Trochę się pewnie zdziwicie, ale zacznę tę recenzję od tego, co w zamierzeniu autora miało chyba być wątkiem B całej powieści. W każdym zaś razie czymś co według jego zamiarów miało znajdować się trochę w cieniu tych ważniejszych spraw - spraw związanych z psyche głównej bohaterki. Mianowicie od tego, jak Najpłodniejszy wykreował otaczający bohaterów wielki spisek, ową olbrzymią tajemną organizację z którą przychodzi im się zmierzyć. Generalnie - pisałem o tym nieraz - uważałem to zawsze za mocno kulejącą stronę Mrozowej twórczości. Pan Remigiusz, skądinąd bardzo zdolny pisarz, nigdy nie umiał tworzyć wszechogarniających wielkich spisków, ot co. Nie potrafił opisywać ich tak, by czytelnik odczuł tę wielkość, tę skalę otoczenia protagonisty, tę wszechobecność. To, co w twórczości wielu pisarzy literatury popularnej świetnie się sprawdzało, u niego jakoś nie chciało nigdy zagrać. Od spotkania na działkach czy gdzie to tam było :D w "Kasacji" (tak uważam tamtą scenę za koncertowo wręcz popsutą) zawsze bardzo rzucało mi się to w oczy w jego pisarstwie. I tak w sumie to mam tutaj dobrą wiadomość - jest lepiej. To znaczy dalej nijak nie czuję tej potęgi złych, ale sama tajna organizacja została wykreowana nawet-nawet sprawnie, na pewno czytałam o niej bez bólu. Chyba po prostu zadziałał tu fakt, że Najpłodniejszy trochę spuścił z tonu :) To już nie jest super potężna siła, kierująca wszystkim i wszystkimi, oni chcą się dorobić i po prostu zarabiać forsę :) Swoją drogą w tej sytuacji nawet dość śmiesznie wyszło to, jak pod sam koniec autor usiłował dodać im jeszcze trochę potęgi, jakby chciał krzyknąć - "Nie, oni tak naprawdę właśnie są tacy wszechogarniający!" Generalnie jednak sam ten, przecież bardzo ważny, element świata przedstawionego w "Wybaczam ci" wyszedł nader strawnie, miałem wręcz wrażenie, że Mróz się czegoś gdy idzie o ten jego element nauczył, dopracował wreszcie pisarski warsztat pod tym względem :)
Zresztą - może to w generalnie sprawności warsztatu Najpłodniejszego szukać trzeba tak naprawdę źródeł tajemnicy tej dobrej zmiany (hehe). Nie zdradzę żadnej wielkiej tajemnicy pisząc, że w tej książce sporą rolę odgrywa sam końcowy opis miejsca, gdzie źli funkcjonują. Widzimy po prostu siedlisko złych. Tego, że Mróz umie opisywać miejsca, tego chyba nikt specjalnie nie kwestionuje. I tu właśnie nader sprawnie to wyszło, plastycznie, w sposób przemawiający do wyobraźni i przy znacznym minimalizmie środków. Mam nawet zamiar wrzucić na fanpage pisarza na fb żart, że chyba zarejestruję działalność gospodarczą polegającą na oprowadzaniu wycieczek po Wólce Kosowskiej, bo tak atrakcyjnie opisał jej mikroklimat, że takie wycieczki za moment zaczną się organizować :)
Dobrze, a jak wyglądają inne elementy owego świata przedstawionego? Taką najważniejszą jego częścią są chyba postacie wykreowane przez pisarza specjalnie z myślą o tej powieści i przede wszystkim kwestia chemii między nimi. Wiadomo, Mrozowe pisarstwo w pierwszym rzędzie tym się właśnie żywi, tym jak postacie współgrają ze sobą na kartach kolejnych powieści, jakie są ich relacje, kontakty, zbliżenia i oddalenia. Za to głównie wielu go kocha, to docenia nawet wielu jego krytyków, nie mylę się, prawda? :)
I jedna rzecz tu bardzo mocno rzuca się w oczy - to, że Najpłodniejszy bardzo chciał pokazać coś nowego, coś, czego jeszcze nie wykorzystał w żadnej z powieści. I jest coś jeszcze, wyraźnie widać, przynajmniej moim zdaniem wyraźnie widać, że zależało mu, był czytelnik był pod wrażeniem jak łatwo mu to przychodzi, jak bardzo nie ma on problemu z tworzeniem różnych rodzajów stosunków między protagonistami. I, znowuż, wyszło nieźle, ale tylko nieźle. Czujemy relację między Iną a Gracjanem, jej specyfikę. Z tym, że muszę tu przedstawić jedno zastrzeżenie: tak jak powyżej pisałem o minimalizmie środków przy konstruowaniu powieściowych lokacji, tak w konstruowaniu chemii między postaciami mamy jakiś, hmmm, maksymalizm środków :D W każdym razie przeciwieństwo owego minimalizmu. Tak bardzo Najpłodniejszy chce pokazać jaka jest relacja między postaciami, jaki jest jej charakter, jaka jest podstawa chemii między nimi, że to aż w oczy kole. Trochę to dziwne, zważywszy, że dotychczas stosował w tym zakresie właśnie minimalizm i bardzo przecież na tym zyskiwał. Trochę pachnie mi to wyczerpaniem zasobów pisarskich. Czyżby wszystko z zakresu tego, co może być między dwojgiem ludzi, co Mróz potrafił opisać bez szarżowania już opisał i teraz pozostało mu już tylko wyraźne pokazywanie czytelnikowi jak to wygląda?
Aha, jeszcze jedna uwaga na marginesie, gdy idzie o tą międzypostaciową (jejku, jakie słowo :) ) relację. Czy nie lepiej by było, by tylko jedna z postaci tak "przyjacielsko obrażało" drugą, a ta druga (pewnie lepiej, by był to facet) reagowała, choćby czasami, mocno przesadną uprzejmością? Nie wiem, nie znam się, ale jakoś tak wydaje mi się, że to by było bardziej atrakcyjne dla czytelnika. Porównajcie sobie te dwa dialogi:
[Cytat z książki]
- Hej, śmierdzelu!
- Hej gówniaku!
I drugi:
[Coś, co może byłoby lepszym pomysłem]
- Cześć, glizdo!
- Cześć, promyczku!
Dla mnie ten drugi, właśnie ten którego Najpłodniejszy nie użył w tym wypadku, brzmi lepiej i mam wrażenie, że wyszłoby relacji Ina-Gracjan, więc i siłą rzeczy całej powieści, na zdrowie, gdyby to taką koncepcję w niej urzeczywistniono. No, ale to tylko taka uwaga na marginesie.
Ciekawa jest sprawa spójności tej powieści. Początkowo czytelnik ma wrażenie, że właśnie mocno rozłazi się ona w szwach. Początkowe zawiązanie intrygi gdzieś się oddala i wygląda na to, że trudno mu będzie wrócić, odegrać w ogóle jakąś rolę w powieści. Potem, pod sam koniec wszystko się jakoś tam spina, tylko, że... no właśnie, tylko że powstaje pytanie, czy to spięcie nie wychodzi sztucznie. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę dwie sprawy. Po pierwsze pod sam koniec na kartach książki pojawia się zupełnie nowa postać i to ona wyjaśnia nam znaczą część zagadki, w dodatku tę część, która tyczy tego, co zapewne autor zaplanował jako wątek A powieści. Po drugie zaś to rozwiązanie dostajemy na bardzo niewielu stronach, nie tylko pojawia się nagle, ale i jest nader mocno skondensowane. I muszę powiedzieć, że mimo wszystkich tych okoliczności nie, nie odczułem sztuczności tego końcowego spięcia całego tekstu. Znowuż, znać techniczną biegłość Mroza.
Dobrze, no to teraz wspomnijmy jeszcze krótko o polifonii narracyjnej w tej powieści. Czy tylko ja uważam, że jeśli ma się dwóje narratorów pierwszoosobowych i mają oni na przemian relacjonować całą historię, to fakt, że jedno z nich ma dużo, dużo, dużo więcej do powiedzenia jest jednak błędem pisarza? Że skoro jest ich dwoje, to ich udział w narracji powinien być mniej-więcej równy, a jeśli tak nie jest, to powinno to mieć jakieś wyraźne uzasadnienie? Okej, tu jakieś tam miało, jedna z postaci miała swoje sekrety, ale i tak wyszło według mnie bardzo niezręcznie. Co więcej, zazwyczaj zwyczajnie nie obchodziło mnie, kto akurat jest tym narratorem.
Aha, w tym miejscu jeszcze jedna uwaga tycząca rzeczonej kwestii spójności "Wybaczam Ci". Znajdujące się w powieści fragmenty pamiętnika są, cóż, zbyt Mrozowe. Wiecie, jaki jest Najpłodniejszy, lubi ironiczne wstawki, komentarzyki do rzeczywistości. I super, za to go m.in. lubimy. Ale to, że nie mógł się najwyraźniej powstrzymać przed wplataniem ich w pamiętnik postaci, która takiego stylu mieć w oczywisty sposób nie powinna, to chyba również poważny błąd.
Można też powieści postawić zarzut schematyczności - ile razy to już u Najpłodniejszego widzieliśmy prywatne śledztwo, jeżdżenie na tropami, zdobywanie informacji, szukanie śladów. Ale to akurat nijak mi nie przeszkadza, wszak schemat trup - inspektor - motyw - rozwiązanie stosują miliony pisarzy i nikt jakoś nie ma do nich pretensji. Czyli schematyczność sama w sobie grzechem nie jest, po prostu można to robić dobrze albo źle, a tu jest to zrobione naprawdę fajnie.
Tak, muszę to na końcu napisać wyraźnie - przy wszystkich zastrzeżeniach to był naprawdę dobry kawałek prozy rozrywkowej, z wieloma cliffhangerami, zaskoczeniami, z mocnymi momentami itd. Powyżej pisałem głównie o zastrzeżeniach, ale to wszystko wyjątki od tej podstawowej zasady, że w kategorii "czytania rozrywkowego" to to było naprawdę dobre. Czasem mam wrażenie, że "Mrozowi wolno mniej", że jego teksty byłyby o wiele lepiej oceniane, gdyby podpisał je ktoś inny. A to według mnie zwyczajnie nie fair.