Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "co mnie kazdy no nic", znaleziono 46

Jeśli twój mężczyzna cię nie zadowala, nie ma powodu się go trzymać, no chyba że jesteś taka jak ja, a on ci płaci.
Sumienie służy mi za światło,
Co mrok wewnętrzny mój rozświetla,
Daje rozróżnić dobro i zło,
Pomaga walczyć w ciemnych miejscach.
Gdy pytań moc los niejasny,
Mogę wyraźną drogą zmierzać,
I ty, i ja, oni i tamci,
I większość na świecie zwycięża.
Łatwo jest zrzucać koszmary i niesprawiedliwość wywołane nienawiścią na demony, a znacznie trudniej przypisywać je innym ludziom.
Największym jednak problemem, a jednocześnie eksperymentalnym potwierdzeniem odkrytego przeze mnie prawa, jest zwiększający się z czasem ból tej części ciała, która podczas jazdy rowerem ma z nim najczęstszy, niemal permanentny kontakt.
Za dużo już przeżył wypadków kumpli, którzy po pijaku czy odurzeniu różnymi środkami wsiadali za kierownicę. W temacie prowadzenia pod wpływem Artur był bezwzględnie zero-jedynkowy. Nie tolerował jazdy na podwójnym gazie.
- Proszę pana, ludzie zabijają się o pięćdziesiąt złotych.
- Naprawdę sądzi pan, że taki pierdoła załatwiłby ojca i jeszcze upozorował wypadek? (...)
- Przecież on nawet nie ma prawa jazdy.
- Enki w więzieniach są pełne pierdołów- odparła.
Alkohol Dobra okazja do utraty prawa jazdy, stanowiska, ukochanej, zdrowia, a nawet życia. Tak wszechstronna przydatność alkoholu zezwala na stałe podnoszenie ceny, bez żadnej obawy utraty jego amatorów.
Gdy znów się położyłam na kanapie, poczułam coś dziwnego. To samo uczucie pojawia się zawsze podczas jazdy autem, kiedy Rocky z dużą prędkością wyprzedza inne samochody oraz autobusy. Z jednej strony się boję, ale z drugiej chcę, żeby jechał jeszcze szybciej.
Nie potrafił za nią nadążyć. Czuł się jak podczas jazdy krętą, górską drogą, niby już miał wyjechać na prostą, a tu zonk, kolejny zakręt i to w najmniej spodziewanym momencie. Zakręt? Ba! Zjazd prosto w przepaść — to było trafniejsze porównanie
Dzisiaj kobieta wie, czego się spodziewać w miesiącu miodowym. I bardzo dobrze. Przecież żadna kobieta nie kupuje samochodu bez solidnej jazdy próbnej. Więc z jakiego powodu miałaby powierzyć swój los jakiemuś facetowi, nie upewniwszy się, że będzie traktował ją czule, kiedy zgasną światła?
Nie jestem w stanie pojąć, czemu na drogi publiczne nie wpuszcza się ludzi pozbawionych prawa jazdy, natomiast na półki księgarskie mogą się dostawać w dowolnej ilości książki osób pozbawionych przyzwoitości - że nawet nie wspomnę o wiedzy. Inflacja słowa drukowanego spowodowana jest, zapewne, wykładniczym wzrostem liczby piszących, ale w równej mierze - polityki edytorskiej.
- Dobrowolnie chcecie zwariować? Jak to? - wybuchnął Michael. Z trudem szukał właściwego słowa. - Jak możecie chcieć parszywej jazdy, która trwa całe życie?
- Jak możemy? Normalnie możemy! [...] Mike, posłuchaj uważnie, bo nie rozumiesz, a powinieneś. Kto by chciał być zdrowy na umyśle, wiedząc, że każdy oddech, każda szklanka napełniona wodą, każde wejście do rzeki, żeby popływać, każdy posiłek - że to wszystko go zabija? Wiesz dlaczego, wiesz, kto ci to zrobił, ale nie możesz w żaden sposób tych skurwysynów dorwać.
TikToka nie mają starzy tych dzieciaków, bo przecież, kurwa, nawet nie wiedzą, że istnieje. Więc na TikToku dzieciaki filmują się albo fotografują w różnych sytuacjach. Jak się zapewne domyślasz, te sytuacje mają często kontekst erotyczny. Nie zawsze są to ostre jazdy, zazwyczaj jakieś prowokujące pozy, ruchy, głupie wyzwania w stylu: kto lepiej pokręci tyłkiem albo pokaże cycki, ale są i mocniejsze rzeczy. Nietrudno zatem zgadnąć, że jest tam też niemało facetów, którzy, jak to się kiedyś mawiało, są amatorami kwaśnych jabłek. Niektórzy się podszywają pod małolatów, a niektórzy oficjalnie sponsorują. I tu się pojawia, przyjacielu, kolejny serwis, czyli Patreon. Oficjalnie stworzony po to, żeby młodzi artyści niezależni mogli zbierać fundusze na zrobienie płyty, teledysku, komiksu czy czegokolwiek. Ludzie mogą się tam dorzucić do jakiegoś interesującego projektu artystycznego, ale... Niektóre z tych projektów to kilkunastoletnie dziewczyny, które po prostu pokazują cycki i dupę w zamian za kasę. Założą coś na łeb albo zrobią sobie jakąś charakteryzację, że niby to jakieś przedsięwzięcie artystyczne, a tak naprawdę szukają sponsorów.
