Sięgając po ten tytuł, byłam przekonana, że wiem czego się po nim spodziewać. Sądziłam, że będzie to kolejna łzawa i niewyróżniająca się na tle pozostałych historia walki o możliwość skorzystania z prawa do eutanazji. Choć zapowiedź jest bardziej niż intrygująca, nie liczyłam na nic nowego. I wiecie co? Strasznie się cieszę, że jestem tylko człowiekiem i mam prawo popełniać błędy. Niedocenienie "Gwiazd naszych wina" było błędem.
John Green jest pisarzem amerykańskim, autorem bestsellerów z listy "New York Timesa". Debiutował znakomitą powieścią "Szukając Alaski", porównywaną z "Buszującym w zbożu" J. D. Salingera, opublikował następnie kilka powieści, jednak to ostatnia z nich – "Gwiazd naszych wina" – przyniosła mu ogromną poczytność i splendor. Jest laureatem licznych nagród literackich, m.in.: The Printz Medal, Printz Honor i Edgar Award. Mieszka z żoną i synem w Indianapolis. Wraz z bratem Hankiem prowadzi Vlogbrothers, jeden z najpopularniejszych projektów wideo w sieci.
Bohaterką powieści Johna Greena jest szesnastoletnia Hazel, chorująca na raka z przerzutami dziewczyna. Jej historia, choć sięgająca kilku lat wstecz, rozpoczyna się w momencie, gdy mama Hazel wysyła ją na zajęcia z grupą wsparcia, sądząc że nabawiła się depresji. Hazel tak naprawdę nie cierpi na żadną chorobę psychiczną, a jej aspołeczność wynika z potrzeby niezawierania nowych przyjaźni. Bo Hazel, nawet po specjalnej terapii, i tak kiedyś umrze. Leczenie przedłużyło jej życie o kilka lat, ale nie doprowadziło do remisji, a dziewczyna nie chce, by ktoś jeszcze, poza jej najbliższą rodziną, która i tak będzie cierpieć, doświadczył bólu związanego z jej nieuchronną śmiercią. Niezwykle szlachetna postawa, prawda?
Szlachetne pobudki, czy skrajna głupota, wszystko i tak przestaje mieć znaczenie w chwili, gdy na grupie wsparcia pojawia się Augustus i bez pardonu wkracza w życie Hazel. Dzieje się to tak nagle, że nie sposób nie uznać tego za nieprawdopodobne zrządzenie losu. Muszę jednak przyznać, że z pewnością wyszło ono na dobre zarówno Hazel, jak i Gusowi. Nasza główna bohaterka dopuszcza do siebie zainteresowanego chłopaka, który nie krzywi się na widok jej butli z tlenem. Świadomie łamie dane sobie słowo. Cieszę się, że je złamała.
Augustus to wspaniały, serdeczny chłopak po przejściach, ofiara kostniakomięsaka, który pozbawił go nogi. Gus zmuszony jest poruszać się z pomocą protezy, ale nie powiedziałabym, żeby robiło to mu jakąś różnicę. Trochę się wstydzi braku nogi, to oczywiste, ale jego filozofia życiowa nie pozwala mu zamartwiać się takimi błahostkami, skoro rak dał mu spokój i wszystko wskazuje na to, że już nie wróci.
Choć to nieprawdopodobne przy tematyce raka, to i tak zdarzało mi się zaśmiać albo po prostu uśmiechnąć. Jak wiecie, zazwyczaj dzieciom chorym na raka fundacje fundują spełnianie najskrytszych marzeń. Gus, który swego życzenia nie wykorzystał, postanowił zabrać Hazel do Amsterdamu, by ta mogła poznać swojego ulubionego pisarza. Ten gest był naprawdę wspaniały i nieważne, że autor genialnej książki okazał się pijakiem, bo sam wyjazd był strzałem w dziesiątkę. Byłam szczęśliwa, że wyjechali, spędzili ze sobą romantyczne chwile i robili, co mogli, by odgonić od siebie widmo choroby. Że choć raz żyli chwilą, nie myśląc o przyszłości.
Potem wszystko się zawaliło. Stan zdrowia jednego z nich uległ znaczącemu pogorszeniu. I tutaj zaczęły się schody z przyswajaniem treści. Emocje, które zbierały się gdzieś głęboko na dnie serca, nagle wypłynęły ze mnie nieprzerwanym strumieniem. Czym jest miłość w obliczu śmierci? Jak się zachowywać w sytuacji, gdy ktoś umiera? Gadać o tym, płakać, lamentować, czy może utrzymać nerwy na wody i zachowywać się tak, jakby tego raka nie było? Musicie wiedzieć, że niedawno byłam w identycznej sytuacji. Moja Babcia miała raka z przerzutami do wszystkich najważniejszych organów za wyjątkiem serca. W listopadzie widziałam ją po raz ostatni, w grudniu zmarła. Nasze ostatnie spotkanie nie było naznaczone widmem nieuchronnej śmierci Babci. W ogóle o tym nie rozmawiałyśmy. I Babcia była szczęśliwa. To było dla mnie ważniejsze niż moje cierpienie. Nie chciałam, by Babcia była smutna, widząc mój ból.
"Gwiazd naszych wina" to przepiękna, wzruszająca i skłaniająca do refleksji powieść. Nie można przejść obok niej obojętnie. Zawarte na okładce słowa "absolutnie genialna" wydają mi się jak najbardziej trafne. Bo rzadko kiedy można spotkać książkę o śmiertelnej chorobie, w której motywem przewodnim nie jest śmierć sama w sobie i ból towarzyszący utracie bliskich, lecz walka o swoje własne "ja" sprzed choroby. John Green wspaniale piętnuje nasze zautomatyzowane współczucie, które nierzadko sprawia chorym przykrość. Hazel i Augustus chcieli mieć normalne życie i otwarcie kpili z Bonusów Rakowych i Ostatniego Dobrego Dnia. Z kolei Dzień Niszczenia Pucharów na długo zapadnie mi w pamięć jako kwintesencja owej walki. Doprawdy, przepiękna jest ta powieść. Godna polecenia każdemu bez wyjątku. Po prostu magiczna.
Wspominając lekturę, nie mogłabym nie napomknąć o tym, że Green to mistrz wzbudzania emocji. To, co wyczynia słowami i podejmowaną, kontrowersyjną tematyką, nie jest próbą zagrania nam na emocjach. Ta powieść nie jest kolejną tanią historyjką, której zadaniem jest zrównanie z ziemią uczuć czytelnika. "Gwiazd naszych wina" to przykład książki, której fabuła wzbudza najprawdziwsze emocje bez sztucznych zabiegów służących ich wzmocnieniu. Tu nie ma miejsca na fałsz i emocjonalne przekłamanie.
Plastyczny, płynny język stylu Johna Greena uprzyjemnia lekturę. Nie zaprzeczę, jest ona gorzko-słodka, bo w jednej chwili można się śmiać, a w drugiej zalewać się łzami, ale przez ten zabieg nabiera ona realizmu. W ani jednym momencie książki nie poddałam tego w wątpliwość - mało tego - tak zżyłam się z bohaterami, że ich realne istnienie nie byłoby dla mnie zaskoczeniem. Zwłaszcza, że Green tak dobrze ich wykreował. Ponadto, jako miłośnik odniesień do innych tytułów i pokrętnych metafor, autor świetnie wplótł w powieść wątek ulubionej książki Hazel. Nie wspomnę już o pochodzeniu tytułu - "Gwiazd naszych wina"...
Kochani, jestem przekonana, że powieść Johna Greena, której premiera zbliża się wielkimi krokami, wywrze na Was ogromne wrażenie. Ogrom emocji, których doświadczycie, w pewien sposób pozwoli Wam zrozumieć potrzeby ludzi chorujących na raka. Dzięki tej książce otworzą Wam się oczy (kiedy już zejdzie opuchlizna po niekontrolowanym ataku płaczu) i zrozumiecie, czym jest miłość w obliczu nieuchronności losu.
Ocena: 6/6