Kiedy jest się skonaną po długim, męczącym dniu, nic tak nie poprawia humoru, jak miła niespodzianka po powrocie do domu. Niespodzianka była zapakowana w folię bąbelkową i spoczywała niewinnie na biurku, pozostawiona tam przez mego zacnego rodziciela parę godzin wcześniej. Ożywiłam się natychmiast i, żądna nowych wrażeń wśród gąszczu słów, rzuciłam na ową paczuszkę, w swym wnętrzu kryjącą debiutancką powieść Tary Hudson o wdzięcznym tytule Pomiędzy. Tak, po raz kolejny machnęłam ręką na poprzednie doświadczenia i dałam się schwytać w sidła okładki, skuszona półprzezroczystą postacią młodej dziewczyny/kobiety oraz prostą, lecz piękną czcionką.
Tym razem nie zostałam ukarana za mą głupotę.
Pędzona naiwną nadzieją, że znajdę coś, co uratuje hasło literatura młodzieżowa przed totalną zagładą, widzianą przeze mnie pod postacią wylewu na rynek makabrycznych gniotów, wciąż poszukuję pozycji, która upewni mnie, że owa nadzieja była słuszna. I w końcu znalazłam. Pomiędzy nie zaliczę raczej do moich ulubionych powieści, ale, jak na paranormal romance, jest napisane bardzo dobrze. Przede wszystkim rzucają się w oczy pewne odstępstwa od wzorca. Najbardziej znaczące: to nie tajemniczy, nieznajomy chłopak jest istotą nie z tego świata. To Amelia, główna bohaterka i zarazem narratorka tekstu, młoda dziewczyna błąkająca się bez celu to tu, to tam, niemogąca pojąć, co i dlaczego się z nią stało. Jedno jest pewne – umarła i teraz zwiedza świat jako duch. Niewyczuwalny, niewidoczny, nieistotny. Do czasu, aż do rzeki – jej rzeki! – wpada Joshua. Dziewczyna ratuje go przed utonięciem i po zrozumieniu, że ten najwidoczniej ją widzi, stara się spędzać z delikwentem jak najwięcej czasu. Poza przyjemnym towarzystwem ma również na uwadze fakt, że w jego obecności utracone wspomnienia powoli zaczynają wracać…
Pewne zachowania Amelii szalenie mnie irytowały – zwłaszcza w stosunku do Josha – ale to raczej wina mego jakże ograniczonego umysłu, który ogarnąć nie potrafi, jak można się rumienić czy stracić mowę po usłyszeniu komplementu bądź dwóch. Inteligencja i logika myślenia tej postaci pozytywnie mnie zaskoczyły. Nie zmieniała się co pięć minut, raz błyskając pewnością siebie i butą, by chwilę później kulić niczym mysz pod miotłą. Od początku do końca Amelia była osobą raczej nieśmiałą i lękliwą, dla której przełamanie strachu, choćby irracjonalnego, było wielkim wyzwaniem. Gorzej sytuacja przedstawia się z wybrankiem martwej panny. Odniosłam wrażenie, że Joshowi brak kręgosłupa, charakteru, jakby był wyłącznie dodatkiem, tłem do zasadniczej akcji i postaci głównej bohaterki. Z jednej strony to dobrze – nie zostałam zalana nadmiarem czułości – ale z drugiej należy pamiętać, że nawet epizodyczny bohater winien zapaść w pamięć, czy to ciekawym powiedzonkiem, czy kunsztownie opisaną gębą.
Rzecz jasna, nie mogło zabraknąć czarnego charakteru. Eli również jest duchem, i to o wiele dłużej od Amelii, lecz w przeciwieństwie do niej doskonale wie, co się dzieje. Przez dziesięć lat bezcelowej wędrówki dziewczyny nie raczył poinformować jej o sytuacji, w jakiej się znalazła, najwyraźniej czerpiąc chorą satysfakcję z zagubienia i niepewności panny. Rockman, zmarły w latach siedemdziesiątych, służy mrocznym bytom i, jeszcze za życia Amelii, upatrzył ją sobie jako asystentkę z przekonaniem, iż są sobie przeznaczeni. Kierując się jedynie nikłym podobieństwem do dawnej ukochanej. Mogłabym go polubić, ale zabrakło mi wielowymiarowości, jaka cechuje postaci tego rodzaju. Eli miał potencjał, żałuję, że autorka nie wgłębiła się bardziej w jego psychikę, nie sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać nad intencjami i charakterem mężczyzny; „zły, ale nie do końca” to sprawdzony sposób na zjednanie takiemuż bohaterowi czcicieli.
Kolejnym porzuconym schematem i miłym zaskoczeniem jest miłość (czy raczej jej brak) między dwójką głównych bohaterów. Ich spotkania nie obfitowały w żarliwe wyznania i płaczliwie słowa, w gruncie rzeczy mogliby być zwyczajną parą amerykańskich nastolatków. Całowali się wielokrotnie, ale „kocham cię” padło tylko raz. To i tak się zresztą nie liczy, gdyż wielce niepewne i raczej uniesione nastrojem chwili dziewczę dodało „chyba”, a młodzieniec wciąż przebywał w krainie Morfeusza, obojętny na wszystko i wszystkich. Precz z miłością od pierwszego wejrzenia!
Pomiędzy było niezbyt wymagającą lekturą, przy której przyjemnie spędziłam wieczór. Co prawda, nie dostaję spazmów na myśl o ewentualnej kontynuacji, ale nie mogę powiedzieć, bym była niezadowolona. Miłośnikom lekkich powieści jak najbardziej polecam.