"Tak dobrze, że aż źle" Jolanty Kwiatkowskiej Dużo mówię, trochę słucham, dyskutuję o wszystkim, czyli o niczym i sporo się uczę – przeważnie w knajpach. Fakt, procenciki płatne, ale trzeba zainwestować w doskonalenie umiejętności bycia na czasie. Czerpię wiedzę garściami, korzystając z darmowych korepetycji typu: „Wyrażając swoją opinię, pamiętaj, żeby była zgodną z większością, a jednocześnie indywidualna. Wchodząc do nowego środowiska obserwuj, w kogo się wpatrują. To jest przywódca stada „trendzistów”. Słuchaj. Komentuj, najlepiej jednym słowem: tak, racja, oczywiście. Będziesz trendy. Popieraj: parady równości, prawa feministek, ekologów, związki homoseksualne i wszelkie mniejszości”. Jestem, jak najbardziej, trendy. Popieram prawa wszystkich. Do wszystkiego. Nawet do jazdy po pół litrze z prędkością dwustu kilometrów na godzinę. Byleby zabił siebie i to szybko. Angielski znam. Akcentu w ok, yes i sorry nie słychać. Tolerancyjnością paruję. Dla wszystkich wierzeń, kolorów skóry i zwierząt. Często wolałabym być oddzielona kratą od tych, których toleruję. Bynajmniej nie od zwierząt. Nie kończę każdego zdania: k****. Najlepszy dowód, że trochę kultury liznęłam. Certyfikat przynależności do wolnej, wyzwolonej grupy XXI wieku – mam. Jest dobrze. Tylko, dlaczego jest: tak dobrze – że aż źle?
Wtyczka w Watykanie Bezpieka znała kulisy orędzia polskich biskupów do Niemców W dniu 31 I 1968 r. przeprowadzono we Wrocławiu rozmowę z ks. S. celem wyjaśnienia, w jakich okolicznościach wszedł w posiadanie materiałów związanych z „Orędziem”, które zostały mu zakwestionowane podczas kontroli celnej. Ks. S. oświadczył, że przebywał przez kilka lat w Rzymie, gdzie odbywał studia doktoranckie. W czasie przyjazdów do Rzymu arcybiskupa Kominka ks. S. wykonywał dla niego różne czynności, pełniąc jak gdyby obowiązki sekretarza. Podobne obowiązki spełniał również ks. [imię i nazwisko znane redakcji]. W okresie przygotowywania „Orędzia” biskupów polskich do biskupów niemieckich w roku 1966 ks. spełniał obowiązki maszynistki arcybiskupa Kominka. Przepisując kolejne wersje „Orędzia”, zdawał sobie sprawę z politycznego znaczenia tego dokumentu. Dlatego też postanowił zatrzymać sobie wszelkie związane z tym materiały, by je w przyszłości ewentualnie wykorzystać. Przywiezione materiały miał zamiar wykorzystać przeciwko arcybiskupowi Kominkowi, gdyby ten zarzucał mu, że nie wykorzystał należycie na studia okresu pobytu w Rzymie lub chciał mu wyrządzić jakąś krzywdę. Całość materiałów wiózł do Polski i w dniu 17 I 1968 r. w czasie przekraczania granicy w Zebrzydowicach materiały te oraz książki zostały zakwestionowane do oceny przez organa celne. Wśród zakwestionowanych materiałów znajdowały się m.in.: tezy do dialogu z Niemcami, opracowane przez Kominka; różne kolejne wersje „Orędzia”; notatka biskupa Kowalskiego z uwagami dot. „Orędzia”. W rozmowie ks. S. wyjaśnił okoliczności i znany mu przebieg opracowania „Orędzia”. Z jego wyjaśnień wynika, że powodem powstania „Orędzia” było m.in.: arcybiskup Kominek z uwagi na nieunormowaną przez Watykan administrację kościelną na Ziemiach Zachodnich i Północnych, nie mogąc doczekać się zrealizowania swych zamierzeń – mianowania go pełnoprawnym ordynariuszem archidiecezji wrocławskiej, a w perspektywie uzyskanie kapelusza kardynalskiego; zdając sobie sprawę, iż bez pomocy Niemców mających duże wpływy w Watykanie jego zamiary nie dojdą do skutku, postanowił poprzez gest wobec Niemców w postaci „Orędzia” zapewnić sobie ich poparcie. Dlatego też arcybiskup Kominek po przekonsultowaniu tej sprawy z kard. Wyszyńskim w oparciu o uprzednio opracowane przez siebie w języku niemieckim tezy do dialogu z Niemcami, wysunął projekt opracowania „Orędzia” i był jego głównym bezpośrednim autorem. Najbardziej aktywny udział poza Kominkiem w opracowaniu „Orędzia” brali: kard. Wyszyński, kard. Wojtyła, bp Kowalski i bp Stroba. Pierwotny tekst najbardziej odpowiadał Niemcom, lecz niektórzy biskupi, jak np. bp Kowalski, w