Detroit Charliego LeDuffa, jest jak Gotham bez Batmana. Miasto z koszmaru. Upadłe miasto - slums. Rządzona przez złodziei i pospolitych przestępców, metropolia, niegdyś jedno z bogatszych miast Stanów Zjednoczonych, ucieleśnienie amerykańskiego snu, o które żaden super bohater jakoś nie chce się dzisiaj upomnieć. Miasto, gdzie w kostnicach zalegają hałdy ciał, bo bliscy zmarłych nie mają pieniędzy, aby wyprawić im przyzwoite pogrzeby. Miasto, gdzie do conocnych podpaleń – to rozrywka tańsza, niż kino – przyjeżdżają strażacy w dziurawych butach, bo ratusz rozkradł fundusze na zakup sprzętu.
Detroit, to najlepszy kryminał noir, jaki czytałem w życiu. Pierwszoosobowa narracja i fabularyzacja, prosty język i celne, nieraz groteskowe porównania, sprawdzają się znakomicie, gdy LeDuff opisuje historie zwykłych ludzi, strażaków, policjantów, bezdomnych, czy ostatnich rodzin, które jeszcze nie zwiały z tego piekła na ziemi, czy nieudolnych i chciwych miejskich włodarzy. Losy miasta przeplatają się z losami jego mieszkańców, a tragiczna historia rodziny samego autora – detroitczyka z pochodzenia – służy za zobrazowanie typowej – czyli pokręconej – historii rodzinnej z „Miasta silników”. W książce dostajemy ciągłą narrację. Reportaże łączą się ze sobą, jak powiązane fabularnie opowiadania. Styl pisania LeDuffa jest świetny. Prosty, celny, przy czym bardzo literacki, trochę przypomina mi pisanie Raymonda Chandlera i książkę mimo ciężkiej tematyki, z zawartą w niej smutną diagnozą stanu ówczesnej ameryki, łyka się w okamgnieniu.
Czy Detroit ma jakieś wady? W sumie wszystkie te, co inne reportaże. Ciężko stwierdzić, gdzie przebiega tu przebiega granica między prawdą, a literackimi zapędami LeDuffa, ale przy tak dobrym piórze, problem ten schodzi dla mnie na drugi plan. Można też zarzucić LeDuffowi upraszczanie niektórych spraw, związanych z kryzysem gospodarczym z 2008 roku, szukanie sensacji i pisanie pod publiczkę, gdy wyżywa się na grubych rybach z Wall street, które „zniszczyły ten kraj i jego gospodarkę”, ale czy można odmówić mu racji? W polskim wydaniu irytowały jeszcze drobne błędy w tłumaczeniu, bo „officer” patrolujący ulice miasta radiowozem, to po prostu funkcjonariusz, a nie żaden, no właśnie… oficer, a nazwy własne marek samochodowych, jak Cadillac, czy Checker, chyba jednak warto pisać wielką literą, no i chyba niemożliwe jest, aby dziecko nie będąc wcześniakiem, ważyło po urodzeniu kilo osiemset? (tu się mogę mylić).
Detroit, to wybitna książka. Kronika miasta, któremu RoboCop* już nie pomoże, bo dawno został zezłomowany przez sprzedajnych polityków i sprzedany na części, książka nie bez wad, ale jednak genialna, z całą mocątrafiająca w czytelnika obrazami biedy i beznadziei, ale też czarnym humorem LeDuffa. Jest to zdecydowanie najlepsza, jak dotychczas książka z serii amerykańskiej wydawnictwa Czarne, jaką przeczytałem.
* RoboCop w filmach i komiksach szalał po Detroit, jakby ktoś nie wiedział.