Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "zaki gra o", znaleziono 11

W grze, jaką prowadzimy, nie możemy odnieść zwycięstwa. Ale niektóre przegrane są mimo wszystko lepsze od innych.
Moja gra, szanowny przyjacielu polega na tym, żeby uniknąć szachu, w jakim chce mnie postawić życie, a to niemało.
Miłość to gra pozorów. Nakładasz na kogoś swoje wyobrażenie, żądasz, by był ideałem, a to niemożliwe. Chcąc być szczęśliwa, musisz swojego partnera zaakceptować takiego, jaki jest.
Era, w której żyjemy, nazywana jest przez naukowców antropocenem. Staliśmy się odpowiednikiem siły natury. I to my wszystko zaburzyliśmy. Nie wiemy, do jakiego punktu kulminacyjnego zmierzamy.
Nigdy nie pojawia się ostrzeżenie, że wszystko zaraz się zmieni, zostanie nam odebrane. Nie istnieje żaden alarm zbliżeniowy, alarmowa lampka, że stoi się nad przepaścią. Może właśnie to czyni tragedie tak bardzo tragicznymi. Nie samo wydarzenie, ale sposób, w jaki przebiega: cios bez ostrzeżenia, trafiający jak grom z jasnego nieba, gdy najmniej się tego spodziewamy. Bez chwili na unik czy skulenie głowy.
"Czy nigdy nie pomyślałeś, że tak jak cień musi otaczać światło, tak samo niebezpieczeństwo musi otaczać czarnoksięską moc? Te czary to nie gra, w którą bawimy się dla przyjemności albo własnej chwały. Pomyśl o tym, że każde słowo, każde działanie naszej sztuki wypowiadamy i wprowadzamy w ruch na korzyść albo dobra, albo zła. Zanim przemówisz albo uczynisz cokolwiek, musisz znać cenę, jaką trzeba zapłacić".
Wiesz, pamiętniki przysparzają niekiedy kłopotów. Różne rewelacyjne niedyskrecje i tak dalej. Ludzie, którzy przez całe życie byli milczący i zamknięci w sobie, z wielki upodobaniem myślą o tym, że po śmierci dostarczą kłopotów swoim bliźnim. Sprawia im to złośliwą satysfakcję. Jimmy, jakim człowiekiem był hrabia Stylptitch? Poznałeś go i rozmawiałeś z nim, a jesteś skądinąd wytrawnym znawcą ludzkiej natury. Czy nie zaliczyłbyś go do gatunku starych, mściwych drani?
A właśnie – podchwyciłam. – Bo legendy mówią, że można z tobą zagrać o Życie. To prawda? Śmierć machnęła lekceważąco ręką. -Tak, ale ja zawsze wygrywam. To znaczy, nie udało mi się tylko trzy razy… Jednak to i tak nieźle jak na tyle miliardów istnień, które stanęły u bram targu. - A w jakie gry…eee… nie wiem, jak to powiedzieć, przegrałaś? – zapytałam zaciekawiona. To mogła być przydatna informacja. Może dam radę podpowiedzieć Markowi, jaką grę powinien zacząć trenować! - Ech… nie ma się czym chwalić… Pewien informatyk miał umrzeć. No i zagraliśmy, kto napisze lepszy program. Następnie oba po sobie wypuściliśmy na rynek. Programowanie jako gra…? To mógł wymyślić tylko informatyk… - I co się stało? - On napisał XP, a ja Viste… Nie wiem dlaczego, ale nikt nie pokochał mojej Visty… No i trzeba było dać mu kolejne trzydzieści lat…
Szli i krzyczeli ochrypłymi głosami: - Paliaki! Zdajties! My s wami! A za nimi podążały w o wiele większym porządku - ale i bezpieczniejszej odległości - głębokie tyraliery żandarmów, policji, esesmanów z nerwowo poszczekującymi psami. Nasyp ciągle milczał. Ci, którzy za nim leżeli, wiedzieli, o jaką stawkę idzie gra, a poza tym pamiętali ostatnią pogróżkę "Ponurego": - Tego, który strzeli przed "Nurtem", powieszę za jaja na sośnie. Więc nasyp w trosce o takie klejnoty milczał. A ci, co krzyczeli - Paliaki, zdajties! - byli już bardzo blisko, o rzut kamieniem. I naraz "Nurt" pochylił się nad celownikiem i pociągnął długą jak zdrowaśka serię. Wyzwoliła ona łomot ciągły drugiego cekaemu, osiem elkaemów, jedenaście erkaemów, 53 pistoletów maszynowych różnych maści i ponad dwustu karabinów powtarzalnych. Trzy minuty i siedemnaście sekund! A potem zapadła cisza, chłopaki za wałem się poderwali i truchtem pobiegli za "Nurtem", niknąc w lesie.
Na ogól alpinizmu nie uważa się za sport, chociaż wydaje mi się to dość dyskusyjne. Jakby nie było różni się on znacznie od innych sportów, tym przede wszystkim, że człowiek zamiast stanąć przeciw drugiemu człowiekowi, wiedziony pełnym próżności pragnieniem zapanowania nad bliźnim i roztrąbienia swej sławy, walczy z siłami natury i własną słabością. Z rzadkimi wyjątkami, alpinista nie ma co spodziewać się sławy, nie może nawet liczyć na widza, który dodałby mu otuchy. Jedynym świadkiem jest partner. W samotności i ciszy gór alpinista walczy o tę jedyną radość, jaką daje tryumf nad przeszkodami, które sam sobie narzucił, walczy o tę dumę, jaka płynie z poczucia, że jest silny i odważny. Żadna inna gra nie jest bardziej wolna od przyziemności ludzkiej natury, żaden inny typ działalności nie jest czystszy i bardziej bezinteresowny niż alpinizm w swej pierwotnej formie. Jego wielkość i nieprzeparty czas tkwią właśnie w tej prostocie i czystości. Chociaż alpiniści poruszają się blisko nieba, w nieskończonej czystości świata, światła i piękną, nie są przecież aniołami. Są tylko ludźmi i na sercach ich pozostają czarne ślady świata, z którego przyszli i do którego prędzej czy później powinno powrócić. Niewielu jest takich, którzy pozostają naprawdę nieczuli na uroki sławy, kiedy przypadkiem skrzydła jej przesuną się po nich pieszczotą. Trudno temu zaprzeczyć. Coś z ducha współzawodnictwa panowało zawsze wśród najlepszych alpinistów. I zdobycie pewnych szczytów i pewnych ścian, a nawet ich pierwsze lub drugie powtórzenie, było czasami przedmiotem namiętnej rywalizacji, równie gwałtownej i równie przyziemnej jak najgorsze walki na stadionie. Wielokrotnie widziano alpinistów miotających obelgi pod swoim adresem lub nawet biorących się za bary u stóp ścian. Niektórzy dla wyeliminowania konkurentów gotowi byli posłużyć się wszelkimi środkami, nawet najmniej szlachetnymi. Takimi jak udzielenie fałszywych informacji, ukrycie lub skradzenie sprzętu, a nawet przecięcie liny. s. 144-145
Umarło w rzeczywistości, odżyło w słowach Rewizjonizm historyczny przybrał w Polsce formę dla mnie odrażającą, ponieważ niezwykle głupią. Zasadniczo jednak bronię rewizjonizmu. Niektórzy historycy kontestują dominujące poglądy na temat wojny światowej, nie mając racji, ale wysuwają zaskakujące (co zawsze cieszy) i odkrywcze argumenty. Ernest Nolte jest znakomitym przykładem. Rewizjonizm, jaki rozkrzewił się w Polsce, jest niesłychanie radykalny, ale do historii wojny niczego nowego nie wnosi, podobnie jak do poznania okresu powojennego. Gorzej – tłumi, płoszy, zaciemnia to, co było prawdziwe i dobrze uzasadnione. Polega on zasadniczo na przeniesieniu się w wyobraźni do lat wojennych i powojennych, by w sposób całkowicie bezkrytyczny przejąć znaczną część ówcześnie panujących poglądów i emocji. Jaki sens ma dzisiaj potępianie układów jałtańskich? Nie postanowiono tam przecież, że Polska ma wprowadzić ustrój komunistyczny. A gdyby nawet postanowiono – jakie to ma znaczenie obecnie? Pod pewnym bardzo ważnym względem Polska powojenna była i jest bękartem jałtańskim, jak mówią wrogowie PRL, których coraz więcej. Aktualność postanowień jałtańskich polega na tym, że naszą granicą wschodnią nadal pozostaje linia Curzona, a na zachodzie do Polski nadal należą terytoria odebrane Niemcom. Czy nie możecie z tym żyć, czy bardzo wam to przeszkadza? Pytam was, prawicowych i lewicowych krytyków Jałty. Czy nie dacie się namówić na takie widzenie rzeczy, że dzięki Jałcie Polska została przesunięta na Zachód, że swoją połową znalazła się w Europie centralnej, czego własnymi siłami nigdy by nie osiągnęła? Żaden kraj należący do zwycięskiej koalicji nie zyskał tyle namacalnych korzyści w wyniku pokonania Niemiec co Polska. Anglia poniosła wyłącznie straty. Gdzie są i na czym polegają zdobycze Rosji? Rozwiały się jak dym. Ostał im się jeno obwód kaliningradzki. Bądźmyż myślowo współcześni swojemu realnemu bytowi, nie uprawiajmy „polityki historycznej” szkodzącej tylko nam i nikomu więcej. Trudno przeboleć ofiary paktu Ribbentrop-Mołotow: wywózki na Sybir, wymordowanie oficerów i to wszystko, o czym dobrze pamiętamy. Te ofiary można porównać tylko z późniejszymi masakrami głównie polskich chłopów na Wołyniu i w Galicji Wschodniej; o tym jednak „polityka historyczna” każe milczeć, bo Ukraina nasz sojusznik strategiczny, a poza tym chłopi to nie to, co oficerowie. Jakie następstwa paktu istnieją do dziś, dla kogo są korzystne, dla kogo niekorzystne? Czy Rosja zachowała z tego jakieś korzyści, że tak bardzo ją za ten pakt zwalczamy? Czy nie łatwiej by jej się z Litwą i Ukrainą sąsiadowało, gdyby Wilno i Lwów należały do Polski? Ja nic nie twierdzę, ja tylko pytam. Plemię Herero Państwo, które wygrało wojnę i może narzucić pokonanemu swoją wolę, żąda odszkodowań za poniesione szkody. Większość polskiego Sejmu żąda odszkodowań wojennych od Niemiec. Kiedyż to Polska prowadziła wojnę z Niemcami? Sześćdziesiąt lat temu. Znany jest komu przypadek z historii świata, żeby zwycięzca żądał reparacji sześćdziesiąt lat po wojnie? Następne pytanie: czy Polska znajduje się w stosunku do Niemiec w takim położeniu, że może zmusić je do wypłacenia 600 miliardów dolarów, bo na tyle mniej więcej partyjna większość sejmowa ma ochotę? I wreszcie najkłopotliwsze dla tych partii pytanie: czy Polska znalazła się po wojnie w obozie zwycięzców, czy pokonanych? Gdy rosyjski prezydent oświadczył niedawno, że „razem zwyciężyliśmy”, po polskich partiach i mediach przeszedł dreszcz oburzenia. Dzieci w szkołach wszystkich stopni są uczone, że Polska wyszła z wojny pokonana i taki pogląd obowiązuje każdego, kto chce brać udział w życiu politycznym. I ten we własnym przekonaniu pokonany naród stara się zahipnotyzować silniejszych od siebie, żeby im wmówić powinność wypłacenia mu bajońskich odszkodowań sześćdziesiąt lat po wojnie. Nie należy – objaśniają swoje postępowanie bardziej umiarkowani politycy – brać naszej uchwały dosłownie. To jest tylko gra. Chodzi nam o to, aby tylko nastraszyć rząd niemiecki w tym celu, żeby wziął na siebie zaspokojenie prywatnych roszczeń niemieckich przesiedleńców. Relacje między Niemcami a Polską nie są jednak tego rodzaju, żeby oni mieli się nas bać. Każdy naród interpretuje historię odpowiednio do swoich interesów, a mądry naród swój interes widzi w tym, co poprawia jego położenie w międzynarodowych stosunkach sił. Polski rewizjonizm historyczny, wyrzucający nas propagandowo z koalicji zwycięzców 1945 roku jest sprzeczny z naszymi interesami. Jest zlepkiem poglądów niewiarygodnie głupich. Nie mają racji ci, którzy polegają na pisanym prawie międzynarodowym. Realne stosunki sił też nie o wszystkim rozstrzygają. Istnieje jeszcze system znaczeń, który interpretuje prawo i wpływa w pewnym stopniu na działanie sił. Polacy do systemu znaczeń wnoszą obraz samych siebie jako narodu wiecznie pokrzywdzonego, który żąda od Wschodu i Zachodu przede wszystkim przeprosin, od Niemców zaś odszkodowań, bo wiadomo, że Niemcy są od tego, aby wszystkim, którzy się zgłoszą, płacić odszkodowania. Trzeba przypomnieć coś elementarnego. Toczyła się wielka wojna Ameryki, Anglii i Związku Radzieckiego z hitlerowskimi Niemcami. Tą wojną interesował się cały świat, bo ona miała znaczenie dla całego świata. Należeliśmy do koalicji zwycięskiej i zostaliśmy wynagrodzeni terytorialnie tak sowicie, jak to się rzadko zdarza małym uczestnikom koalicji wielkich. Negowanie tego faktu jest po prostu kłamstwem, które nas osłabia w stosunkach międzynarodowych, jeżeli jeszcze nie w tej chwili,to osłabi w niedalekiej przyszłości. Uniwersytet Hip-Hopu W Biłgoraju, mieście sławnym kiedyś z wyrobu sit i przetaków, a później ze swego powiatowego sekretarza partii, Dechnika, który zastał je drewnianym, a zostawił przemysłowym, można dziś studiować na sześciu kierunkach uniwersyteckich. Tylko europeistyka będzie miała manko w kasie, ponieważ nie dopisali kandydaci zdolni zdać egzamin wstępny. Studia europeistyczne (nieważne: w Krakowie czy w Biłgoraju) tym się charakteryzują, że po ich ukończeniu wie się tyle co z gazet, nie bardzo więc pojmuję, jak można nie zdać egzaminu wstępnego. Kandydaci na europeistykę, jeżeli nie przeszli już jakichś solidnych czy choćby zwyczajnych studiów, wydają mi się dziećmi opuszczonymi, z rodzin kompletnie rozbitych, tak że nikt nie udzielił im najpotrzebniejszych wiadomości o tym, czym są wyższe studia. A raczej czym powinny być. Fiasko biłgorajskiej europeistyki ma przyczynę nie w tym, że w Biłgoraju nie można nauczyć tego nic, które za duże pieniądze sprzedają „europejskie” uczelnie w miastach stołecznych. Chodzi o to, że w mieście powiatowym mało wiarygodnie brzmiałaby obietnica, że dyplom tej akurat uczelni otwiera drogę do wysokopłatnych posad w Unii Europejskiej. W okresie zwalczania korupcji, a zwłaszcza płatnej protekcji może dziwić otwartość, z jaką jedna z ogłaszających się w prasie „europejskich” uczelni obiecuje unijną karierę w zamian za wykupienie indeksu (i zdobycie dyplomu) tej uczelni. Propozycja jest postawiona tak jednoznacznie, że zawiedzeni będą mogli wytoczyć uczelni sprawę cywilną, a i prokurator może mieć coś do powiedzenia, jeżeli przeczulenie na płatną protekcję utrzyma się przez kilka semestrów.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl