Szkoła, położona na odludziu, zamknięta za wysokimi murami. Młodzież, która rządzi się swoimi własnymi prawami, dzieciaki, którym nie obce są nawet krwawe wojny i widmo śmierci. Kto stoi za tak niehumanitarnym eksperymentem? Dlaczego zamknięto ich w Akademii Maxfield?
Benson jest sierotą. Z jednej rodziny zastępczej wędrował do kolejnej, a każda następna była gorsza od poprzedniej. W końcu w jego życiu nadarzyła się okazja. Otrzymał stypendium w elitarnym liceum – Akademii Maxfield. Kiedy jednak dotarł na miejsce, okazało się, że w szkole nie ma nauczycieli, wszystkim rządzą gangi, a ogrodzony, wielohektarowy obszar, na którym mieściła się akademia, jest tak naprawdę wyrafinowanym więzieniem, z którego nie da się uciec. Najgorsze jest jednak dla Bensona to, że mieszkające tam dzieciaki wcale nie chcą uciekać. Wszystkie są sierotami, bez przyjaciół, a szkoła, mimo, że na nich eksperymentuje, zapewnia utrzymanie i dach nad głową. Chłopak sam poznaje przyjaciół, dziewczynę, czy to jednak wpłynie na jego osąd sytuacji? Autor bardzo sprawnie opisuje relacje między nastolatkami. Ukazuje ich uczucia i przemyślenia Bensona na każdy temat. Moim zdaniem jednak niestety niektórym bohaterom brakuje motywacji lub została ona nieszczęśliwie pominięta. Nie poznajemy przyczyn niektórych działań, kilka postaci wydaje się być niepełnych i sztucznych. Jednak te, na których skupił się autor opisane są wręcz perfekcyjnie.
Mimo, że opis zdarzeń i pomysły Robisona Wellsa moim zdaniem nie zawsze są rewelacyjne, to zwroty akcji naprawdę zaskakują. W książce dzieją się rzeczy niespodziewane, ale też nie pozbawione sensu. Autor nie wrzuca ich chaotycznie, tylko po to, żeby zadziwić czytelnika. Fabuła toczy się wartko „po nitce do kłębka”. Właściwie do samego końca nie wiadomo o co chodzi. Czytelnik może snuć własne przypuszczenia, ale nie ma najmniejszych szans domyślić się całej prawdy. Sama jednak końcówka nie przypadła mi do gustu. Niestety nie byłam w stanie jej zrozumieć. Tak jak w przypadku Kinga zakończenia są zazwyczaj okrutne i brutalne, ale mają jakieś głębsze przesłanie, tak i tutaj błysnęło mi przed oczami coś takiego, ale nie byłam w stanie do końca rozgryźć o co autorowi chodziło. Wyglądało to tak, jakby namierzał się na kolejną część – której sądząc po reszcie fabuły, chyba raczej nie będzie.
Robison Wells zaczął pisać jeszcze na studiach. Zanim ukończył nauki polityczne i zrobił dyplom, wydał aż trzy powieści. Sławę przyniósł mu jednak dopiero „Wariant”. Fabułę poznajemy z punktu widzenia głównego bohatera – Bensona Fishera. Jest to dla mnie zupełna nowość, ponieważ przy narracji pierwszoosobowej przyzwyczaiłam się do obserwowania zdarzeń oczami dziewczyny. Miło jest doświadczyć tak odmiennej perspektywy.
Książkę czyta się szybko, ponieważ historia naprawdę wciąga. Jeden moment i trzysta stron za czytelnikiem. Szkoda, bo pozostał mi po powieści pewien niedosyt. Chętnie poczytałabym dalej. Wydanie jest ładne, okładka miękka, ze skrzydełkami, dzięki czemu nie zaginają się rogi. Trochę irytujący podział na rozdziały – wrzucony jakby dla oszczędności papieru, nie psuje jednak estetyki książki, po prostu wygląda inaczej niż się do tego przyzwyczaiłam. Szata graficzna jest interesująca – zwłaszcza dla mnie, gdyż uwielbiam kolor niebieski. W każdym razie wyróżnia się wśród ostatnio wydanych młodzieżówek. Powieść reklamowana jest sugestią podobieństwa do „Jaguarowej” serii „Gone”, która stała się dość popularna. Potwierdzić, ani zaprzeczyć nie mogę, gdyż niestety jej nie czytałam. Sam w sobie „Wariant” z pewnością jest jednak wart uwagi, zwłaszcza dla tych, którzy lubią średnio straszne, ale ciekawie ujęte thrillery psychologiczne.
Podsumowując – książkę „Wariant” jak najbardziej uważam za godną przeczytania. Nie jest to jednak dzieło, które na długo pozostawi ślad w pamięci. Natomiast dla osób szukających lekkiej beletrystyki, które jednocześnie nie chcą mieć do czynienia z paranormalami lub chcą od nich po prostu odpocząć, jest to powieść wręcz idealna. Wieczór w towarzystwie Bensona Fishera z pewnością nie będzie stracony.