Wszyscy pamiętamy ten poranek. Padał drobny deszcz, było dość chłodno, a nad miastem zawisła gęsta, mleczna mgła. Pod City Center stała masa osób oczekująca lepszego życia. 1000 miejsc pracy, nic dziwnego, że sporo osób wybrało się tam już przed świtem. Pamiętacie? Była tam Janice z małą córeczką. Augie pomagał jej przy dziecku, zanim Pan Mercedes uderzył...
Swoją szansę w City Center dostrzegł również Tom Saubers. W 2009 roku kłótnie w jego domu sięgały granic, dotyczyły oczywiście pieniędzy. Miał rodzinę na utrzymaniu, tak to się mówi. I on poszedł. I on ucierpiał. Przeżył, choć jego nogi wymagały pomocy. Nie ma zdrowia do pracy, a pieniędzy brak.
Kłótnie narastały, Peter, syn Saubersów, nazywał je szczekawkami. Miał ich dość, także ich ubóstwa, obawiał się rozwodu rodziców. Rodzina wisiała nad przepaścią. Co mógł zrobić świeży nastolatek? Pójść do pracy? Czy to zapewni byt rodzinie ? Och! Gdyby los się uśmiechnął! Dlaczego nie może znaleźć skarbu? Walizki pełnej forsy?! Dlaczego nie ?
Rok 1978. Morrie poucza znakomitego pisarza jak pisać. W tym celu oprócz argumentacji używa broni. Po zakończeniu rozmowy pełnej wskazówek i rad Morrie zabiera z domu pisarza notesy pełne szkiców książek oraz pieniądze. Wielki Pisarz już nie napisze żadnej książki. Morrie zakopuje swój łup, dopada go odsiadka za gwałt. Skarb czeka.
Bill Hodges i jego ekipa detektywistyczna dostają kolejną zagadkę do rozwiązania. Peter coś kiedyś odkopał, sytuacja finansowa rodziny się poprawiła, kto to wie, jak do tego doszło. Tylko rodzinny budżet zaczął znowu spadać, a chłopca wyraźnie coś dręczy...ktoś go nęka...
Stephen King. Mój pisarz. Ulubiony. Napisał takie dziadostwo.
Powiedzcie mi, proszę. Co to jest za motyw!? Przecież to było wszędzie, jest banalne, proste jak drut. Gdzie tu jakieś emocje, gdzie dreszcze, gdzie intrygi. Zaraz wszystko wiadomo. Wiadomo kto znajdzie łup Morrie'go, wiadomo, że on kiedyś zacznie się mścić. Po kiego grzyba tam detektyw? To śmieszne, naprawdę. Każdy element zagadki jest znany od razu. Zero wysiłku, nie trzeba się zastanawiać.
Stephen King i zakopany skarb. No niech mnie...
Co za dramat. Nie mogę uwierzyć, że to się stało. King napisał książkę nie wartą mojej uwagi. Niczyjej uwagi zresztą. Nawet nie chcę wierzyć, skąd on wytrzasnął ten żałosny pomysł...
Plusy są. Na szczęście. Pierwszy to okładka, bardzo ładna. Nawiązująca do "Pana Mercedesa" parasolem, całkiem przyjemnie. Treściowe sprawy - nawiązanie do akcji spod City Center i ukazanie życia jednej z ofiar - cud, miód, orzeszki. No i końcówka. Brady Hartsfield ponownie. I iście Kingowski zabieg, Kingowska tajemnica. Te 2 czy 3 strony przypominają z jakim pisarzem mamy do czynienia. I dla tego wątku jestem w stanie przebrnąć przez ewentualny 3 tom.
King w "Znalezione nie kradzione" przedstawia dość słabą historię z dwóch perspektyw. Złodzieja i znalazcy. W detektywistycznej zagadce stara się porównać te dwie sytuacje, pokazując czytelnikowi jak wiele te dwa pojęcia mają wspólnego. Dodaje do tego jeszcze dwóch młodzieńców, o podobnej sytuacji życiowej, będących nastolatkami w różnych czasach, oraz powieść, która wpływa na nich tak samo mocno. Z tych wpływów wyjdzie zwycięsko tylko jeden i ostatecznie dojrzymy różnicę między tym, który zawłaszczył, a tym, któremu dopisało szczęście.
Nie mam w sobie obiektywizmu, Kinga uwielbiam szczerze.Ta książka nie wydaje mi się istotna w jego pisarskiej karierze.Trochę jego książek już przeczytałam. I wierzcie mi, to nie on, nie tak wyglądają jego książki. Może bronię się przed nowością z jego strony, może muszę otworzyć się na zmiany? Sami musicie zdecydować, czy przeczytać czy nie. Mam nadzieję, że to tak zwany wyjątek od reguły. Jedna zła książka na milion dobrych. Nie wiem...Może się mylę?
Nie podoba mi się.