Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lat dame", znaleziono 205

... Mruknęła pod nosem słowo, niezbyt przystające młodej damie. Tym razem obie brwi Willa podjechały w górę.
- Takie wyrażenia chyba nie powinny gościć na ustach księżniczki. Od kogo ty się tego nauczyłaś?
- Od matki - odparła zdawkowo.
Will kiwnął głową.
- No tak, to wszystko wyjaśnia.
Człowiek, wbrew pozorom, nie stwarza sobie celów. Narzuca mu je czas, w którym się urodził, może im służyć albo buntować się przeciw nim, ale przedmiot służby czy buntu jest dany z zewnątrz. Aby doświadczyć całkowitej wolności poszukiwania celów, musiałby być sam, a to się nie może udać, gdyż człowiek nie wychowany wśród ludzi nie może się stać człowiekiem.
- Dlaczego cierpimy? - zażądał odpowiedzi.
- Przez alagai! - krzyknął Jardir.
Qeran odwrócił się i smagnął Abbana.
- Dlaczego Hannu Pash jest konieczna?
- Przez alagai! - wrzasnął Abban.
- Bez alagai cały ten świat byłby niebiańskim rajem spoczywającym w objęciach Everama - rzekł dama Khevat.
Czuję się małym Kolumbem. Ciekawość – wielka namiętność ludzka. To prawda, że palimy za sobą mosty, że możemy nie wrócić. Ale wierzymy w siebie, we własny spryt i wyczucie drogi, wierzymy, że w każdych okolicznościach damy radę – dlatego podnosimy rzuconą rękawicę. s. 36
Ścigamy pewne stworzenie – zaczął żołnierz, wzdychając. - Wampira. - W krasnoludzkiej siedzibie? A co my mamy z tym wspólnego? – przerwał mu Dolthrasir. - Zaraz, zaraz. – Otóż Coleman, ten pieprzony wampir, wyssał krew z pewnej szlachetnej damy, córki znaczącego kupca z Przygórza, który jednocześnie zasiada w magistracie.
W oknach mazurskich (...) czasami tliło się światło. Miejscowi zasiadali do kolacji. Żyli zgodnie z rytmem wyznaczonym setki lat wcześniej. Pracowali, mnożyli się w obrębie swojej społeczności, wychowywali potomstwo, tak jak ich uczono. Potem umierali, cicho, bez pretensji, z godnością. Rausch nie miał wątpliwości, że jemu nie będzie dany taki koniec.
- To ma być wołek?
- Chemiczny - wyjaśnił Jesper. - Wylan jeszcze nie nadał mu nazwy. Ja proponuję "wylanołek".
- Fatalny pomysł - powiedział Wylan.
- Genialny! - zaoponował Jesper. - Jak ty!
Wylan pokraśniał jak liliowiec.
- Ja też pomagałem - odezwał się naburmuszony Kuwei.
- To prawda, pomagał - przytaknął Wylan.
- Damy mu tabliczkę pamiątkową - obiecał Kaz.
Pewni możemy być jednego: elegancka, brodata dama, w sukni z gorsetem i obwieszona biżuterią budziła wielkie zainteresowanie. Zresztą tak właśnie prezentowano większość brodatych dam – w pięknych sukniach, wciśnięte w gorsety i obwieszone imponującą liczbą przeróżnych świecidełek podkreślających ich kobiecość w celu uzyskania kontrastu z owłosieniem na ich twarzach.
"Jakim trzeba być człowiekiem, żeby napadać na kobietę przy użyciu broni sporządzonej z laski - z rodzaju tych, których używa się w szkołach do karcenia niesfornych dzieci - i części gorsetu? Intymnego składnika garderoby damy z wyższych sfer, który ściskał jej ciało, by wpasować je w ośmieszające suknie, sprowadzając ją do roli ozdóbki podatnej na omdlenia, i fundując grożące śmiercią obrażenia wewnętrzne?"
Ludzie, chłopcze, są zwierzętami stadnymi i manifestują swoją przynależność do stada, jak tylko mogą. Nawet pustelnik, który z założenia żyje sam, wygląda tak, by każdy wiedział, że to pustelnik. Zobacz. Młodzież obnosząca się swoją krytyką konsumpcyjnego stylu życia, wykrzykująca na ulicach hasła typu: ,, Nie damy się wbić w żaden mundurek!", ubiera się identycznie jak współbracia w walce o swoją niezależność.
Wszyscy, a na pewno niektórzy z nas, mamy poważną wadę. To co jest dla nas najważniejsze, potrzebne do życia, bierzemy za oczywiste, za dane. Powietrze. Wodę. Miłość.
Jeśli jest obok was ktoś, kogo kochacie, jesteście szczęściarzami. A jeśli ta osoba i was darzy miłością - możecie mówić o prawdziwym błogosławieństwie. Jeśli zaś marnujecie czas dany wam na tę miłość, jesteście głupcami!
Niektórzy mężczyźni urodzili się po to, by czarować damy i lekkomyślnie rozsiewać swoje nasienie po całym świecie.
Inni istnieją po to, by tworzyć wybitne dzieła sztuki, które inspirują marzenia i kreatywność kolejnych pokoleń.
Jeszcze inni urodzili się, by uprawiać pola, piec chleb i wychowywać synów, którzy również będą uprawiać pola, piekli chleb i wychowywali swoich synów.
Ja przyszedłem na świat, aby odbierać życie.
"Sądziła, że kilka miesięcy to wystarczający czas, aby pozbyć się ze swojego serca tego niepożądanego, niczym nieusprawiedliwionego uczucia. Jednak to co wtedy wrosło w nią jednym korzonkiem, z każdym dniem wpijało się coraz mocniej w jej duszę i umysł. Widziała go jako mężczyznę godnego szacunku, ale dzisiejsza wizyta damy w czerwonej sukni przekonała ją, że Derwan jest taki sam jak wszyscy inni panowie, u których miała okazję pracować."
Krwią krzyczą mury
I ściany krzyczą krwią
Ciągnąć za sznury
I mocno trzymać broń!
Napiąć cięciwy!
Trebuszety w pion!
Martwi czy żywi
Nie damy miasta wziąć!
Choć pękną bramy
I pęknie wiele serc
Wrót nie oddamy
Nie pozwolimy im przejść!
Posłuchaj, wrogu!
Każdy kto ujmie broń
Umrze na progu
A nie da domu wziąć!
Lodowy Ogród, pieśń Braci Drzewa.
Zdrowie naszych organów oraz to, czy cierpimy na jakąś dolegliwość, zależy od posiadanych przez nas genów i ich ekspresji - to znaczy od tego, czy dany gen jest aktywny, czy też nie, albo jest to gen normalny, czy zmutowany. Na pewno zauważyłeś, że niektórzy ludzie mogą jeść, co tylko chcą, inni zaś skarżą się, że pewne produkty - często mleczne - powodują u nich kłopoty trawienne, takie jak gazy, wzdęcia lub zaparcia. Otóż okazało się, że osoby z dolegliwościami trawiennymi mają mutację genu odpowiedzialnego za rozkład i absorpcję składników odżwyczych z mleka.
Możesz mówić całkiem bez zobowiązań, Garrett. Cholera, powinieneś robić to co ja. Wierzyć w każde słowo, które akurat wypowiesz, jak w wyrocznię, a rano zapomnieć o wszystkim. Wrażenie szczerości liczy się bardziej niż rzeczywista prawdomówność. Ludzie chcą wierzyć tylko przez kilka minut. Wiedzą, co jest grane. Weź na przykład tę damę, z którą dzisiaj byłem. Czy ja ją kocham? A może ona mnie kocha? Nie, do pioruna. Nie chciałaby się ze mną pokazać publicznie. Ale i tak musiałem powiedzieć wszystko co należy.
Starsze damy maszerowały skrajem, niosąc na plecach cały swój dobytek.
- Zaraza? - spytał Rincewind mężczyznę pchającego wózek pełen dzieci.
Pokręcił głową.
- To gwiazda, przyjacielu (...) Podobno zderzy się z nami w Noc Strzeżenia Wiedźm. Morza się zagotują, krainy Dysku pękną, królowie runą w proch, a miasta będą niczym jeziora szkła. Uciekam w góry.
- Czy to pomoże? - powątpiewał Rincewind.
- Nie, ale stamtąd będzie lepszy widok.
Boewulf kanclerzem Imperium bowiem będąc i hasła tajemne znając, aby sobie popularności przydać, wykradł koronacyjny topór, który za pasem nowego monarchy spocząć miał, a wraz z nim u stóp tronu także i lojalność czterech narodów Ligi Północy, Waregów, czczących ten artefakt, u których siedziba Wielkiej Nawy jest. A topór zwał się Aiendall Srebrzysty. Mówi się, że pierwszemu cesarzowi od samych bogów jako symbol władzy i wiktorii był dany i nie masz świętszej ani dla Warega, ni Normana, relikwii.
Gorączkowym krokiem urażonej damy ruszyła w dół asfaltowej drogi, modląc się, by wszystkie wilki, niedźwiedzie i psychopaci dawno już spali. Bez względu na to jak racjonalną osobą starała się być, zaczynał ją ogarniać paniczny wręcz strach. Zdawało jej się, że jest obserwowana, że kątem oka dostrzega jakiś ruch. Parę błyszczących oczu, może zgarbiony, kudłaty grzbiet kryjący się w zaroślach. Być może przed oczami na chwilę stanęły jej dwa rzędy śnieżnobiałych kłów, wyszczerzonych w gniewnym uśmiechu szalonej, gotowej do skoku bestii.
- Rozumiem Havelocku, że Drumknott jest bardzo kompetentnym sekretarzem ale zawsze wydawał mi się dziwnym człowiekiem.
- No cóż, zabawny byłby to świat, gdybyśmy wszyscy byli podobni, madame. Choć przyznaję, że jednak niezbyt zabawny, gdybyśmy wszyscy byli podobni do Drumknotta. Ale jest lojalny i absolutnie godny zaufania.
- Hmm... - mruknęła lady. - Czy on ma jakieś życie osobiste?
- Wydaje mi się, że kolekcjonuje różne rodzaje materiałów biurowych - odparł Vetinari. - Czasami spekulowałem, że jego życie zmieniłoby się na lepsze, gdyby spotkał młodą damę skłonną do przebierania się za brązową kopertę.
Wszystkim damom zupełnie się nie spodobało takie zachowanie Cziczikowa. Jedna z nich specjalnie przeszła koło niego, aby dać mu to zauważyć, i nawet dość niedbale zaczepiła blondynkę grubym fortugałem swojej sukni, a szarfą, która powiewała wokół jej ramion, zadysponowała tak, że jej końcem przejechała blondynce po twarzy. Jednocześnie za jego plecami z pewnych damskich ust wionęła razem z zapachem fiołków dosyć ostra i zjadliwa uwaga. Ale Cziczikow albo rzeczywiście tego nie usłyszał, albo udał, że nie słyszy, lecz nie było to dobre, ze zdaniem dam należy się bowiem liczyć. On też żałowal tego, już potem, czyli za późno.
Jednak tym, co mnie najbardziej rozeźliło i nastawiło do perfidnego wyrostka nieprzychylnie, był ów żałosny incydent z moim tomikiem poezji, który pokazał jego prawdziwą naturę. Rimbaud po raz pierwszy przeczytał moje „Les Glaneuses” u Izambarda i zdawał się być pod urokiem wyczarowanych przeze mnie z takim kunsztem zielonych łąk, srebrnych jezior, dziewic bez skazy i wiejskich kościółków, którym zagraża przemysł oparty na węglu i machinie parowej. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie w listach do mnie. A potem poprosił mnie, abym mu przysłał egzemplarz, bo pragnął się moimi wierszami w zaciszu domowym napawać, a nie miał dość pieniędzy, by książkę kupić. Nie mogłem odmówić jego wzruszającej prośbie i chętnie mu egzemplarz mego dzieła sprezentowałem.
Jakiś czas później dowiedziałem się od Georges’a, iż ten łajdak przysłaną mu książkę natychmiast przehandlował miejscowemu księgarzowi, wmawiając przy tym biedakowi, iż mój zbiorek to szlagier paryskich księgarń i na pewno da się go z zyskiem sprzedać jakiemuś znającemu się na poezji licealiście w Charleville albo ceniącej dobre wiersze lokalnej damie.
Kim jesteś? – zapytał książę, patrząc przybyszowi w oczy. - Janek, miłościwy panie. - Janek. Jaki Janek? Wyglądasz na coś w rodzaju rycerza, ale albo ubiegłego, albo przebranego, albo nieznającego obecnych trendów ubioru. - Jam jest Janek, skromny rycerz herbu „Pół krowy”. Podróżuję jednak jako zwykły człowiek, bo takie jest moje przeznaczenie. - Herb „Pół krowy”? Nie słyszałem o takim rodzie. A którą to część krowy nosisz w swoim herbie? - Co proszę? – Janka zaskoczyło to pytanie. - Masz w herbie tył krowy z wymionami, dupą i ogonem czy przód z ryjem, karkiem i rogami? - Moje pół krowy jest czarne na czerwonym tle i zdecydowanie to jej przód, panie. Proszę pozwolić mi przejechać i kontynuować mi moją przygodę. - A o jakiej przygodzie powiadasz? – Bolesław zainteresował się nie na żarty. - Bitka i sława są mi obce. Poszukuję damy mojego serca, którą uwolnię z wieży, pokonam smoka i oddam jej moje usługi. - Chyba odwrotnie. Najpierw pokonasz smoka, a dopiero potem uwolnisz ją z wieży. Twoja kolejność byłaby lekko nieroztropna. Ale, ale… Jak zwie się twoja wybranka? Cóż to za królewna wzdycha przez okno za swoim wybawcą?
Pieprzenie. Wolisz go, bo to on będzie słuchał ciebie, a nie ty jego. Owiniesz go sobie wokół palca. Wykorzystasz go”.
„Mogłabym, ale tego nie zrobię. Wystarczy mi to, że o tym wiem, żeby się czuć bezpiecznie. Więc się nie bój o przyjaciela. Nie mam zamiaru go unieszczęśliwiać. Przeciwnie, szczęśliwy Tymon będzie lepszym mężem”.
„On byłby szczęśliwy z każdą kobietą, która by go chciała”.
„Więc tym bardziej będzie szczęśliwy ze mną. Wiesz, jaka jest różnica między Tymonem a tobą?”
„Teraz żadna. Mamy po osiem milionów”.
„On mnie kocha i umie to pokazać”.
„Skąd wiesz, że ja cię nie kocham? Bo nie gram na gitarze i nie śpiewam serenady? W dupie masz moje uczucia. Nie wiesz, co czuję. Gówno cię to obchodzi”.
„Nie oszukujmy się. Ty tak samo kochasz piękne łanie, co chodzą o świcie po leśnej polanie. A potem podnosisz strzelbę z lunetą i do nich strzelasz. Wspaniały, męski myśliwy. Nie mają szans. Zanęcasz je, wykładasz paszę w jednym miejscu, żeby się przyzwyczaiły i czuły się komfortowo. A pewnego dnia: pif-paf!”
„Gdyby nie darowizna od Sebastiana, Tymon byłby biedny jak mysz kościelna. Dobrze wiesz, że nigdy by się niczego nie dorobił. Zawsze byłby nikim. To taki typ człowieka. Dopiero od tamtej chwili zrobił się lepszym kandydatem na męża ode mnie”.
„I tu cię zaskoczę, Leon. Byłam pewna, że od ciebie odejdę, jeszcze zanim Sebastian dał wam te pieniądze. Wiesz dlaczego?”
„Po tamtym? Wielki dramat. Po prostu wypiłem parę głębszych. Za mocno nie protestowałaś. Miałaś taki orgazm, że ci się uszy trzęsły”.
