Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "z moja", znaleziono 804

Nie jesteśmy ludźmi którzy żyją prawdziwym życiem. Stoimy nad brzegiem życia. Musimy popierać poglądy, których nie wyznajemy, a które musimy narzucać tłumowi; obrabiać kwestie, na których się nie znamy, a które musimy smacznie przyrządzać dla publiczności. Nie wolno mieć nam własnych przekonań, musimy mieć zapatrywania redaktora naczelnego, ale kierujący nawet największą gazetą nie ma prawa myśleć swoim własnym mózgiem, bo kiedy jest wezwany przez zarząd, musi ukryć swoje zdanie, jeżeli oczywiście je ma i występować w imieniu akcjonariuszy.wszyscy myślą o dziennikarzach jak najgorzej. Są oczywiście dla nich uprzejmi, bo się ich boją, boją się wielkich szantaży i drobnych świństewek.
W czyn problem? - zapytał Orfeusz
- Ja się boję...
- Ale czego? - Orfeusz musiał dopytać. - Przecież tutaj jesteś w pełni bezpieczny.
- Tylko ja się nie boję tego co jest, ale tego, co będzie - wyjaśnił numer.
Orfeusz spojrzał mu prosto w oczy
- Czyżbyś się bał swojego przeznaczenia, swojej roli?
- Dokładnie tak - wykrztusił ledwo z siebie numer.
- To typowe (...) Strach jest zawsze kiedyś jedziemy ku jakiemuś celowi. Jest tym większy, jeśli cel jest słuszniejszy. Nie boimy się tylko przy ucieczce. Ja również się bałem, zanim tutaj przyszedłem. A teraz uwielbiam moją pracę.
- To chyba nie są podobne sytuacje.
- Wszystko jest z pozoru inne, a naprawdę podobne.
Nie mówię o tym, co wewnątrz.W środku wszystko jest w porządku. Mówię o tym co jest na zewnątrz. O czymś, co powinno było się skończyć, ale się nie skończyło. Budzę się wtedy i myślę... Całe życie spędziłem w oku cyklonu i praktycznie nic z tego nie rozumiem. Boję sie. I wtedy to wszystko zaczyna blaknąć. Tak jak to zwyle bywa ze snami.
-Miłość nie jest pozbawiona cierpienia, zwłaszcza ta prawdziwa. Pamiętaj, że po każdej burzy zawsze wychodzi słońce. U was właśnie wyszło to słońce, tylko nie rozumiem, dlaczego chowasz się przed nim w cień.
- Ja po prostu boję się ponownego zranienia, cierpienia. Drugi raz tego nie dźwignę.
- A co, jeśli drugiego razu nie będzie?
Ludzie ignorują tragedie rozgrywające się gdzieś daleko, bo nic nie mogą zrobić, ale też nie reagują gdy do tragedii dochodzi pod ich nosem, bo się boją. Większość osób ma uczucia, ale nie podejmuje działań. Ludzie mówią, że są pełni współczucia, lecz mają krótką pamięć. Z tego, co mi się wydaje, nie tak wygląda prawdziwe współczucie.
Nie chciałem żyć w ten sposób.
Słyszymy, że jesteśmy już dość duzi. Każe się nam wreszcie dorosnąć, na miłość boską. A wiecie, dlaczego nam to mówią? Bo ludzie, którzy nas pouczają, boją się naszej nieokiełznanej młodości, bo nasza czarodziejska moc sprawia, że czują wstyd i tęsknotę za tym, czemu pozwolili rozsypać się w proch.
Dojrzała kobieta, zaprawiona w życiowych bojach, ma niejedno oblicze. Niczym dobre wino może być na przemian słodka, ostra, wyrafinowana, łagodna. Jest zarówno opiekuńcza, jak i figlarna. Pewna siebie, ponętna i zaradna. Dojrzała kobieta wie, kim jest. To może być każda z nas, pomimo wszelkich porażek i falstartów.
Kiedyś bałem się śmierci. Teraz boję się nieżycia. To różnica. Idziemy przez życie, planując przyszłość, ale czasami ta przyszłość nigdy nie nadchodzi. (...) Strach przed nieżyciem to dogłębny, trwały lęk przed patrzeniem, jak twój potencjał ulega rozkładowi i zmienia się w nieodwracalne rozczarowanie, gdy "powinno być" zostaje zgniecione przez to, co jest.
Spójrz na siebie. Ogarniasz świat, niczego się nie boisz. Ja za to boję się wszystkiego. I jestem szurnięta. Może nawet myślisz że jestem szurnięta tylko odrobinę, ale to dlatego, że pokazuję ludziom zaledwie wierzchołek góry lodowej mojego szurnięcia. Pod powierzchnią lekkiego szurnięcia i niedostosowania społecznego jestem całkowitą porażką.
Już i tak tłamsiłam w sobie zbyt wiele emocji. Czułam się, jakbym wygrała milion w loterii, a czekał mnie przecież tylko jeden miły dzień ze wspólnikiem mojego ojca. Boże, to nawet w myślach nie brzmi dobrze, a co najgorsze, ja i tak nie boję się konsekwencji i uparcie brnę w to dalej, wiedząc, ze nic z tego nie wyjdzie.
- Tutejsi boją się czegoś równie mocno jak mgły?- spytał, gdy mijali wystawę.
- Boga i opinii sąsiadów- oznajmiła Jagoda.- Zwłaszcza tego ostatniego. W małej społeczności, jak ta, bycie odrzuconym może słono kosztować. W pewnym stopniu wszyscy od siebie zależymy, a reputację ma się tylko jedną, lepiej jej nie psuć.
- Tutejsi boją się czegoś równie mocno jak mgły? - spytał, gdy mijali wystawę.
- Boga i opinii sąsiadów - oznajmiła Jagoda. - Zwłaszcza tego ostatniego. W małej społeczności, jak ta, bycie odrzuconym może słono kosztować. W pewnym stopniu wszyscy od siebie zależymy, a reputację ma się tylko jedną, lepiej jej nie psuć.
Na charakter wpływa głównie wychowanie i doświadczenie życiowe, a nie geny. Niektórzy ludzie są źli świadomie, bo napawają się czyimś bólem albo mają chore ambicje. Czasem po prostu boją się tego, co nieznane, nie rozumieją innych kultur, religii czy też obyczajów i nie chcą ich poznać, sugerując się stereotypami, które bywają bardzo krzywdzące.
Wiem tylko, że kiedy stąpam po tym cieniutkim lodzie szczęścia, śmiertelnie się boję, tak bardzo, że chcę, żeby to się już skończyło i żebym wreszcie wpadł do wody.
- Właśnie dlatego uciekamy od naszych ukochanych - stwierdziła Katrine.- W alkohol. W pracę. W przypadkowy seks.
W coś, do czego możemy się przydać, pomyślał Harry. A oni w tym czasie się wykrwawiają
Kiedyś ludzie więcej zmyślali i bardziej wierzyli w to zmyślone. Mogłeś usiąść i cały wieczór opowiadać dyr¬dymały o swoim albo cudzym życiu i zawsze miałeś słucha¬czy. Dzisiaj wszyscy chcą wiedzieć, jak było naprawdę, bo się boją. Rozumiesz? W nic nie wierzą i chcą znać prawdę. Mianowicie kto ich wydymał.
,,Bo Rwanda to kraj strachu. Podobnie jak cały kontynent. Tyle że gdzie indziej Afrykańczycy boją się czarów, złych mocy i duchów. Rwandyjczyk boi się drugiego człowieka: szantażu, pomówienia, donosu, oskarżenia. O udział w ludobójstwie albo o spiskowanie przeciwko władzy. Nieważne, że oskarżenie będzie fałszywe. Ważne, że trudno się przed czymś takim wybronić."