toku dyskusji wnosili do niego poprawki idące w kierunku usztywnienia treści „Orędzia”. Mimo że większość biskupów polskich nie znała języka niemieckiego lub znała go bardzo słabo, arcybiskup Kominek tekst opracowywał tylko w języku niemieckim, informując ustnie biskupów o jego treści, nie dając pełnego tłumaczenia polskiego. O fakcie przygotowywania „Orędzia” arcybiskup Kominek poinformował biskupów niemieckich, m.in. biskupa Bengcha, uzyskując ich aprobatę. Kolejne redakcje „Orędzia” Kominek przekazywał do wiadomości biskupów niemieckich, by mogli oni przygotować odpowiedź. Po ostatecznym zredagowaniu „Orędzia” w języku niemieckim zostało ono przekazane biskupom niemieckim, którzy prawie natychmiast przesłali odpowiedź. Biskupi polscy natomiast nie zostali poinformowani o terminie przekazania „Orędzia”, nie dostali tłumaczenia tekstu i z „Orędziem” w języku polskim zapoznali się dopiero z prasy. Znaczna większość biskupów polskich, mimo że nie znała dokładnej treści „Orędzia”, podpisała je jednak dlatego, iż podpisali je: Wyszyński, Kominek, Kowalski, Stroba, którzy swym autorytetem nakłonili ich do składania podpisów. Niektórzy księża polscy przebywający w tym czasie w Rzymie, zapoznając się z treścią „Orędzia”, zwracali się do arcybiskupa Kominka z uwagami, że idea „Orędzia” winna być podjęta przez Niemców, oni powinni wystąpić z inicjatywą, jako że ich naród zawinia wobec Polski, że treść „Orędzia” winna wyraźniej określać krzywdy wyrządzone narodowi polskiemu przez Niemców, proponowali, by do „Orędzia” dołączyć odpowiednie mapki ilustrujące zbrodnie niemieckie na terenach Polski itp. Uwagi te arcybiskup Kominek zdecydowanie odrzucał. Ks. S. boi się ujawnienia faktu zatrzymania i przywiezienia przez siebie tych materiałów do kraju, gdzie zostały zakwestionowane przez władze. Dotąd ani Wyszyński, ani Kominek, ani też inni biskupi o tym fakcie nie wiedzą, bowiem ks. S. zachowuje go w tajemnicy. Z ks. S. zapewniono możliwość dalszych rozmów.
No i wybuchla afera… Ktoś wywołał wykradziony z pracowni fotograficznej film, na którym - klatka po klatce, z wyjątkiem ostatniej - były po dwa fiuty wystające z rozporków. Jeden - ten zawsze większy - to był fiut drużynowego druha Tomasza,a inne po kolei chłopaków z drużyny, gdyż druh Tomasz postanbowił udokumentować nasz biwakowy konkurs,który polegał na tym: kto ma najmniejszego fiuta. Druh osobiście mierzył linijką, a Piasek zapisywał wyniki do zeszytu. .Wygrał Łysica z drugiej klasy, bo wpadł na pomysł i nikomu go nie zdradził: żeby tuż przed mierzeniem włożyć interes do wiadra zimnej wody. Tak mu się skurczył, że początkowo wydawało się, że wynik będzie zerowy, ale w koncu nabiło 3 centymetry i druh Tomasz ogłosił Łysicę zwycięzcą. Zacząłem szukać telefonu do Stalina od gabinetu ojca. Doszedłem bowiem do wniosku, że skoro telefon do Bieruta był mniejszy niż reszta telefonów w Komitecie, to telefon do Stalina musi być jeszcze mniejszy; pewnie dlatego, żeby go latwie można było ukryć, a może panowala taka zasada, że im telefon do kogoś ważniejszego, tym jest mniejszy. I może z kolei na biurku Stalina stoi telefon całkjiem malutki do kogoś ważniejszego od niego samego. Wtedy przypomn iałem sobie co mówila mi moja opiekunka, że najważniejszy ba świecie jest Pan Bóg i zaraz wszystko ulożyło mi się w logiczną całość, czyli że telefon do Boga jest taki mały, że może niewidoczny; tak jak mówiła opiekunka, że wystarczy powiedzieć coś w myśli do Boga i on już wszystko wie. Podczas jazdy z obozu po chlew do wsi, widziałem jak żmije wygrzewały się na piaszczystej drodze. Ojciec, proweadząc gazik, jechał nieubłaganie prosto i nie omijał nawet jednego lba żmii leżącej na skraju drogi. Nieruchoma przed nami droga zaraz się ożywiala za naszym przejazdem. Patrzyłem z zachwytem na przemian to przed siebie, to - klękając na tylnym siedzeniu - za siebie; fascynowała i zarazem przerażala mnie ta nagła zmiana drogi z martwej w żywą.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl