Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pewno progu lecz", znaleziono 18

- Wedle polskich zwyczajów gościa pod własnym dachem zabić nie wolno... - Z nadzieją popatrzył na przyjaciela.
- Ręce mnie świerzbią, ale i u nas gościnność jest najwyższą z cnót... - Semen skrzywił się, jakby jadł cytrynę. - Z drugiej strony czy to aby na pewno gość? Zapraszałeś go?
- Nie... Ale zwyczaj na wsi taki, że jak drzwi otwarte, to można zajść...
- Zatem rzeczywiście gość. Trza go jakoś sprytnie wywabić za próg i dopiero tam spokojnie zaciukać.
"Jeśli przekroczysz pewien próg, czy to na ścieżce zmian indywidualnych, czy społecznych, dalszych przekształceń nie można już powstrzymać, pozostają one kwestią czasu."
Ludzie mają skłonność, by w niepewnych czasach kiełznać siłę motłochu, nadając imię wrogowi: prawdziwemu czy wymyślonemu.
Nie wolno wiecznie żyć z poczuciem bezsilności. Nie wolno wiecznie siedzieć w okopach: to zabija armię pewniej, niż kule wroga.
Czuję, jak każdy mięsień w moim ciele napina się, przekraczając próg bólu. Boję się, że pewnego dnia przestraszę się tak bardzo, że wszystkie mięśnie pękną z trzaskiem, coś się wewnątrz mnie rozleje, a ja padnę bez życia na podłogę(...)
Oddycham głęboko, w zwykłych okolicznościach, swojego zwykłego życia, pewnie podszedłbym do dziewczyny i zaczął ją całować, zdejmować z niej ubranie. Ale ta sytuacja wymykała się mojemu pojmowaniu przeciętności, zwykłe, przeciętne życie zostało za progiem jej mieszkania.
Jakub pociągnął bimbru z manierki, aby rozjaśnić sobie umysł. Milicjanci zaraz mu ją
odebrali.
- Co było w tym bidonie? - zaciekawił się sędzia.
- Bimber - wyjaśnił milicjant, wąchając z wyraźnym obrzydzeniem zawartość.
- Czy oskarżony może nam wyjaśnić pochodzenie tego przedmiotu?
Jakub mrugnął kilkakrotnie oczami.
- Nie wysoki sądzie.
- Na pewno nie?
- Wrogowie podrzucili, aby mnie skompromitować.
Moja nieżyjąca już babcia często powtarzała, że przeszłość lubi do nas powracać w momentach zupełnie niespodziewanych, kiedy wydaje nam się, że pozamykaliśmy na cztery spusty drzwi tego, co już było, i jesteśmy pewni, że nic nam nie grozi. Wtedy właśnie staje w progu jak nieproszony gość, z którym za bardzo nie wiadomo, co zrobić. Kurtuazyjnie wpuścić do środka i porozmawiać, czy po prostu wypchnąć i starannie przekręcić klucz w zamku na wypadek, gdyby zechciał zjawić się ponownie?
W podlaskiej wsi Malec żył pewien Pan jak palec, bardzo samotny, i mało gramotny – - jak bezbronny malec… W kuj-pom. wiosce Mątasek żyje pewien Pan zwany ku…sek. Jest mały – drobny do dziecka podobny; łowiący co dzień kilka karasek. Dawno, dawno przez m. Mordy przechodziły rabujące je hordy. Armie wrogów zaciężne mordercze – nie mężne; teraz została* nazwa – Mordy.
Dlatego pewnego dnia,  gdy po kilku minutach ciszy zobaczyłam, jak Helga schodzi  z pierwszego piętra z torebką pod pachą i workiem po papierze  toaletowym, wypchanym po brzegi, nawet nie protestowałam. 
Postanowiłam pozwolić jej „pójść do domu”. Helga wyszła, ja za  nią. W samo południe. Słońce grzało. Popatrzyłam na chorą pełną  determinacji. Na worek, z którego wystawały peruka, pantofel,  szczoteczka do zębów. Na kurtki przerzucone przez ramię, które  zdołała jeszcze złapać na progu, i pomyślałam, że to dla mnie za  dużo. 
Choć opracowaliśmy wiele taktyk, nie sądziliśmy, że każda zawiedzie. Popełniliśmy błąd, nie doceniając wroga. Byliśmy zbyt pewni siebie, zarozumiali i głupi, sądząc, że pozwolą nam tu przyjść i zniszczyć coś, na co tak długo pracowali. Stanowiliśmy dla nich tylko małą przeszkodę, którą mogli zlikwidować bez użycia siły. Batalia z nimi to jak chwytanie w garść powietrza.
Hubert jeszcze przez chwilę stał na progu swojego nowego domu. „Biedna dziewczyna - pomyślał. - Ile miała lat, jak to wszystko się wydarzyło? Dziesięć? Wtedy jeszcze była za mała, żeby docenić wszystkie walory tamtego świata. Ja w jej wieku dostawałem wszystko, drogie sprzęty, markowe ubrania, jeździłem na zagraniczne wycieczki, chodziłem na piwo z kumplami i koleżankami… A ona? Co ma ona? Ciuchy sprzed siedmiu lat i mnóstwo pracy w gospodarstwie. Pewnie od kilku lat nie opuściła granic Święcina, nie ma gdzie poznać fajnego chłopaka ani nowej koleżanki.
(...) cała historia medycyny jest historią występowania przeciwko naturze. Kościół, a to obejmuje tak protestantów, jak i katolików, usiłował zapobiec stosowaniu środków znieczulających, naturalnym bowiem prawem kobiety jest cierpieć przy porodzie. Naturalnym prawem było umieranie od chorób. Naturalnym prawem było, że nie wolno otwierać ciała, by je zoperować i uzdrowić. Był nawet kiedyś pewien gość, imieniem Bruno, który został spalony na stosie, ponieważ nie wierzył w absolutne prawdy i prawa naturalne tego pokroju, Wszystko było niegdyś uznane za sprzeczne z prawem naturalnym. Teraz ten próg musi przejść kontrola urodzin.
Musi, wszystkie bowiem nasze kłopoty biorą się stąd, że na świecie jest obecnie za dużo ludzi.
,, (...) Wiadomość popłynęła w świat. Marcela się pożegnałą i popędziła zwiedzać fora miłośników psów. A Ola siedziła przy komputerze, bezmyślnie stukając palcem w monitor. Była pewna, że Łukasz zaraz jej odpisze, ale nic takiego się nie stało. Poszła do kuchni, zrobiła sobie kanapkę z białym serem i pomidorem. Wiadomości wciąż nie było. Wykąpała się - nadal nic. Gdy szykowała się spać, ciągle nie miała odpowiedzi. Rano, gdy tylko zadzwonił budzik, zerwała się i włączyła komputer, ale jej skrzynka odbiorcza była pusta. Sprawdziła ją po szkole, ale nic się nie zmieniło. Gdy następnego dnia po południu przyszła do niej Marcelina, aż zaniemówiła. Chwilę stała w progu, nie wierząc własnym oczom. Pierwszy raz odkąd się znały, widziałą, jak Olka płacze nie ze złości.
Wiesz, drażnienie Natarai nie było zbyt mądre. - I kto to mówi? - zadrwił. - To co innego, po mnie się tego spodziewał. Mimo wszystko wyglądało zabawnie. A co sądzisz o Rowenie? - Nie chcesz wiedzieć - próbował mnie zbyć. - Masz rację, pewnie nie chcę. Drażni mnie - wy­znałam szczerze. - Dlaczego? - spytał poważnie Derek. - Czy dla­tego, że jest ładniejsza? Skrzywiłam się, ale postanowiłam mu to wyjaś­nić. - Derek, nigdy w życiu nie mów kobiecie, że inna jest ładniejsza niż ona. Uwierz mi, postępując w ten sposób, zrobisz sobie z niej wroga na całe życie. - Jesteś dowcipniejsza niż Rowena - usiłował się zrehabilitować. - I uderzasz mocniej. - Och, dziękuję ci bardzo - powiedziałam ze śmiechem. - Proszę bardzo, opowiedz jeszcze, że jest ode mnie atrakcyjniejsza, a kiedy stwierdzisz, że może i wygląda lepiej, ale liczy się wnętrze, na­prawdę się przekonasz, jak mocno mogę uderzyć. Derek wyszczerzył zęby w uśmiechu.
A to wiecie Albercie – przerwał wreszcie ciszę Antoni - miałem ostatnio zamówienie od pewnego chłopa z Praslit. Naprawiałem mu ośkę od wozu i zdziwiłem się wielce, bo ten zapłacił mi złotą, ruską monetą. Zapytałem go, skąd u niego taki pieniądz, a ten jakby zląkł się mojego pytania. Jąkał się, kluczył, wreszcie wydukał, że dostał takich kilka, za uratowanie od śmierci żołnierza, którego sam z pola przyniósł i do jakiego takiego zdrowia w swojej chacie doprowadził. - Złota moneta, powiadacie – zaciekawił się stary kowal. - Dziwna sprawa. - Tako i mnie dziwno było, więc zacząłem chłopa za język ciągnąć. Ten przestraszony, lecz wreszcie zaczął mi opowiadać, że, jakoby ten ranny w gorączce powiadał, że gdzieś w niedalekiej okolicy od onych Praslit, Rosjanie całą skrzynię takich monet ukryli, by nie wpadły w ręce wroga.
Umarło w rzeczywistości, odżyło w słowach Rewizjonizm historyczny przybrał w Polsce formę dla mnie odrażającą, ponieważ niezwykle głupią. Zasadniczo jednak bronię rewizjonizmu. Niektórzy historycy kontestują dominujące poglądy na temat wojny światowej, nie mając racji, ale wysuwają zaskakujące (co zawsze cieszy) i odkrywcze argumenty. Ernest Nolte jest znakomitym przykładem. Rewizjonizm, jaki rozkrzewił się w Polsce, jest niesłychanie radykalny, ale do historii wojny niczego nowego nie wnosi, podobnie jak do poznania okresu powojennego. Gorzej – tłumi, płoszy, zaciemnia to, co było prawdziwe i dobrze uzasadnione. Polega on zasadniczo na przeniesieniu się w wyobraźni do lat wojennych i powojennych, by w sposób całkowicie bezkrytyczny przejąć znaczną część ówcześnie panujących poglądów i emocji. Jaki sens ma dzisiaj potępianie układów jałtańskich? Nie postanowiono tam przecież, że Polska ma wprowadzić ustrój komunistyczny. A gdyby nawet postanowiono – jakie to ma znaczenie obecnie? Pod pewnym bardzo ważnym względem Polska powojenna była i jest bękartem jałtańskim, jak mówią wrogowie PRL, których coraz więcej. Aktualność postanowień jałtańskich polega na tym, że naszą granicą wschodnią nadal pozostaje linia Curzona, a na zachodzie do Polski nadal należą terytoria odebrane Niemcom. Czy nie możecie z tym żyć, czy bardzo wam to przeszkadza? Pytam was, prawicowych i lewicowych krytyków Jałty. Czy nie dacie się namówić na takie widzenie rzeczy, że dzięki Jałcie Polska została przesunięta na Zachód, że swoją połową znalazła się w Europie centralnej, czego własnymi siłami nigdy by nie osiągnęła? Żaden kraj należący do zwycięskiej koalicji nie zyskał tyle namacalnych korzyści w wyniku pokonania Niemiec co Polska. Anglia poniosła wyłącznie straty. Gdzie są i na czym polegają zdobycze Rosji? Rozwiały się jak dym. Ostał im się jeno obwód kaliningradzki. Bądźmyż myślowo współcześni swojemu realnemu bytowi, nie uprawiajmy „polityki historycznej” szkodzącej tylko nam i nikomu więcej. Trudno przeboleć ofiary paktu Ribbentrop-Mołotow: wywózki na Sybir, wymordowanie oficerów i to wszystko, o czym dobrze pamiętamy. Te ofiary można porównać tylko z późniejszymi masakrami głównie polskich chłopów na Wołyniu i w Galicji Wschodniej; o tym jednak „polityka historyczna” każe milczeć, bo Ukraina nasz sojusznik strategiczny, a poza tym chłopi to nie to, co oficerowie. Jakie następstwa paktu istnieją do dziś, dla kogo są korzystne, dla kogo niekorzystne? Czy Rosja zachowała z tego jakieś korzyści, że tak bardzo ją za ten pakt zwalczamy? Czy nie łatwiej by jej się z Litwą i Ukrainą sąsiadowało, gdyby Wilno i Lwów należały do Polski? Ja nic nie twierdzę, ja tylko pytam. Plemię Herero Państwo, które wygrało wojnę i może narzucić pokonanemu swoją wolę, żąda odszkodowań za poniesione szkody. Większość polskiego Sejmu żąda odszkodowań wojennych od Niemiec. Kiedyż to Polska prowadziła wojnę z Niemcami? Sześćdziesiąt lat temu. Znany jest komu przypadek z historii świata, żeby zwycięzca żądał reparacji sześćdziesiąt lat po wojnie? Następne pytanie: czy Polska znajduje się w stosunku do Niemiec w takim położeniu, że może zmusić je do wypłacenia 600 miliardów dolarów, bo na tyle mniej więcej partyjna większość sejmowa ma ochotę? I wreszcie najkłopotliwsze dla tych partii pytanie: czy Polska znalazła się po wojnie w obozie zwycięzców, czy pokonanych? Gdy rosyjski prezydent oświadczył niedawno, że „razem zwyciężyliśmy”, po polskich partiach i mediach przeszedł dreszcz oburzenia. Dzieci w szkołach wszystkich stopni są uczone, że Polska wyszła z wojny pokonana i taki pogląd obowiązuje każdego, kto chce brać udział w życiu politycznym. I ten we własnym przekonaniu pokonany naród stara się zahipnotyzować silniejszych od siebie, żeby im wmówić powinność wypłacenia mu bajońskich odszkodowań sześćdziesiąt lat po wojnie. Nie należy – objaśniają swoje postępowanie bardziej umiarkowani politycy – brać naszej uchwały dosłownie. To jest tylko gra. Chodzi nam o to, aby tylko nastraszyć rząd niemiecki w tym celu, żeby wziął na siebie zaspokojenie prywatnych roszczeń niemieckich przesiedleńców. Relacje między Niemcami a Polską nie są jednak tego rodzaju, żeby oni mieli się nas bać. Każdy naród interpretuje historię odpowiednio do swoich interesów, a mądry naród swój interes widzi w tym, co poprawia jego położenie w międzynarodowych stosunkach sił. Polski rewizjonizm historyczny, wyrzucający nas propagandowo z koalicji zwycięzców 1945 roku jest sprzeczny z naszymi interesami. Jest zlepkiem poglądów niewiarygodnie głupich. Nie mają racji ci, którzy polegają na pisanym prawie międzynarodowym. Realne stosunki sił też nie o wszystkim rozstrzygają. Istnieje jeszcze system znaczeń, który interpretuje prawo i wpływa w pewnym stopniu na działanie sił. Polacy do systemu znaczeń wnoszą obraz samych siebie jako narodu wiecznie pokrzywdzonego, który żąda od Wschodu i Zachodu przede wszystkim przeprosin, od Niemców zaś odszkodowań, bo wiadomo, że Niemcy są od tego, aby wszystkim, którzy się zgłoszą, płacić odszkodowania. Trzeba przypomnieć coś elementarnego. Toczyła się wielka wojna Ameryki, Anglii i Związku Radzieckiego z hitlerowskimi Niemcami. Tą wojną interesował się cały świat, bo ona miała znaczenie dla całego świata. Należeliśmy do koalicji zwycięskiej i zostaliśmy wynagrodzeni terytorialnie tak sowicie, jak to się rzadko zdarza małym uczestnikom koalicji wielkich. Negowanie tego faktu jest po prostu kłamstwem, które nas osłabia w stosunkach międzynarodowych, jeżeli jeszcze nie w tej chwili,to osłabi w niedalekiej przyszłości. Uniwersytet Hip-Hopu W Biłgoraju, mieście sławnym kiedyś z wyrobu sit i przetaków, a później ze swego powiatowego sekretarza partii, Dechnika, który zastał je drewnianym, a zostawił przemysłowym, można dziś studiować na sześciu kierunkach uniwersyteckich. Tylko europeistyka będzie miała manko w kasie, ponieważ nie dopisali kandydaci zdolni zdać egzamin wstępny. Studia europeistyczne (nieważne: w Krakowie czy w Biłgoraju) tym się charakteryzują, że po ich ukończeniu wie się tyle co z gazet, nie bardzo więc pojmuję, jak można nie zdać egzaminu wstępnego. Kandydaci na europeistykę, jeżeli nie przeszli już jakichś solidnych czy choćby zwyczajnych studiów, wydają mi się dziećmi opuszczonymi, z rodzin kompletnie rozbitych, tak że nikt nie udzielił im najpotrzebniejszych wiadomości o tym, czym są wyższe studia. A raczej czym powinny być. Fiasko biłgorajskiej europeistyki ma przyczynę nie w tym, że w Biłgoraju nie można nauczyć tego nic, które za duże pieniądze sprzedają „europejskie” uczelnie w miastach stołecznych. Chodzi o to, że w mieście powiatowym mało wiarygodnie brzmiałaby obietnica, że dyplom tej akurat uczelni otwiera drogę do wysokopłatnych posad w Unii Europejskiej. W okresie zwalczania korupcji, a zwłaszcza płatnej protekcji może dziwić otwartość, z jaką jedna z ogłaszających się w prasie „europejskich” uczelni obiecuje unijną karierę w zamian za wykupienie indeksu (i zdobycie dyplomu) tej uczelni. Propozycja jest postawiona tak jednoznacznie, że zawiedzeni będą mogli wytoczyć uczelni sprawę cywilną, a i prokurator może mieć coś do powiedzenia, jeżeli przeczulenie na płatną protekcję utrzyma się przez kilka semestrów.
Prezydent na uchodźstwie, czyli coś z niczego W Polsce symbole pożerają rzeczywistość, miałem na uwadze między innymi takich „prezydentów na uchodźstwie” jak nieboszczyk Ryszard Kaczorowski, stawianych w hierarchii bytów politycznych wyżej od prezydentów całkiem realnych, ale z innej partii. Naród, który daje sobie wmówić takie myślenie, będzie oszukiwany także w innych, stokroć ważniejszych sprawach. Dam jeszcze jeden przykład, jak symboliczne myślenie zniekształca rzeczywistość i do jakich dziwacznych skutków prowadzi. Po dymisji gen. Sosnkowskiego rząd londyński rozważał, kogo mianować na stanowisko naczelnego wodza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wybór padł na Tadeusza Bora-Komorowskiego, bo najbardziej heroiczny. Okoliczność, że siedział on wówczas w obozie jenieckim, w oczach polskich władz na uchodźstwie nie miała znaczenia. Zamiast realnego wodza ustanowiono sobie symbolicznego, starając się nie uwypuklać za bardzo różnicy. Zdarzało się w historii, że naczelni wodzowie dostawali się do niewoli, ale żeby mianować wodzem kogoś, kto już w niewoli się znajduje, to polski patent. Warto jeszcze dodać, że zanim Bór-Komorowski został tym wodzem, rozważano, czy nie postawić go przed sądem wojennym za powstanie warszawskie. Zmyślenia i prawdy Żeby obchody 150. rocznicy powstania styczniowego w pełni się udały, trzeba by dowieść, że w PRL były zakazane. Trudno tego dowieść. Gdyby dziś, tak jak w czasach Gomułki, chciano wydać 25 tomów dokumentów o tym powstaniu, minister Rostowski podniósłby lament, że budżet się nie domknie i dług publiczny niebezpiecznie wzrośnie. Nie było postanowione przed branką. Jeżeli była ona zarządzeniem niegodziwym, to trzeba pamiętać, o czym przypomina Piłsudski, że powstańcy obok innych aktów przemocy wobec rodaków stosowali też swoją brankę. Przemocą, biciem zmuszali – bywało – wiejskich chłopaków do wstępowania do oddziałów powstańczych. Po jakimś czasie dziwowali się, jacy z nich się zrobili dzielni powstańcy. Gwałt nie lepszy od poboru zarządzonego przez władzę. Historia terroru powstańczego wobec Polaków jest do napisania. Proces beatyfikacyjny Romualda Traugutta potknął się o wyroki śmierci, jakie dyktator podpisywał. Domniemanych zdrajców, to znaczy aktywnych przeciwników powstania, ścigano aż w Galicji. Pamiętnikarz Ludwik Jabłonowski, szwagier Aleksandra Fredry, obok innych przykładów aktów terroru powstańczych konspiratorów w rozdziale „Sztyletniki, nożowniki, żandarmy, prostym słowem: hycle narodowe” wspomina taki przypadek: „W moim sąsiedztwie mieszkał jakiś potulny uciekinier. Bóg wie, za co skazano go na śmierć. (To znaczy, Rząd Narodowy skazał). Dwóch panów (…) zajeżdża tam pewnego dnia, po wesołym obiedzie zapraszają na przechadzkę i zaprowadzonemu w kukurydzę rozpłatawszy brzuch nożem, umieszczają w nim dekret skazujący na śmierć i zostawiają na polu konającego w niewymownych mękach”. Oto rzeczywistość nieprzedstawiona powstania styczniowego. Co odsłania upływ czasu „Antykomunizm” jest synonimem zastępującym trudniejszy w użyciu antypeerelizm. Dla III RP państwem najbardziej wrogim, nieustannie poddawanym rytuałom potępienia jest PRL. Jeśli cokolwiek chce się totalnie zdyskwalifikować, mówi się, że jest „jak w PRL”. Jeśli coś miało wartość nie do zakwestionowania, mówi się, że władza dopuściła to, aby się zalegitymizować. Państwowa machina propagandowa stara się oszkalować lub ośmieszyć wydarzenia cieszące się wielką popularnością, jak Wyścig Pokoju czy festiwale piosenek. Arcybiskup wrocławski Gołębiewski twierdził nawet, że wyświęcanie biskupów w czasie PRL było mniej ważne, „ale w Kościele już pojawiają się biskupi, którzy przyjmowali święcenia po upadku komuny” („Gazeta Wyborcza”, 11 stycznia 2007). Partia rządząca krajem przez 45 lat nie mogła zachować ideologicznej czystości. PZPR była partią lewicową ze względu na swoje pochodzenie i prawicową z konieczności wynikającej z praktyki sprawowania władzy i ponoszenia odpowiedzialności za państwo. SLD, który od tamtej partii się odżegnuje, ale od niej pochodzi, chcąc być wiernym swojej rzeczywistej tradycji i swoim wyborcom, nie może się wyrzec dziedzictwa politycznego realizmu. W przemianach, jakie zaszły po wojnie, powinien rozróżniać zdyskredytowaną utopię komunistyczną narzuconą siłą od rewolucji socjalnej, jaka się wówczas dokonała i która należy do historycznych zdobyczy stuletniego ruchu lewicowego i ludowego. Niestety, SLD milcząco i biernie przypatruje się, jak te zdobycze są przekreślane w propagandzie i realnej polityce. O tym, czy okres PRL był w realnym życiu gospodarczym sukcesem, czy stratą czasu, można dyskutować tylko z rocznikiem statystycznym w ręku. O innym wymiarze można wyrobić sobie zdanie w prostszy sposób. Czy patrząc na mapę, ktoś może pomyśleć, że granice, jakie mamy, mógł Polsce dać wróg? Z cudowności, o jakiej mówił Stefan Kisielewski, granice zachowały się do dziś. Ciekawe, czy na zawsze? W miarę upływu czasu coraz wyraźniej widać, że w tym bycie złożonym z wielu części i wymiarów, jakim była PRL, komunizm mniej znaczył, niż nam się do niedawna wydawało. „Precz z komuną” Maszerują narodowcy i krzyczą: „Precz z komuną”. Manifestuje KOD, transparenty głoszą: „Precz z komuną”. W Sejmie opozycja skanduje: „Precz z komuną”. Partia rządząca wygrała wybory, obiecując, że się rozprawi z komuną. Trudno wymagać od posła Piotrowicza, żeby na zasadzie wyjątku powstrzymał się od wznoszenia okrzyku „Precz z komuną”. To najlepsze, co może odpowiedzieć na zarzuty. Ta walka z komuną musi dawać niesamowitą rozkosz, skoro ćwierć wieku za mało, żeby ją przerwać. Przewidywałem to i zdaje mi się, że pisałem, iż „Solidarność” będzie walczyć z komuną tak długo, jak długo będzie istnieć nie komuna, ale „Solidarność”. Partie solidarnościowe najpierw środkami propagandowymi przesunęły wojsko polskie okresu 1944-1989 do obozu wrogiego. Niedługo trzeba było czekać na szykanowanie materialne żołnierzy zawodowych niektórych formacji – obrona granic, KBW, WOP. Obecnie rządząca frakcja obozu posolidarnościowego rozszerza szykany i głosi, że całe Wojsko Polskie (zwane ludowym, może słusznie) nie było państwu polskiemu potrzebne, wystarczyli żołnierze wyklęci. Dla rządu Kaczyńskiego-Macierewicza kategorie takie jak „Polak”, „polskie” bardzo mało znaczą. Co z tego, że generał jest Polakiem, skoro nie należał do KOR? Co z tego, że wojsko było polskie, skoro nie było antykomunistyczne. KBW walczyło z bandami UPA? Najlepszy dowód, że to była formacja zbrodnicza, skoro strzelała do UPA, naszego obecnego sojusznika. Jarosław Kaczyński oświadczył kiedyś, że Polsce trzeba nadać tożsamość antykomunistyczną. Proszę skupić uwagę na słowie „tożsamość”. W szkołach zreformowanych przez PiS na pytanie: kto ty jesteś? trzeba będzie odpowiadać: antykomunista mały.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl