Powieść (a w zasadzie długie opowiadanie osadzone w realiach wydawniczych Fabryki Słów) wpływająca na czytelnika niczym wchłonięcie stertki suszonych psychoaktywnych. Po skończeniu lektury nie można się pozbyć spod powiek obrazu zmasakrowanych zwłok maści wszelakiej.
No, lepsza niż poprzednia. Mimo że teoretycznie powinnam być za stara na takie książki [sic!], całkiem mi się podobała. Jedyna uwaga... czemu ta Opal zawsze zmartwychwstaje? Czemu?! To się staje nudne. I zanosi się na to, że w następnej części też pokrzyżuje plany Artemisowi.
Mimo iż lektura, książka przypadła mi faktycznie do gustu. Rzeczywiście czyta się szybko (może o to chodziło osobie, która nazwała ją "lekką"), ale sama treść jest wyjątkowo życiowa i przemawiająca do czytelnika.
Uch. Ach. Moja Piramida Wartości przeżyła właśnie atak zmutowanych robotników-amatorów o błyszczących oczyskach, których celem było zmieszanie bloków skalnych z nalepką "Stephenie Meyer to Zło Ostateczne" z błockiem wylewającego właśnie Nilu Konsternacji. Stało się to za sprawą niejakiego Intruza, powieści, która wbrew pozorom (mowa tu głównie o Zm...
Nie trawię tematyki "złowrogie acz piękne et seksowne wampiry, bezmyślna nastolatka i niebezpieczna miłość na wieczność". Ale czymś trzeba upuścić krew po Zmierzchu. Obym przeżyła zabieg.
Ugh, średnio. Na mojej liście widnieje gdzieś pomiędzy pozycjami "Na jagody" oraz "Pamiętnik księżniczki". W sumie wyż. wym. "Zmierzch" to swoista fuzja obu.
Kyrie, książka, przez którą zawaliła się moja sławetna Piramida Wartości (nie, nie ma się co martwić, upada ona jakieś średnio naście razy w tygodniu, da się przywyknąć). Nie podobała mi się do tego stopnia, że sięgnęłam po drugą część. Masochizm w pełnej krasie.
Po Zmierzchu spoodziewałam się jeszcze większego zakalca, ale druga część sagi pani Meyer nie lada mnie zaskoczyła - była w niej Akcja. Wprawdzie tylko przez kilka stron (i to dość skrzętnie zawoalowana przemyśleniami panny B), ale lepszy rydz niż nic. Mowa tu głównie o wątku złowieszczej grypy żołądkowej.