Trzeba zawsze zażyć specyfik odpowiedni do okoliczności. On pomoże, podeprze, nakieruje, usprawni i wygładzi. Zresztą to nie on, to część mnie samego, jak stają się nią po przyzwyczajeniu okulary, bez których źle widać. Nauki te szokują mnie - boję się kontaktu z nowymi ludźmi. Nie chcę zażywać psychemikaliów. Są to - mówi preceptor - opory typowe i naturalne. Jaskiniowiec też by się zapierał przed tramwajem.
Dziś, jako komendant KWP, nie pamiętał albo pamiętać nie chciał o tym, że miał w życiu pewien, ważny epizod. Debiutował w ZOMO. Większość zapomniała o tym dlatego, że zapomnieć było na czasie. Ot, taka moda na politycznego Alzheimera. Choroba niemłoda i nieuleczalna. Zapadają na nią gnoje na całym świecie: komuniści, naziści, ubecy, najzwyklejsi zbrodniarze i lizusi jak on.
W ostatnich dniach była zupełnie bezbronna. Nie boję się, mówiła, ale jest mi żal. Nie miała już siły do walki. I teraz powiem panu coś, czego pan nie może wiedzieć. Oriana Fallaci straciła świadmość 11 września, w piątą rocznicę zamachu na World Trade Center. Zadzwoniłam do Fisichelli. Przyleciał trzymać ją za rękę. Umarła trzy dni później. Sama.
Dodali czegoś do tego piwa. Czegoś, czego demony
się boją, w rodzaju wody święconej, i to jest wersja optymistyczna.
Ewentualnie czegoś trującego, czego człowiek
by nie zauważył, i wtedy jest gorzej. Cholerna logika
sądu Bożego. Zdam test, kiedy padnę trupem – coś
jak próba wody. Baba tonie – była niewinna. Baba pływa
– wiedźma.
Wie pan co? Trochę się boję… - Ma pani na myśli sprawę anonimów? - Tak, bo wie pan… to by znaczyło… to musi znaczyć… - przerwała pogrążając się w myślach i mrużąc oczy. Potem powiedziała wolno, jak ktoś zaabsorbowany rozwiązywaniem jakiegoś trudnego problemu: - Ślepa nienawiść… tak! Ślepa nienawiść! Ale nawet człowiek ślepy może przez przypadek trafić kogoś w samo serce. A co się wtedy stanie, proszę pana?
Nikomu nie ufam. To destrukcyjne. Ufając komuś, powierzasz mu część swojego życia. Potem ten ktoś może to wykorzystać przeciwko tobie. Poznać twoje słabości, słabe punkty. Wiedzieć, gdzie uderzyć, by wygrać. Stajesz się rozpoznany, zbadany. Najbezpieczniejsza jest nieprzewidywalność, wtedy to ciebie się boją, nie ty ich. Tyczy się to zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Po prostu nie są w stanie przewidzieć twoich kroków.
Jak w każdym domu, i u nas było wiele automatów; do sprzątania, kuchennych, wytwórczych i ogrodowych. Te ostatnie, pielęgnujące kwiaty i drzewa, nazywały się Monotami. Monot Pierwszy był u nas jeszcze od czasów dziadka. Nieraz nosił mnie na barana, czego bardzo nie lubił nasz wilczur, Pluton; psy na ogół nie cierpią automatów. Babka mówiła mi, że w ogóle wszystkie niższe stworzenia boją się automatów, bo nie rozumieją, jak to może być, żeby poruszało się coś, co nie żyje.
Latami panowałam nad swoim odżywianiem, ciałem, sobą. Byłam chuda jak wieszak i miałam ciało dziecka, czerpiąc z tego osobliwą mieszankę otuchy i poczucia władzy. Lecz teraz puszczam ster i lecę na złamanie karku. Czuję się beznadziejna. Dawne poczucie władzy i otucha ustępują miejsca mieszaninie chaosu i wstydu. Nie pojmuję, co się ze mną dzieje. Boję się myśleć, co będzie, gdy mama mnie zobaczy.
U ludzi patrzących na kogoś z góry szczególnie ciekawe są oczy. Niekiedy widać w nich strach przed sprzeciwem lub czujność, innym razem świecą wojowniczym blaskiem, jakby mówiły: »masz inne zdanie, to wal śmiało, nie boję się«; kiedy ktoś gardzi nieświadomie, jego oczy otacza płyn, w którym widać ekstatyczną rozkosz zmieszaną z poczuciem wyższości - bywa nawet, że gałki oczne pokrywają się błyszczącą warstwą.
Jest wielu ludzi w Izraelu, którzy zrzekli się niemieckich odszkodowań - powiedział. - Nikt na świecie dokładnie nie wie, ile powinien otrzymać za zamordowaną matkę. Albo za wybicie oka. Albo za pięć lat obozu koncentracyjnego. Może to właśnie dlatego ludzie nie chcą brać własnych pieniędzy. A może liczą na to, ż z czasem ceny pójdą w górę, i boją się powiedzieć zbyt mało. (Wszyscy byli odwróceni, Izrael Berg, s. 85)
A więc dobrze, znajdź go. Wytrop porywacza. Niechaj twoja nieugięta logika mknie po pustkowiu niczym stado mroźnych wilków. Niechaj twój wielki umysł wrzuci najwyższy bieg. Niechaj rozgrzaną do czerwoności koniugację mejotyczną chromosomów twojego potężnego mózgu ochłodzi wiatr, niechaj twe myśli ułożą się w piękny, jednoznaczny i nieuchronny wniosek. Naprzód! Do boju!
Motto: „Urazy nie tyle szkodzą tym, wobec kogo je żywimy, ile jeno nam, którzy nosimy je w sercu” Fragment książki "Wyrwać chwasta": – Przygotowania do ślubu szły swoim spokojnym torem. Mieliśmy kupione obrączki, zamówioną mszę i wynajęty lokal na małe przyjęcie. Ja co prawda rodziny nie mam, ale kilku przyjaciół i rodzina Joanny to miało być ponad dwadzieścia osób. W ową sobotę 17 sierpnia spotkaliśmy się, aby pójść do kina. Nawet nie pamiętam na co. W każdym bądź razie w centrum, w kinie w centrum mieliśmy być… Ku mojemu zaskoczeniu Joasia oświadczyła mi, że zmieniła plany, że ślubu nie będzie. Ja próbowałem dowiedzieć się dlaczego. Najpierw nie chciała mi powiedzieć, tylko prosiła o przyjęcie przeprosin, że już więcej nie się spotkamy. W końcu uległa i powiedziała, że dwa miesiące wcześniej poznała kogoś, i że jest to coś niespotykanego. Kiedy ja zapytałem ją, jak to jest, że dwa miesiące spotykała się z kimś i mi o tym nie powiedziała, to ona odpowiedziała, że chciała przekonać się, że nie jest to chwilowe zauroczenie. Oznaczało to, że ona mnie po prostu zdradzała, bo ja byłem jej narzeczonym, bo ja się oświadczyłem w maju… Tak mnie to zatkało, że nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła, nawet nie widziałem jej opuszczającej mnie. Kiedy się ocknąłem, to nie wiem, czy bardziej byłem zły czy smutny. Na pewno byłem załamany. Jak załamany, to wiadomo… Wypiłem jedno piwo, potem drugie. – W tym momencie Orest wypił kilka łyków nalanego mu przez Pawła piwa. – Wróciłem do domu i była pewnie piąta, może wpół do szóstej po południu. Mama zdziwiła się, co ja tak szybko wróciłem. Zamknąłem się w swoim pokoju i nie chciałem jej powiedzieć. Mama zrobiła herbatę i przyniosła mi. „Co się stało?” – spytała mnie. „Joasia mnie rzuciła” – odpowiedziałem… Tu Orest przerwał. Wypił jeszcze dwa łyki piwa. Spoglądał na Pawła i Agnieszkę, jakby szukając pocieszenia, bowiem opowiadanie wyzwalało w nim na nowo owe nieprzyjemne emocje, które wielokroć mu się przypominały w ostatnich latach. Wojtek dał mamie znać, że chce mu się pić, więc Agnieszka podała mu jego plastykowy kubeczek z dzióbkiem z jego ulubionym napojem pomarańczowym. Dziecko pokazało jednak na szklankę tatusinego piwa. – Ty nie możesz tego pić! To jest bardzo niesmaczne. – Tak, Wojtuś! Mama ma rację – wsparł ją Orest. – To jest niesmaczne i niezdrowe. Malec pokręcił głową na znak, że ma inne zdanie. Chwyciwszy w końcu swój kubek, poszedł z nim pod telewizor z bajką na ekranie. Oczy Agnieszki i Pawła skierowały się na Oresta. – W efekcie pokłóciłem się z mamą, bo ona wymyśliła sobie, że to na pewno moja wina. „To przez ten twój egocentryzm” – mówiła. Wtedy ja wypaliłem jej, że przez tę jej zaborczą miłość ja ociągałem się z przedstawieniem Joasi i że bylibyśmy już po ślubie. W każdym bądź razie dyskutowaliśmy głośno, co potwierdziły potem zeznania Rogalowej odczytane na rozprawie. Coś koło szóstej – wpół do siódmej wyszedłem z domu. No, wyleciałem… Rogalowa zeznała, że trzasnąłem drzwiami. Ciebie, Paweł, nie było, więc poszedłem do Parku Dreszera. Na naszą ławkę, wiesz którą, tam w kącie pod kasztanem. Po drodze kupiłem dwa piwa. Byłbym pewnie wypił i wrócił, ale przyplątało się takich dwóch meneli i zadeklarowali mi swoje towarzystwo. We wszystkim mi przytakiwali i szybko wyrazili gotowość skoczenia po wódeczkę, tylko że akurat nie byli przy forsie. Ja akurat byłem dziany, więc taki goniec, co to skoczy i przyniesie, był mi na rękę. Nie mógł przepaść z banknotem, bo miałem jego kumpla jako zastaw. Wrócił więc i mieliśmy zapas rozweselacza na jakiś czas. Na krótki czas. Potem za gońca robił ten drugi, a potem były jeszcze dwie zmiany, a potem zrobiło się ciemno na dworze i w moich oczach, a potem obudziłem się nad ranem i wróciłem do domu prosto do swego pokoju i na swoje łóżko, a potem rano była policja i ja nie miałem alibi na noc. A mama już nie żyła. Zginęła w parku, podobno przed północą, ugodzona nożem. A potem się okazało, że na tym nożu nie było odcisków palców, ale były fragmenty naskórka z moim DNA… Orest zamilkł. Nastała cisza. Tylko z telewizora leciały jakieś głosy bohaterów dziecięcej kreskówki. Powoli zaczął wycierać chusteczką najpierw oczy, a potem nos. Paweł dolał mu piwa, a on bezwiednie wypił do dna szklanki. – Rogalowa mówiła, że po wpół do jedenastej w nocy twoja mama wyszła z mieszkania – Paweł mówił to cicho i ze smutkiem. – Dlaczego ona szła cię szukać, przecież nigdy wcześniej nie robiła tego, chociaż czasami nie wracałeś na noc? Skąd – kurna – wpadła na pomysł, żeby szukać cię akurat w Parku Dreszera? – Nie wiem. Kiedyś nie było komórek, więc nie zawsze miała wiadomość, gdzie się podziewałem. Myślałem, że się do tego przyzwyczaiła. Ale widocznie myliłem się. A twoja mama, gdzie by cię szukała? Chyba też w parku, co nie? – Może masz i rację. Ale ty nie nosiłeś noża, prawda? – Pewnie, że nie! Nigdy. Tak samo jak ty. – To w takim razie nie był twój nóż. Nie było na nim odcisków, a to znaczy, że ktoś je musiał specjalnie powycierać. Ty byłeś pijany, więc nie mogłeś… – Ja też tak myślę, ale policji, prokuratora i sędziów to nie przekonało. – Jeśli był twój naskórek, twoje DNA, to ktoś musiał tym nożem ocierać o ciebie. Twoją mamę znaleziono w alejce bocznej, tuż przy alejce głównej, a stamtąd do ławki pod kasztanem jeszcze jest kawałek drogi. – To co z tego? – To kto wiedział, że ty tam jesteś? Ci dwaj menele, jak ich nazwałeś… To może oni zabili twoją matkę, czy nie wydaje ci się? – Właśnie, że wydaje mi się, że to nie mogli być oni. To byli pijacy, a nie zbiry. – A ty byłeś mordercą? – No co ty!?! – No właśnie. A jednak ciebie skazali. – Dzisiaj przyszedł do nas Orest jako skazany morderca – zaczęła bardzo poważnie Agnieszka, zwracając się do Pawła – a jednak ja nie bałam się, bo miałam inne przeświadczenie. Dlatego ja rozumiem go, że ma inne przeczucie. – To sobie posiedziałeś za nie swoje, a co na to twój obrońca? Nie potrafił cię wyciągnąć z tego? – Papuga to facet w porządku. Chciał. Tylko ja już nie chciałem. Odechciało mi się. Nie miałem przecież nikogo na świecie. Miałem tylko mamę. – A my? O nas nie pomyślałeś? – Nie gniewaj się! Mówię o rodzinie. Was nie chciałem w ogóle w to mieszać. Nawet nie wiedziałem, że się ożeniłeś. – Bo nie chciałeś wiedzieć. Przysłałeś tylko list, żebym postarał się odbierać pocztę, bo inaczej skrzynka się zapcha, i prosiłeś, żeby cię nie odwiedzać i nie pisać do ciebie. – Bo tak chciałem. Miałem chyba do tego prawo! – ostatnie zdanie wypowiedział już w stanie wzburzenia. – Nie unoś się! Nawet jak sobie pokrzyczysz, to ja nie przestanę być twoim kolegą. Zaraz ci przyniosę korespondencję. Paweł poszedł do drugiego pokoju i po chwili powrócił ze skrzynką plastykową pełną listów i druków. Postawił to na podłodze obok Oresta. – Oto, Orek, listy do ciebie! Faktycznie skrzynka by się zapchała. Dorobiłem kluczyk i odbierałem. Potem wymienili skrzynki na unijne i dozorca dał mi kluczyk do twego numeru. Jest przyczepiony do skrzynki. Ten pan Marek to porządny gość. Pomógł mi też usunąć taśmy policyjne z drzwi twego mieszkania. – No właśnie. Nie zauważyłem żadnych taśm. A przecież musieli oplombować mieszkanie. Czy nikt się o to nie przyczepił? – Nakleić to oni umieją. Tylko co z tego? Miał to być sygnał dla potencjalnych złodziei? Ja zerwałem nocą, a pan Marek elegancko umył drzwi wcześnie rano. Codziennie sprawdzał, czy nie ma śladów włamania i gdy tylko się spotykaliśmy, zdawał mi raporty. Ja sam też sprawdzałem co dwa, trzy dni. O kolegów się dba. – Dziękuję ci. Będę miał co przeglądać, bo tych pism jest dużo. Dzisiaj nawet nie wyszedłem po bułkę. Nie bardzo wiem, od czego zacząć porządkowanie swoich spraw. – To ja ci zaraz zrobię kanapki na śniadanie – zadeklarowała Agnieszka. – Nie ma potrzeby. To była obfita obiadokolacja. A wyjść rano z domu to może być bardzo pożyteczna sprawa. – Masz chociaż pieniądze? – Mam trochę w portfelu i portmonetce. Miałem też nieco na koncie – Orest raz jeszcze zerknął na kosz z korespondencją. – Kosz to wam oddam potem, bo nie zabiorę się z tym pod pachą. – Nie dziw się, ale jeden rodzaj korespondencji otwierałem – Paweł zaczął się tłumaczyć. – Z energetyki. Rachunki opłacałem na bieżąco, chociaż były to w zasadzie opłaty za gotowość, bo zużycie to było tylko pewnie z lodówki. Policja raczej nie wpadła na pomysł, żeby ją wyłączyć. A ja nie miałem dostępu. Jeśli tam coś było, to czeka cię niezłe sprzątanie, bo musiało się ześmierdnąć. Gaz, telefon, opłaty dla administracji, woda i kanaliza, centralne ogrzewanie – to wszystko to będą poważne kwoty. Musisz domówić się ze spółdzielnią, żeby ci to rozłożyli. Centralnego nie mogli odciąć, ale prąd by odcięli. Dlatego płaciłem. – Dziękuję. Postaram się jak najszybciej oddać ci. Dziękuję też, że mi uświadomiłeś, ile mnie jeszcze spraw czeka do uporządkowania. Osiem lat to szmat czasu. Oby nie zjadły mnie odsetki! – Co ty już tak się wypowiadasz, jakbyś zbierał się do wyjścia. Hola, hola. Nie widzieliśmy się, kurna, tyle czasu, więc mamy jeszcze dużo do opowiadania sobie. Piwa nie mam w zapasie. Mogę ewentualnie wyskoczyć. Ale mam wódeczkę. Przecież tak po małym, powoli, nieśpiesznie, to nie będzie żaden kłopot. – Macie małe dzieci. Trzeba je wykąpać, położyć spać. – Co ty się martwisz o moje dzieci! A ile to razy ja jestem w trasie, a Agnisia musi sobie radzić sama. I radzi sobie. Doskonale sobie radzi. Spotykam kolegę, którego nie widziałem osiem lat, więc chyba żoneczka to zrozumie. Czy dobrze myślę? – zwrócił się do Agnieszki. – Dobrze, ale częściowo. Pogadajcie sobie jeszcze trochę, ale nie dłużej niż do dwudziestej drugiej, bo ty jutro idziesz do pracy. I nie pijcie za dużo, bo ty pracujesz za kierownicą. Nie chciałabym, żebyś poszedł za kratki za jazdę po alkoholu. Jasne? – Masz w zupełności rację, kochanie. Masz rację i będzie tak, jak powiedziałaś.
proszę Cię o miłość, tę prawdziwą. Tę przez duże M, tę o której nie wiem nawet, czy istnieje, i której boję się, że nigdy nie znajdę. Tę, która nie pozwala spać po nocach, która nie pozwala myśleć w dzień, która zmieniła człowieka w szczęśliwego niewolnika. Która nadaje kształt snom i każe wierzyć, że możesz ich dotknąć. Która każe liczyć gwiazdy, jedną po drugiej, a potem zgubić rachubę. Która każe nienawidzić nienawiści. I której tym więcej chcesz, im więcej jej masz. "
Mówi się, że praw­dziwa siła cha­rak­teru ujaw­nia się na placu boju, ale to nie­praw­da. Chcesz po­znać czło­wieka? Spójrz mu w oczy w wie­czór po­prze­dza­jący bitwę. Zanim krzy­ki i wrza­ski zagłu­szą głos w jego gło­wie. Zanim wy­pi­je dość, żeby po­czuć się odważ­nym. Kiedy jest tylko sobą, a także wszyst­kim tym, co zro­bił, i wszyst­kim, czego ni­gdy już nie bę­dzie mógł zro­bić. Wła­śnie wtedy mo­żesz go zoba­czyć takim, jakim jest na­praw­dę.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl