy to, co one robią, jak się zachowują. Cóż, jak się ma w powieści psychopatów, to taki zabieg jest zapewne w jakimś tam stopniu nieodzowny, ale chyba można by go zrobić lepiej niż tu. Niektóre fragmenty same w sobie robią nawet wrażenie - wrzuciłem dwa cytaty ze "Znajdź mnie" na portale literackie - ale to wrażenie jest bardzo punktowe, tyczy właśnie pojedynczych stron.
Ze sposobem, w jaki autorka ukazuje nam myśli książkowych bohaterów, to w ogóle jest ciekawa sprawa. Mamy punkty widzenia dwojga postaci, którym ma towarzyszyć nasza sympatia, Frasier nie stara się, byśmy bardzo mocno z nimi byli, by ich sceny jakoś kontrastowały ze sobą, ogólnie, by cokolwiek wynikało z tych dwóch punktów widzenia. Dobra, to można tłumaczyć po prostu brakiem napinki, chęcią niepodążania za innymi twórcami tego typu literatury itd. A potem nagle odstępstwo od tej zasady i punkt widzenia jednej ze złych postaci. Z którego to odstępstwa nic nie wynika, niczego się szczególnego o tej postaci nie dowiadujemy, nie ma nic o jej stanach psychicznych, choć moim zdaniem aż się o to prosiło, o jej stosunku do innych postaci (o co prosiło się jeszcze bardziej) służy ono w zasadzie wyłączenie pokazaniu, co się z tą osobą dzieje. Tyle, że o tym równie dobrze moglibyśmy się dowiedzieć z rozdziału o którejś z tych głównych postaci :) Mniejsza, że można to odbierać jako zakłócenie w tekście, większy problem polega na czym innym: gdy pod koniec zostajemy dopuszczeni do tego, jak świat widzi główny powieściowy antagonista, to to dopuszczenie wybrzmiewa już gorzej niż by mogło. Właśnie dlatego, że wcześniej pisarka już zrezygnowała z zasady, że mamy punkty widzenia tylko dwojga głównych bohaterów, właśnie dlatego końcowe odstępstwo od niej nie jest już tak efektowne. Jakiś elementarny błąd warsztatowy moim zdaniem.
Przykro mi, ale nie mogę się przyłączyć do chóru zachwytów nad tę książką. Nie było na nią szczególnego pomysłu, psychologa, pisałem już o tym, mocno trąci podwórkowością, końcowa rozróba też jakaś taka niemrawa. Poznajemy parkę postaci, którą to parkę autorka ma zamiar wykorzystać jako śledczych w następnych tomach, ale chemia między nimi też jakaś bardzo dobra nie jest. Daję 4/10 i tyle.