„Po tamtym czy nie po tamtym, bez znaczenia. Nikt ci nie powiedział, że pieniądze to nie wszystko? Było na ten temat sto romantycznych komedii. Tragedii nie liczę. Nie pomyślałeś, że kobieta może mieć biednego męża i czuć się damą? Nie pomyślałeś, że kobieta może mieć bogatego męża i czuć się szmatą?
J. Lipiec, Rywalizacja i perfekcja, [w:] Kalokagatia, Kraków 1988, s. 17-21 W całym sporcie, we wszystkich jego dziedzinach dziś uprawianych, a nawet we wszystkich dających się przewidzieć przyszłościowych konkurencjach, w rodzaju dziesięciokilometrowego czołgania się w tunelu ze strzelaniem z łuku do rzutków co jedno okrążenie – a więc w sporcie uprawianym wczoraj, dziś i możliwym jutro, obowiązująca zasada wyczynu ponad przeciętność obejmuje dwa możliwe warianty wyłaniania zwycięzcy i zwycięstwa jako niezbędnego atrybutu każdego wydarzenia sportowego. Pierwszy – poprzez bezpośrednie pokonanie przeciwnika, czyli innego człowieka, innych ludzi. Drugi sposób – to zwycięstwo pośrednie, lecz poprzez bezpośrednie pokonanie granicy pewnej konwencjonalnej i abstrakcyjnej wartości, którą jest zazwyczaj tak zwany rekord, czyli dotychczasowa "najlepszość". Obydwie te formy współżyją ze sobą zgodnie w ramach tego samego zjawiska, jakim jest sport, choć prawdopodobnie wyznaczają inne drogi i inne cele dla gatunku ludzkiego. Nie chodzi, oczywiście, o to, że przebieg konkurencji, w której bliska obecność rozradowanego zwycięzcy i pokonanych współzawodników wyznacza inną dramaturgię zdarzeń, niż samotny bieg długodystansowca po rekord świata, po którego pobiciu wskazówka chronometru ani drgnie z emocji. Rzecz nie w tym, jaki jest konkretny, techniczny mechanizm oceny współzawodników, by spośród nich wyłonić zwycięzcę, niewątpliwie bowiem istnieją poważne różnice między ogłoszeniem zwycięstwa boksera przez nokaut z arytmetycznymi działaniami na wskaźnikach subiektywnych not sędziowskich w tańcach na lodzie. Osiągnięcie zwycięstwa, które jest celem najwyższym, bądź samo tylko pretendowanie do najlepszego rezultatu w sportowej konfrontacji inaczej kształtuje się w przypadkach gdy chodzi o wykazanie przewagi tu i teraz nad rywalami – inaczej zaś, gdy teraźniejszość ustępuje pola innym wymiarom: przeszłości i przyszłości, równocześnie stawiając barierę przyszłym próbom jej pokonania, zupełnie inaczej niż zwycięzca konkretnego biegu, skoku czy walki, którego nazwisko, co prawda, nie zawsze – bo tego nikt mu nie odbierze – zostanie w annałach i czasem w żywej pamięci ludzkiej (symbolem czego jest medal, absolutyzujący dany czyn), ale też naprawdę nie przekracza swym sukcesem pewnej chwili, danego teraz, tego momentu, kiedy właśnie wygrał w obrębie konkretnego wydarzenia. Pokonanie człowieka jest aktem jednorazowym i pod pewnym miejscem pozbawionym miejsca w historii, ponieważ nie ma sposobu, by przenieść dane zwycięstwo, osiągnięte w walce konkretnej, uwarunkowanej miejscem, czasem pogodą, samopoczuciem sportowców, na inny teren, w inny czas, w inny układ determinacji. Zwycięstwo nad drugim człowiekiem odnosi się więc tylko od tej chwili, w której zostało osiągnięte i za nieszkodliwą zabawę fantastów należy uznać na przykład plebiscyt na najwybitniejszego w świecie sportowca roku lub dywagowanie żurnalistów, czy futboliści węgierscy z czasów Puskasa, Bozsika i Koscisa pokonaliby Holandię Cruyffa, Needkensa i Ransenbrincka, bądź tez jak zakończyłby się pojedynek