Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "z wazka ma dla", znaleziono 29

Nie później niż dwa lub trzy dni po zajęciu Lagru i całego Oświęcimia przez ruskich matka wsadziła mnie do dziecinnego wózka i przez zalegające śniegi i mróz (styczeń 1945 roku był najprawdziwszą zimą stulecia) niemal na piechotę udała się do Katowic. Od jakiegoś czasu ukrywał się tam mój ojciec.
Ważki to owady wspaniałe, choć prymitywne.
W powietrzu zabrzęczała gigantyczna ważka, zakręciła okrąg nad jeziorem w krasowym wapiennym leju i jak bombowiec pomknęła wzdłuż skały.
Z pozoru Śląsk jest dobrze znany, a jednak ciągle skrywa wiele tajemnic.
Spotkałem w życiu najwyżej trzech lub czterech nauczycieli godnych tego tytułu.
Łatwo przefarbować wymowę statystyk, wymyślić całkiem nowe, przekręcić sens słowa, przesunąć akcenty w lewo lub w prawo, między fakty zapuścić baśń.
Błędem jest mniemanie, że Śląsk to obszar niepodzielnie polski. W wielkim godle narodowym Czech, na jednym z czterech heraldycznych pól, widzimy piastowskiego orła śląskiego. Ma to godło na lewym rękawie każdy czeski policjant. Dlaczego nie polski?
Na początku każdej historii, zarówno tej powszechnej, jak i prywatnej, znajduje się raj. Czy też dokładniej, początek właściwej historii znajduje się tam, gdzie raj się już przerzedza i prześwitują jego opłotki. A to, co widać za nimi, to właśnie jest historia. Czym ona jest, wiemy z grubsza.
Są rzeczy dla Niemca oczywiste, które by Polakowi nigdy nie przyszły do głowy. Pomijam tu niezliczone wyjątki po obu stronach tej głębokiej granicy między nami. Mówię o pewnej przeciętności, której istnienie potwierdzają stereotypy - ów podstawowy surowiec myślenia symbolicznego.
Więc podczas tej bawarskiej nocnej Polaków rozmowy nagle zderzyłem się z jakoby tradycyjnym polskim antysemityzmem, dotąd mi nieznanym. Zupełnie jakbyśmy tam przyjechali z różnych stron świata. A może po prostu patrząc ze Śląska, wcale Polski nie znałem?
Cały naród odpowiedział "tak" na pytanie, czy w zamian za odebrany mu szmal kraju na Kresach Wschodnich chce dostać terytoria zabrane innym na zachodzie? Tak, tak, tak! Kto by nie zechciał? Pytanie retoryczne, ale na wszelki wypadek wyniki referendum zostały sfałszowane. Tak powstała Polska, najpierw zwana Ludową, aby bezboleśnie przemienić się w III Rzeczpospolitą, którą mamy za oknem. Wyglądając przez nie, Stalin byłby zachwycony.
Kilka kilometrów na zachód od Katowic, za przedwojenną granicą Rzeszy, gdzie już krasnoarmiejcy nie krępowali się ani trochę, widywało się obrazy dorównujące Warszawie.
Różnie się ratowano przed terrorem hitleryzmu, ale nawet ci z Górnoślązaków, którym powiodła się dezercja z wojska niemieckiego i trafiali do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, jeśli wrócili do kraju, wcale nie byli bezpieczni. Czas powojenny nie dawał im wielkiego wyboru. Zostawiał natomiast niewyartykułowane poczucie, już to zagrożenia, już to winy. A zagrożenie szło zewsząd.
Wracam do tego, od czego zacząłem. Że Polakowi ani nie przyjdzie do głowy to, co od Niemca nawet nie wymaga myślenia, bo jest mu to dane jak odruch bez mała automatyczny. Może się wić jak piskorz i w duchu przeklinać cały świat, ale - na przykład - nie wsiądzie do wagonu pierwszej klasy, mając bilet na drugą. Nie zrobi kroku dalej, gdy przeczyta, że przejście wzbronione. Nie nazwie piwem żadnego napoju, który nie jest zgodny z tzw. Reinheitsgebot. Z Polakiem - odwrotnie. Zakazu nie zauważy. Wejdzie na chama. Nie podporządkuje się. Zrobi piwo "supermocne". Zapije i zapomni. A przede wszystkim - rządzić sobą nie da.
