Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "sobie zofii", znaleziono 97

Siwowłosa dama podnosi się, aby oddać swe miejsce innej siwowłosej. Wyobrażam sobie, jak ten gest podnosi samopoczucie jednej i drugiej. Pierwsza czuje się od razu młodsza, druga uhonorowana.
Człowiek nie może swobodnie rozwijać swych pomysłów, kiedy jest zdenerwowany czy zgnębiony. Atmosfera w domu to ważna rzecz.
Jak kobieta prosi i widać, że jej zależy, to trzeba być gburem albo niedołęgą, żeby się nie wywiązać.
Jego zdaniem należało wykorzystać antysemickie tendencje usunięcia Żydów z Europy do budowy własnego państwa. Spodziewał się bowiem, że będą one narastać, zwłaszcza w Niemczech, czego wyrazem staną się prześladowania niechcianych obywateli
Kiedy człowiek mocno kocha, woli umrzeć niż żyć ze swoją klęską.
Ze względu na miłość Zofii do biologicznego ojca Julii kobieta nie osiągnęła sukcesu w muzyce, chociaż miała ku temu predyspozycje. Gdy stała się mamą, śpiewała jedynie córeczce, poświęcając jej cały swój czas. Nigdy nie żałowała swojej decyzji.
Dzięki Bogu w swojej głowie Zofia mogła myśleć, o czym tylko chciała. Tam, i póki co tylko tam, mogła czuć prawdziwą wolność, za którą od pewnego czasu tak bardzo tęskniła i która uwidaczniała się za każdym razem, gdy kobieta usiłowała dojść do porozumienia z Leonem.
I tak się spotkały – urodzona na początku lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku Zośka Przywara, która wraz z mężem Konstantym mieszkała w pięknym apartamentowcu[…] i Zofia z drugiej połowy dziewiętnastego wieku, około czterdziestoletnia właścicielka majątku Lutomierzyce […], żona Kazimierza Lutomierskiego[…].
Gdyby popatrzeć na Zofię z boku, cisnęło się na usta tylko jedno słowo: "ideał". A jak powszechnie wiadomo, przebywanie w otoczeniu tego typu ludzi nie należy do łatwych. Chociaż nigdy nikomu nie powiedziała złego słowa i dla wszystkich starała się być życzliwa, jak to tylko możliwe, ludzie odsuwali się od niej.
Gości Luzynianowie nie przyjmowali nigdy, bo to pociąga koszta. Nie jeździli również do nikogo, bo jakże korzystać z gościny, gdy się jej samemu nie użycza? Zagrzebywali się żywcem w swej dumie i biedzie... - Bez gadek można żyć - mawiała. Darmo nie śpiewają.
Czy życie nie jest wyłącznie ciężką służbą, od której nie wolno uchylać się nikomu? Człowiek rodzi się dla służby, żyje dla służby i umiera w służbie. Człowiek nie może nie służyć. Wolność jego polega jedynie na wyborze pana. Może służyć Bogu, może czartu, a może sam sobie. Najgorsza pono ta ostatnia służba.
Cóż jestem bez Ciebie? Słaby i ślepy jak szczenię. Ale Ty mi dopomożesz. Wyciągam do Ciebie rękę, a Ty ją uchwycisz...
Staram się zbyt wiele myśleć. Jak wszystko inne, tak samo myśl musi być racjonowana. O wielu sprawach nie da się nie myśleć. Myślenie może zmniejszyć moje szanse, a ja chcę przetrwać.
Miejsce, w którym przebywam to nie więzienie - to przywilej.
...nie wszystkie to wytrzymacie. Niektóre upadną na twardą ziemię, albo w ciernie. Niektóre z was są słabo zakorzenione.
Jest więcej niż jeden rodzaj wolności... Wolność czegoś i wolność od czegoś. W czasach anarchii panowała wolność czegoś. Teraz zostałyście obdarzone wolnością o czegoś.
Stanowili przecież taką piękną i przykładną rodzinę. Elegancka ona, wpływowy on, ten ich dom za tak zwane miliony monet i długonoga kopia swojej matki, Julia - idealny obrazek. Byli niczym kadr z amerykańskiego filmu. Rysę na szkle stanowiło tylko jedno drobne "ale" i właśnie to "ale" Zofia zawsze zamrażała w swoich myślach, nie chcąc spojrzeć prawdzie w oczy.
Przesiadając się do ławki Zosi, pomyślała tylko, że czasem lepiej wyrzucić cukierki do kosza.
Miał wrażenie, że kot uważa go za kogoś o ograniczonych zdolnościach intelektualnych w przeciwieństwie do Zosi, ale ich wzajemne tolerowanie się było coraz cieplejsze.
Adamowi zrobiło się trochę głupio za tych wszystkich facetów, którzy nie chcieli takiej sympatycznej Zosi. Po prawdzie, on też jej nie chciał.
Jerzy S. Łątka, Zemsta zza grobu Stanisława Pytla. Historia okrutnej zbrodni w Brzozowej” Brzozowa, 17 stycznia 1945 28 lutego 1947 r. świadek Mieczysław Potępa zeznał: „Słyszałem tylko z opowieści ludności, że bandyci przed dokonaniem napadu pili wódkę u Stępka Franciszka w Brzozowej odgrażając się, że dzisiaj zrobią porządek z Pytlami, to znaczy Wójcikami”. Bandyci, którzy się odgrażali, to Eugeniusz Nicpoń i Józef Gągola. Z zeznania Jana Pytla, brata Antoniego: popołudnie 17 stycznia 1945 r., szedł z Janiną Studzińską i Bronisławą Kaczorowską, aby zemleć zboże na chleb, i koło stodoły Jana Gniadka zobaczył Józefa Gągolę i Eugeniusza Nicponia. Gągola schronił się w krzakach, a Nicpoń podszedł do Pytla, „zahaltował, wylegitymował po rusku” i przyłożył mu rewolwer do głowy. Pytel i kobiety zaczęli Nicponiowi mówić po imieniu, że go poznają i żeby się nie wygłupiał. Nicpoń powiedział wtedy, żeby wracali do siebie. On i jego kompan udali się zaś w stronę domu Antoniego Pytla. Po drodze odwiedzili Jana Gniadka. Nicpoń zażądał pół litra wódki, dostał tylko ćwiartkę. Wypili. Wychodząc, Nicpoń zabrał worek znajdujący się w sieni. Półtorej godziny przed podpaleniem „Ołów” (Franek z blizną) odwiedził Marię Pytlównę. Uchodził za Ukraińca, miejscowi nazywali go „Ołowiem”, bo miał zwyczaj żartować: „Chcesz ołów?”. Po jakimś czasie do izby, w której siedzieli, wszedł Eugeniusz Nicpoń. Nie powiedział ani słowa, zabrał ze stołu budzik w marmurowej obudowie i wyszedł. Franek to zrozumiał, niebawem wyszedł za nim z Marią. Irena Dera pamięta ten wieczór, jakby to było wczoraj. Ściemniało się, Zosia już spała, pozostali grzali się przy kuchni. Niemcy już się wyprowadzili, Rosjanie jeszcze nie dotarli. Panami byli uzbrojeni partyzanci. Postanowili wymierzać sprawiedliwość, a raczej załatwiać sąsiedzkie porachunki. Podpalenie było planowane. Kompan podpalaczy Józef Duliński uprzedzał Pytlową. Żyła w napięciu. Miała spakowane walizki. Co jednak mogła zrobić w środku zimy z taką gromadką dzieci, bez męża, który z całym lagrem był prowadzony w stronę Zakliczyna? Przez okno widziała, że u Siaków gromadzą się jacyś podejrzani. Edward, 16-latek, okupacyjną nudę zabijał grą w karty. Tym razem Pytlowa zachęciła go: „Ty idź do Siaków i popatrz, co to za polska armija tam się gromadzi”. Zofia Ferenc do dziś pamięta, jak Siakowie opowiadali jej, że schlanych jak świnie bohaterów jego widok rozjuszył. Józef Gągola powiedział: „Chłopczyku, idź stąd”. Obrażony 16-latek coś mu odrzekł. Gągola postrzelił Edwarda. Włożyli go do worka i zabrali, idąc podpalić dom Pytlów. Gniadkowa, która była matką chrzestną Zosi Pytlusionki, na kolanach ich prosiła, aby tego nie robili. Odtrącili ją i poszli. „Edka niosą”, usłyszała Irena głos matki, która podeszła do kołyski i wzięła Jadwigę na rękę. Ojciec Edwarda Antoni 25 lutego 1947 r. zeznał: „Franciszek Wróbel powiedział mi, że syna mojego Edwarda bandyci nieśli w worku pobitego, przynosząc go następnie do stajni, gdzie przywiązali go do drzwi podpalając następnie stajnię”. W ciągu kilku minut nastąpiło piekło. Pożar na wsi to powszechna mobilizacja wszystkich. Każdy biegnie gasić. Tym razem także sąsiedzi chcieli ratować dobytek Pytlów. Bolesław Potępa (ur. 1905): „Wybiegłem z domu z zamiarem gaszenia. Gdy dobiegłem około 200 metrów od pożaru zostałem zatrzymany przez jakiegoś osobnika o nieznanym mi nazwisku, osobnik posiadał broń palną grożąc mi, abym natychmiast powrócił do domu, co też z obawy uczyniłem”. Mieczysław Potępa, lat 56, zeznał podczas rozprawy w 1947 r.: „Z chwilą wybuchu pożaru ludność zbliżała się do obrony, lecz w około 100 metrów byli obstawieni bandyci i jak ktoś się zbliżał to odpędzali grożąc zastrzeleniem”. Na pytanie, ilu było bandytów, padła odpowiedź: „Tego mi nie wiadomo, mniej od ośmiu nie było, gdyż wszystkie drogi były obstawione”. Innego sąsiada Pytlów, Władysława Cygana, pożar zastał u Gądka. Zdziwił się że ludzie nie idą na ratunek płonącego dobytku. Wtedy usłyszał, że – jak zeznał – „bandyci nie pozwolili ratować”. Najbliższa sąsiadka Matylda Wróbel, żona Leopolda, gdy zobaczyła pożar, wybiegła z domu. Stefania Pytlowa, zobaczywszy ją, resztkami sił wołała: „Matyldzia, ratuj!”. Wróblowa nie została jednak dopuszczona do leżącej na pierzynach Stefanii przez osobnika z potężnym kijem. Prawdopodobnie przez Józefa Gągolę, który, jak sam zeznał, nie miał broni, tylko „pałę”. Wspomnienie tego wydarzenia prześladowało Matyldę Wróbel przez całe życie. Najstarszy Pytlusiok znajdował się niespełna kilometr od płonącej chaty i chciał biec, aby ratować dobytek rodziców. Powstrzymał go Stępek: „Nie idź tam, ciebie zastrzelą, a i tak nic nie uratujesz”. Pijani bohaterowie, mimo że walczyli z kobietami i dziećmi, nie spisali się. Postrzelona w stopę 12-letnia Irena wyprowadziła z palącej się chaty dwóch młodszych braci, którzy wraz z nią schronili się u Ferenców. Marysia, która przybiegła, zobaczywszy, że dom płonie, po drodze była zatrzymywana przez Nicponia. No i dostała serię. Jak wykazała rozprawa z 1947 r., podpalenia dokonali Józef Gągola i Eugeniusz Nicpoń. Wiadomo, że do matki i Ireny, a także później do Marii, strzelał z pistoletu parabellum Nicpoń. Maria dotarła do palącej się chaty. By zahamować krwotok, przewiązała się ręcznikiem i choć sama ciężko ranna, wyniosła z ognia mamę, ułożyła na pierzynach przed domem. Wyniosła również maszynę do szycia i wszystko z szaf, kołyskę z Jadwigą postawiła z dala od płonącej chaty. Któryś z oprawców ją znalazł i przez otwarte okno wrzucił do wnętrza domu. Wtedy Marysia wyniosła Wiśkę bez kołyski i położyła obok konającej matki, która zdążyła jeszcze podać jej pierś. Póki żyła, ogrzewała swoim ciepłem maleństwo. Dopiero teraz Maria usłyszała jęki Edwarda. Chwilę go szukała. Był w worku przywiązany drutem do płonącej stajni. Drut był rozgrzany, parzył, ale uwolniła brata z worka, potem odciągnęła go od ognia. Niestety, postrzelony i poparzony zmarł. Maria dowlokła się z Zosią do Wróblów. Dziewczynka odniosła najmniejsze obrażenia. Wróblowie, co wiadomo z cytowanego listu Ireny Dery, sprowadzili księdza, który po wysłuchaniu spowiedzi Marii powiedział zebranym: „Tak ginie niewinne, bohaterskie dziecko”. Żar od płonących zabudowań utrzymał się do rana. Dzięki temu nie zamarzła nakarmiona mlekiem umierającej matki niespełna dwumiesięczna Wiśka. Matka zmarła w ciągu nocy. Nad ranem, kiedy już było pewne, że nikt pożaru nie strzeże, Matylda Wróblowa poszła do spalonej zagrody. Usłyszała płacz dziecka leżącego przy martwej Pytlowej. Niemowlę uspokoić mógł tylko, w zastępstwie zmarłej matki, pokarm mamki. Wróblowa dziecku pomóc nie mogła i zaniosła je do Zofii Ferenc. Ta zaś wiedziała, że bratowa ojca płaczącej sieroty miała synka w jej wieku i mogła maleństwo nakarmić. Toteż bez zwłoki udała się z dzieckiem do niej. Jan, brat Antoniego Pytla, kiedy starsze dzieci po trzech dniach trafiły do niego, posłał je na pogorzelisko po pierzyny i psa. Gdy wróciły, powiedziały, że „wszystko jest rozstrzelane i pies został zastrzelony i wszystko rzucone do studni”. 22 stycznia zmarła Maria, jej ciało zostało przywiezione do Brzozowej. Kierownik miejscowej szkoły Bronisław Józefowicz w prowadzonym „Dzienniku wydarzeń” odnotował hasłowo pod datą 23 stycznia: „Trupy Pytlów w kostnicy. Nie ma się kto zająć”. To nie było prawdą. Pogrzebem Pytlowej i Edwarda zajęli się Franciszek Wójcik i Jan Pytel. I pochowali ich 22 stycznia. Być może nocą, w tajemnicy. Sąsiadów nie poinformowano. Nawet Ferencowa nie pożegnała Stefanii. Istniała obawa, że gdyby oprawcy dowiedzieli się o terminie pochówku, nie dopuściliby do niego. Marysia została pochowana 24 stycznia. Cztery dni po jej pogrzebie Irena wróciła ze szpitala. Z kulą w stopie. Antoni Pytel, prowadzony z całym lagrem wraz z uciekającymi Niemcami, podczas sowieckiego nalotu stoczył się z wozu w zaspę i udawał martwego. Jeden z Niemców chciał do niego strzelić, ale drugi, trącając go nogą, powiedział: „Szkoda kuli, bo on nie żyje”. Gdy cała kolumna przeszła, Antoni wstał i powlókł się w stronę Brzozowej. Dotarł tu po sześciu tygodniach pobytu w lagrze. Na pogorzelisku nie miał czego szukać. Z całego ruchomego dobytku ocalała wyniesiona przez Marysię maszyna do szycia, której podpalacze nie zauważyli. Pytel udał się do Jana Gniadka. Ks. Józef Boduch właśnie chodził po kolędzie i poradził mu, aby uciekał z wioski, „gdyż banda tutaj dalej grasuje i mogą mnie zastrzelić, abym w przyszłości nie szukał sprawiedliwości”, jak zeznał Antoni. Skorzystał z rady księdza i wyjechał do brata Wojciecha mieszkającego w Krynicy, gdzie był bezpieczny.
- Kiedyś Zosia powiedziała, że łatwo jest przespać się z byle kim, za to prawdziwym wyzwaniem jest poczekać na kogoś, kto będzie tego warty. A ja lubię wyzwania.
Piękne - pomyślała Zosia. - Robić coś pożytecznego, dobrego, bardzo wartościowego każdego dnia. To musi być niewiarygodne uczucie, choć z całą pewnością nie zawsze łatwe.
Piękne - pomyślała Zosia. - Robić coś pożytecznego, dobrego, bardzo wartościowego każdego dnia. To musi być niewiarygodne uczucie, choć z całą pewnością nie zawsze łatwe.
Później Sofia Ravello tłumaczyła carabinieri, że jak najbardziej można spędzać większość dnia w domu mężczyzny, gotować, prać mu pościel i zamiatać podłogi, a jednocześnie nic o nim nie wiedząc.
Odkąd wyrobiłam sobie chody u tutejszej sklepowej - pani Zosi, miałam nieograniczony dostęp do świeżych lokalnych produktów, jeszcze świeższych plotek, no i wejście do ekogospodarstwa, w którym można było kupić fantastyczne regionalne dania.
Przeraziła się, że pani Zosia ją przejrzała i teraz chce jej - jak żartowali wychowawcy - patriotycznie przywalić. Po takim uderzeniu twarz przypominała polską flagę: jeden policzek biały, drugi płonący jak rozgrzana do czerwoności blacha.
Bo widzisz, Jenny, aby być razem, nie trzeba mieć wspólnych zainteresowań albo podobnego stylu. Wystarczy potrafić się razem śmiać.
Czasem spotyka się ludzi, których nazwiska nie trzeba zapisywać w notatniku, by zostali zapamiętani.
Jeśli czujesz, choćby tylko trochę, że chce zrobić w życiu coś szczególnego, nigdy nie zagłuszaj w sobie tego uczucia. Sztuka rodzi się w nas. To wyższa moc, która czasem spływa na nas niczym zaszczyt.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl