Do "Więźnia labiryntu" podeszłam z pewną dozą niepewności. Bo niby to antyutopia, ale nie. Labirynt, a w nim sami chłopcy? Zacznijmy od początku... Thomas budzi się w windzie i nie pamięta nic, za wyjątkiem własnego imienia. Okazuje się, że wylądowałam w dziwacznym, ogromnym labiryncie. Znajduje się teraz wśród innych nastolatków, którzy już od 2-óch lat próbują znaleźć wyjście. Dlaczego tak długo? Ściany labiryntu przesuwają się co noc, więc nie sposób wspomagać się mapami. Do tego nasi bohaterowie narażeni są na ataki przerażających stworów zwanych Bóldożercami.
Muszę przyznać, że Dashner wpadł na niesamowity pomysł. Czym jest labirynt wie przecież każdy, a jednak kiedy próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spotkałam się z wykorzystaniem tego motywu w literaturze, na myśl przychodzi mi jedynie "Mit o Minotaurze". Swoją drogę, jestem niemal pewna, że to właśnie w mitologii autor znalazł inspiracje. Tak więc mamy labirynt, a wśród nich mnóstwo dzieciaków i wydawać by się mogło, że to replay z "Igrzysk śmierci", a całość reszta świata ogląda w telewizji dla rozrywki, jednak nic bardziej mylnego, Moi Drodzy...
W labiryncie poznajemy całą gamę świetnych postaci. Czasami zastanawiam się, dlaczego prawie zawsze główny bohater jest najsłabszym z występujących w książce. Gdybym tutaj miała wskazywać swoich ulubieńców to najpierw wybrałabym Minho i Newta, a nawet Alby'ego zanim przyszłaby kolej na Thomasa. Mimo narracji trzecioosobowej od samego początku jest jasne kto gra tutaj pierwsze skrzypce - przecież do razem z Thomasem przybywamy do labiryntu. Widoczne jest również, że autorowi bardzo zależało na tej postaci. Jest kreowany na bohatera, altruistę, na każdym kroku nadstawia karku za swoich kolegów. Osobiście wolę postaci, które przypominają mi ludzi z krwi i kości. Takich, których zachowania są wiarygodne, nie idealizowane. Tak więc jeśli miałaby wskazać ulubieńca, wahałabym się między Minho a Newtem (chociaż skłaniam się raczej ku temu drugiemu).
Co do porównań na okładce - "GONE" i "Igrzyska śmierci". Z drugim z tytułów nie widzę zbyt wiele cech wspólnych. To nie jest zdecydowanie klasyczna antyutopia. Natomiast fanom "GONE" jak najbardziej książka powinna przypaść do gust. Ma bardzo podobny klimat, tutaj też mamy do czynienia ze światem bez dorosłych, a prym wiodą nastoletni chłopcy. Porównanie to jest jednak dosyć luźne, a fabuły tych książek są dość odmienne. Czego, jak czego, ale oryginalności odmówić jej nie można.
Autor posługuje się dość prostym jednak zgrabnym językiem. Niestety, choć może dla niektórych i stety, wprowadził slang. Chłopcy używają własnego języka rzucając słowami typu "klump" czy "purwa" na prawo i lewo tak często, że ja miałam ochotę rzucić książką. Mocno. Starając się zrozumieć co miał na celu ten zabieg wysnułam pewną teorię. Otóż podejrzewam, że dodanie powieści realizmu. Wyobraźcie sobie społeczność złożoną z samych nastoletnich chłopców. Wręcz niemożliwe jest, aby nie używali przekleństw - wokół brak dorosłych, co jest jednoznaczne z brakiem reprymendy, ale za do mnóstwo rówieśników, przed którymi można się popisać. Z drugiej strony, to przecież powieść dla młodzieży, więc zbyt wulgarny język nie jest tu wskazany. Aby połączyć jedno z drugim wystarczy ze słowa na "k" stworzyć słowo na "p". Swoją drogą ciekawa jestem, jak to brzmiało w oryginale.
"Więźnia labiryntu" poleciłabym zarówno fanom antyutopii, jak i tym, którzy szukają czegoś nowego. To ciekawa książka z zaskakującym zaskoczeniem, która na pewno zapewni sporo rozrywki i tym młodszym, i trochę starszym.
Ocena: 8/10