Listy do Emilki to wyjątkowa, oryginalnie napisana książka. Sam tytuł, wskazujący na to, że duże znaczenie dla fabuły będą miały listy, zafascynował mnie i zaciekawił — sama uwielbiam je pisać! Od wielu lat jestem fanką korespondencji tradycyjnej i uważam, że ten zwyczaj warto kultywować. Słowa spisane na papierze cieszą i świadczą o tym, że nadawca nieco natrudził się, by sprawić przyjemność swojemu odbiorcy.
W swojej powieści autor podjął wiele trudnych tematów, takich jak miłość pomimo różnicy wieku, odkrywanie siebie, okazywanie uczuć na różne sposoby... W 21. wieku mamy do czynienia z rozmaitymi sposobami przedstawiania miłości, można wręcz powiedzieć, że trudno znaleźć motyw, o którym już byśmy nie czytali. Często, by zaciekawić odbiorcę, autor musi postawić na oryginalność i szczerość, a niekiedy i daleko wykroczyć poza swoją strefę komfortu. Czy to udało się Andrzejowi Głowackiemu? Zdecydowanie tak.
Historię poznajemy z perspektywy dojrzałego, mającego ponad pięćdziesiąt lat mężczyzny. Jest on wnikliwym obserwatorem świata — zwykła wyprawa na targ w celu zakupienia kilku warzyw potrzebnych do przygotowania posiłku jest dla niego niczym niezwykłe zjawisko, przygoda. Na tymże targu poznaje on tytułową Emilkę, a także jej matkę i siostrę. Jego fascynacja dziewczyną, z pozoru niespodziewana, dziwna i niezrozumiała, szybko zostaje wyjaśniona w bardzo długim liście.
Bohater wielokrotnie spotykał te trzy kobiety na targu, zawsze był dla nich miły, a one odwdzięczały mu się tym samym. Z wyrazu sympatii zostawiał Emilce liczne prezenty — owoce, warzywa, przetwory, filmy przyrodnicze, płyty z muzyką Chopina czy interesujące książki. Takie zachowanie przypomina mi zaloty bohaterów filmów stylizowanych na lata 60. i 70. Po jego pierwszej, długiej wiadomości stosunek kobiet uległ gwałtownej zmianie. Z biegiem czasu były co do niego coraz bardziej zdystansowane. Bohater postanowił wysyłać kolejne listy — do Emilki, do jej siostry, Małgosi, czy nawet do mamy obydwu dziewczyn. W listach w piękny, poetycki sposób opisywał swoje uczucia oraz wyczerpująco tłumaczył podejmowane wcześniej działania.
Koncepcja Listów do Emilki jest ciekawa. Zainteresowała mnie ich forma oraz fakt, że autor w żadnym z nich się nie podpisał. Niestety, ta historia miała też kilka minusów, które nieco wpłynęły na mój odbiór jej w całości. Bohater, choć bardzo inteligentny i (przez większość czasu) taktowny, w pewnym momencie zaczął wygłaszać swoje poglądy, często pokrywające się z panującymi stereotypami. Jego podejście do naturalności, a więc opinia na temat tatuaży, farbowania włosów i tym podobnych, w pewnym momencie wydała mi się wyrażana zbyt inwazyjnie. Z innymi jego poglądami również mogłabym polemizować (ale przecież nie od tego jest recenzja :). Autor uczula jednak na takie posunięcie w dołączonej do książki notatce od autora, co jest dobrym posunięciem.
Odczułam też pewne spięcie, które mogłabym określić jako chaos kompozycyjny. Cała książka składa się z prologu, trzech rozdziałów oraz epilogu, przy czym na 100 stron tekstu, epilog zajmuje ich aż 34, a więc niemal 1/3 książki. By czytało się je nieco spójniej, rozłożyłabym epilog na rozdział czwarty oraz 'epilog właściwy' (nieco krótszy, bardziej treściwy i puentujący). Nie jest to z mojej strony atak w kierunku autora, redaktora czy korektora, ale luźna sugestia podyktowana tym, że czułam się nieco dziwnie, widząc, że zakończenie rozpoczyna się niemal w 2/3 książki ;)
Reasumując, Listy do Emilki były ciekawą i zajmującą lekturą. Mimo, że to stosunkowo cienka książka, to przeczytanie jej zajęło mi kilka dni. Tekst listów często popychał mnie do głębszych przemyśleń nad życiem i otaczającym mnie światem. Mimo, że nie zawsze zgadzałam się z filozofią głównego bohatera, to ciekawiło mnie jego zdanie na różne tematy. Bardzo chętnie poznałabym perspektywę adresatek napisanych listów.