Joe Louis – Muhamed Ali. Osiągnięcie wyniku, który jest wartością wyraźnie określoną – zwykle liczbowo – pozwala natomiast umieścić każdy rezultat, uzyskany kiedykolwiek, gdziekolwiek i przez dowolnego człowieka (byle zostały zachowane pewne elementarne konwencje odnośnie do warunków, sprzętu i sposobu mierzenia) w pewnym ciągu dziejowym, zazwyczaj progresywnym, w którym poszczególne wartości (wyniki) są charakterystycznymi punktami tej skali. Mówiąc jeszcze inaczej: zwyciężając w bezpośredniej walce sportowiec osiąga przewagę nad innymi, tu i teraz zgromadzonymi sportowcami, zwyciężając zaś pośrednio, poprzez uzyskanie wybitnego wyniku osiąga przewagę nad wszystkimi ludźmi, którzy do tej pory próbowali podobnego działania, a także rzuca wyzwanie, każdemu następnemu, zmuszonemu automatycznie do przyjęcia walki nie z rekordzistą, ale z jego abstrakcyjnym tworem, czyli rekordem. Rozróżnienie to – występujące notabene nie tylko w sporcie, ale w wielu innych dziedzinach aktywności ludzkiej – pozwala właśnie na najjaskrawszym przykładzie, jakim jest sport, ukazać dwie tendencje uzewnętrzniania się stosunków między ludźmi. Jedna tendencja, którą nazwiemy rywalizacyjną, polega na tym, że człowiek swą wartość usiłuje określić poprzez wielokrotne, ale zawsze zorientowane na konkretne tu i teraz przyrównywanie się do pewnego konkretnego innego człowieka. Druga tendencja, mająca charakter perfekcjonistyczny, na dalszym planie zostawia postu lat bycia lepszym od kogoś innego, natomiast koncentruje się na wysiłku bycia lepszym od siebie samego, czyli od takiego, jakim się było uprzednio. Obie tendencje wyznaczają w założeniu nie kończący się nigdy program przyszłościowy: tendencja rywalizacyjna w ciągłym poszukiwaniu przeciwników, by się do nich przyrównać i pokazać, że się nad nimi góruje; tendencja perfekcjonistyczna w stawianiu sobie coraz wyższych wymagań, stałym przekraczaniem pułapu osiąganych uprzednio rezultatów. Rywalizacjonizm i perfekcjonizm dysponują tez – wedle swych skal wartości – różnymi granicami swych programów; dla pierwszego granicą tą jest być lepszym od wszystkich, dla drugiego – być po prostu bardzo dobrym, tak dobrym, jak to leży w możliwościach ludzkich. W rozwoju ludzkości – a więc w skali daleko szerszej niż wyznacza to rozwój człowieka Wyczynu Sportowego – obie te tendencje przeplatały się wzajemnie, żeby nie rzecz wprost: warunkowały się dialektycznie. Wydaje sie jednak, iż skoro zasadne jest przyjęcie samego rozróżnienia owych tendencji, to należy stwierdzić, że choć ruch społeczny w ogóle wykazuje głównie cechy rywalizacyjne, to rozwój w swej osnowie ma i musi mieć charakter perfekcjonistyczny, doskonalący. W rozwoju techniki produkcyjnej można to wykazać wprost: w gruncie rzeczy nie chodzi o to, by mieć urządzenia tylko lepsze od cudzych, ale mieć je najzwyczajniej dobrymi, sprawnymi, skutecznymi (i oczywiście lepszymi od swoich własnych dotychczasowych). W rozwoju swej osobniczej świadomości człowiekowi nie może na serio zależeć, by np. wiedzę matematyczną miał lepszą od kolegów w klasie, lecz by matematykę pojął jasno i wyraźnie. Ludziom pragnącym osiągnąć powiedzmy szczęście, spokój, szacunek nie może zależeć, by być tylko szczęśliwszymi od innych, spokojniejszymi i mniej deptanymi w swej godności, lecz aby mieć po prostu szczęśliwe, harmonijne i udane życie.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl