Powieścią Światła września zakończyłam swoją przygodę z trylogią Carlosa Ruiza Zafona.
Po raz kolejny w jego świecie czułam się doskonale, dałam się pochłonąć magii, pozwoliłam sobie na powrót do lat młodzieńczych.
Akcja rozgrywa się w na Wybrzeżach Normandii w 1936 r. Simone Sauvelle wraz z dziećmi: Irène i Dorianem, po śmierci męża, zatopieni w długach, nie mogąc wyjść z problemów, przeprowadzają się do ekscentrycznego wynalazcy i twórcy zabawek – Lazarusa, gdzie w jego posiadłości Cravenmoore, Simone ma rozpocząć pracę ochmistrzyni. Wymarzone miejsce, dobrze płatna praca, czego chcieć więcej. Nie przeszkadzać powinny nawet liczne mechaniczne zabawki, dzieła właściciela stanowiące o dość nietypowym i mrocznym klimacie rezydencji. Jednak kiedy zaczynają się w posiadłości dziać dziwne rzeczy i dochodzi do niewyjaśnionego morderstwa, kończy się sielankowe życie, a dom okazuje się siedzibą mrocznych sił, uśpionych demonów z przeszłości, błąkających się po ciemnych pomieszczeniach cieni. Nowym lokatorom grozi niebezpieczeństwo, muszą walczyć sami nie wiedząc z kim i dlaczego.
Bajkowy świat, pełen ożywających maszyn, pełzających po ścianach cieni, atmosfera grozy, stopniowane napięcie, które zaciska się wokół nas, by potem wybuchnąć i przerazić. Kto właśnie tego oczekiwał, na pewno się nie zawiedzie.
Spośród wszystkich części trylogii to jednak ta najmniej mi się podobała. Ale nie dlatego, że czegoś jej brakowało, bo fascynowała, intrygowała, wciągała … ale już nie tak jak pierwsze dwie. Za dużo już wychwyciłam tu powiązań, podobieństw, ma się wrażenie, że to już było, O ile w poprzednich częściach wątki zaskakiwały, nie dało się przewidzieć biegu wydarzeń, tutaj, nie trzeba być wielce domyślnym by jednak dopasować do siebie puzzle układanki.
Schemat powieści również jakby już znany: dość długie wprowadzenie, spokój i sielanka, które powoli się zmieniają w lęk, gdy zaczynają dziać się dziwne rzeczy, by na koniec przemienić się w znane już czytelnikowi napięcie, błyskawicznie zmieniające się obrazy, wartką akcję, pełną niebezpieczeństw i walki z mrocznymi mocami.
I choć te podobieństwa mogą nużyć to jednak w sferze języka i stylu, obserwuję już większą dojrzałość autora. W końcu była to trzecia powieść w jego dorobku, pióro mogło nabrać lekkości i swobody.
Ta część, uznałabym, za najbardziej młodzieżową, ale w tym również nie ma nic złego. Wszak każdemu dorosłemu potrzeba od czasu do czasu znaleźć się znowu w świcie bajek, pobudzić drzemiącą wyobraźnię, zapomnieć się na chwile w świecie zabawek, magii i tajemniczej atmosfery.
Jak w każdej z części i tutaj mamy uniwersalne przesłanie. Świat nigdy nie jest takim, jaki nam się wydaje i nawet to, na co patrzymy nigdy nie jest takim w rzeczywistości.
„Nie we wszystko, co widzisz, powinieneś wierzyć. Obraz rzeczywistości, jaki podsuwają nam nasze oczy, jest tylko iluzją, efektem optycznym.”
Polecam! Choć nr 1 Trylogii pozostaje dla mnie Pałac Północy.