Z racji dzieciństwa jestem więc oswojony ze śląskim przetasowaniem Macierzy z Heimatem. I mam podstawy, by twierdzić, że takie małżeństwa są nie tylko możliwe, ale nawet bywają udane.
Przez co najmniej sześćset minionych lat Śląsk był buforem łagodzącym gwałtowność zderzenia orientalnej Polski z cywilizacją Zachodu. Przynajmniej w dziedzinie stosunków międzyludzkich.
Więcej niż sto lat przed Stachurą, który obwieścił, że wszystko jest poezją, Lautréamont doszedł do wniosku, że każdy jest poetą. "Wszystko jest sztuką" - przywidziało się Hansowi Arpowi, zatem Mieczysław Porębski pięćdziesiąt lat później w podobnym duchu napisał: "Dziełem sztuki jest wszystko, co potrafi skupić na sobie uwagę".
Większość nowożytnych map to druki powielane, a więc pospolite, nieporównywalne z unikatowymi precjozami sztuk pięknych z muzeów czy kościołów. Są pokornymi arkuszami papieru. A jednak, rozkładając je przed sobą, otwieramy szkatułkę pełną cudów.
Mapa to w istocie odmiana pejzażu.
W odczuciu wielu filozofów przyszłych i teraźniejszych północ jest najbardziej śmiertelną kwaterą czterech stron świata.
Nie sądzę, by dzisiaj ktoś jeszcze tak mówił - Śląsko. Ostatni raz słyszałem to około roku 1965 nieopodal Rybnika. Powiedział tak człowiek stary. Już go pewnie nie ma wśród żywych. Może po nim nikt tak już nie mówi?
Gdy Korona Polski, niebawem złączona z Litwą, a przez to wciągnięta w serię awantur wschodnich, rosła ponad wytrzymałość własnej tuszy, to Śląsko odwrotnie. Kurczyło się, atomizowało, pogrążało w samorządności mikropaństewek i pojedynczych miast.
Można być Ślązakiem na mocy miejsca urodzenia. Można się urodzić na Śląsku i nie być nim ani trochę. Można przeczytać wszystko, co o śląsku napisano, i nie zrozumieć ani krztyny. Lecz można też, urodziwszy się gdziekolwiek i nie znając ani jednej książki, żyjąc tam stale, lub tylko przelotnie, stać się Ślązakiem tylko dzięki odczytaniu tajemnego przesłania, wydrukowanego przez naturę na sobie samej.
O mitologicznej i historycznej stronie Ślęży wiemy z przekazów mówionych, także dokumentów pisanych - tak licznych, jakby to nie chodziło o górę kamienia, lecz złota.
Zaraz ich potem wyłapano co do jednego i powołano do życia. Tylko, że nikt nie wiedział jeszcze, jakie ono teraz jest. Jakie będzie? I gdzie? U góry czy na dole? Z przodu czy z tyłu? Po stronie lewej czy prawej? A może w ogóle go nie ma, choć ciągle się tak samo nazywa – życie. A tymczasem to tylko szus z jednej biedy do drugiej.
Historyk to gość, który szwenda się po piwnicach, po strychach, grzebie w śmietnikach albo w ludzkiej pamięci. Spędza czas wśród szpargałów i wydusza z nich wszystko, co trzeba.
Bo też w rzeczy samej, po co komu sto (dwieście albo trzysta) głów głupich, a każda głupia w innej dziedzinie, gdy wystarczy jedna, a mądra.
Sprawa z watką wygląda tak, że ma ona właściwości cudowne, lecznicze, nawet magiczne. Ludzie przywożą swoją albo kupują opakowanie na miejscu. Później jeden z panów Bąków w nią dmucha. I już można ją przykładać na bolące miejsca, jątrzące się rany, zmiażdżone palce, ugryzienia po psie, zatykać nią dziury w nogach po żylakach. Wszystko się goi raz-dwa, rany znikają bez śladu. Szok, nie?
-Bez zbędnej zwłoki komisarz chce obejrzeć zwłoki. Dobra. Pewnie chodzi o ciało tej pięknej kobiety wyciągniętej z wody. - Olechowski odłożył skalpel na blat wózka i ściągnął rękawiczki. - Mam już przygotowany raport. Potem przekażę go do wydziału, ale mogę panu streścić jego zawartość. - Podszedł do biurka i wziął z niego plik kartek. Po chwili zaczął czytać: - Zwłoki młodej kobiety, średniego wzrostu, budowy ciała i odżywienia prawidłowego...
© 2007 - 2025 nakanapie.pl