Mistrz- to brzmi dumnie. Dumnie, ale też obco. Mistrz to ktoś, kto wyniósł się ponad zwykłego człowieka, kto osiągnął doskonałość, kto w swojej dziedzinie wszystkich pozostawił w tyle. Każdy chce być mistrzem. Ale czy każdy chce czytać mistrza?
Ryszard Kapuściński uważany jest za mistrza reportażu. Nie bez powodu w świecie Ameryki Łacińskiej określany jest przydomkiem „Maestro Kapo”. Zadziwia wobec tego cisza, jaka wokół jego książek panuje ostatnimi czasy na polskim rynku czytelniczym- w szczególności mam tutaj na myśli odbiorcę młodego, jeszcze nie do końca czytelniczo wykształconego. Dlaczego? Czy zniechęca tematyka- w dzisiejszych czasach łatwiej przecież wyszukać film przyrodniczy lub obejrzeć program na kanale podróżniczym? A może przyczyna jest zupełnie inna- może młody czytelnik boi się sięgać po teksty uznane za mistrzowskie, zakładając z góry, że tak jak inne „wybitne dzieła” omawiane na lekcjach języka polskiego, tak też opisy polskiego twórcy reportażu uśpią, zniechęcą, nie uderzą w żadną strunę wyobraźni czytelnika?
Sama do tekstów Kapuścińskiego z tej właśnie przyczyny podchodziłam z dużym dystansem. Pamiętam mgliście „Cesarza” omawianego w szkole średniej i niespecjalnie jestem w stanie odnaleźć w zakamarkach pamięci jakieś głębokie wzruszenia czy zachwyty. Po przeczytaniu biografii autora postanowiłam jednak dać szansę opowieściom z dalekiego świata raz jeszcze. Wybór padł na „Heban”, jedną z najbardziej uznanych książek Mistrza.
Książka jest zbiorem reportaży, wspomnień, obserwacji z podróży Ryszarda Kapuścińskiego w głąb Czarnego Lądu. Krótka forma, pozwalająca na wyczerpanie jednego tylko tematu w poszczególnych fragmentach sprzyja dobremu skupieniu uwagi na istocie poruszanego problemu. Nie znajdziemy w książce rozległych usypiających opisów krajobrazu, przyroda na kartach opowieści żyje, pulsuje, towarzyszy nieustannie narracji, nie jest jednak tematem do „zapchania” kolejnych akapitów sama w sobie. Wielkim atutem narracji autora jest brak słów, zdań, tematów niepotrzebnych. Każde słowo, każda obserwacja mają swój cel i prowadzą czytelnika w kierunku pointy. Język jest przystępny, bez wygórowanych ozdobników czy trudnych do zrozumienia metafor. Jednocześnie styl pisania, będący w moim odczuciu (oraz w odczuciu recenzentów znacznie bardziej doświadczonych) stanowi pogranicze reportażu i literatury, odchodzi od suchych, opisujących rzeczywistość ustępów na rzecz opowieści barwnej i wciągającej. Dzięki temu książkę czyta się szybko i z dużą przyjemnością, niezależnie od sprawności czytelniczej i dojrzałości odbiorcy.
Na uwagę zasługuje (i nie będę tutaj odkrywcza czy oryginalna) niezwykły zmysł obserwacji, który cechuje Kapuścińskiego. W centrum uwagi znajdują się nie wydarzenia polityczne, przemiany gospodarcze lub społeczne, a ludzie. Zwykli „codzienni” ludzie z ich codziennym życiem, zmartwieniami, problemami, radościami i wierzeniami. W oczach reportera nawet politycy terroryzujący całe kraje stają się ludźmi z ludzkimi obawami, potrzebami i wadami. Dzięki temu przyglądamy się Afryce okiem człowieka, a nie ekonomisty czy politologa. Pozwala to czytelnikowi zbliżyć się do problemów i realiów życia na tym pięknym, ale groźnym kontynencie. I chociaż wielu krytyków wypominało Kapuścińskiego niedokładne przedstawianie faktów oraz koloryzowanie ich na potrzeby historii, to w mojej opinii zabiegi te pozwalają na lepsze „poczucie” klimatu Afryki, zrozumienie wewnętrznych nastrojów oraz spojrzenie na świat oczyma Afrykańczyków.
Książka z całą pewnością jest warta polecenia każdemu, kto choć trochę jest ciekawy świata. Wciąga, zaskakuje, smuci i bawi. Nie należy bać się Mistrza, mistrzostwo Kapuścińskiego objawia się w umiejętności pisania w taki sposób, by każdy miał szansę wyruszyć wraz z nim w te niezwykłą podróż.