"Bez zaangażowania nic dobrego nie powstanie" – wywiad z Ewą Popławską

Autor: Justyna Szulińska ·7 minut
2022-11-21 5 Polubień
"Bez zaangażowania nic dobrego nie powstanie" – wywiad z Ewą Popławską

Z pasją pisze kolejne powieści historyczne, z ogromnym zaangażowaniem się do nich  przygotowuje, z niezwykłą starannością dba o każdy szczegół. Dzięki temu jej powieści zabierają w niesamowite podróże w przeszłość i pozwalają niemal dotknąć historii.


Niedawno miała miejsce premiera Pani ostatniej książki – ”Kolce dzikiej róży”. Dlaczego taki tytuł? Co zazwyczaj inspiruje Panią podczas wymyślania tytułów swoich książek?

 

Dzika róża jest tu symbolem pięknego i barwnego życia, które oprócz zalet ma też wady – kolce raniące każdego człowieka. Mimo to, większość ludzi pędzi w stronę przyszłości, chce jej zaznać, choćby z całym bólem oraz cierpieniem. Bo właściwie to my poszukujemy w życiu doznań, nawet tych nieprzyjemnych. Chodzi o to, żeby coś się działo, żeby coś nadało naszemu istnieniu sensu. Po pierwsze, mamy świadomość śmiertelności, a po drugie poszukujemy odpowiedzi na pytania stawiane od najdawniejszych czasów. I wciąż pozostajemy bez odpowiedzi. Dla ludzi epoki baroku było to niebywale frustrujące, choć się do tego głośno nie przyznawali. Przynajmniej takie mam wrażenie po napisaniu trzech książek o XVII wieku. Nad tytułami zastanawiam się bardzo długo, często najpierw powstaje książka, bo to historia jest najważniejsza. Tytuł rzadko pojawia się od razu, tak było właściwie tylko przy "Ognistych sercach”. Przy reszcie to cała masa kombinacji; często podczas analizowania potencjalnego tytułu przeglądam słownik wyrazów bliskoznacznych. W przypadku „Kolców dzikiej róży” wpadłam na tytuł tuż przed zakończeniem pracy pisarskiej.

 

Jest to ostatnia część sagi. Wydając drugi tom  – ”Ogniste serca” wiedziała już Pani, że będzie jeszcze tylko jeden tom. Czy taki był zamysł od początku, kiedy rozpoczęła Pani pracę nad pierwszym tomem – “Pod złą gwiazdą”, czy coś wpłynęło na Pani decyzję w tak zwanym międzyczasie?

 

Kiedy pisałam „Pod złą gwiazdą” nie miałam pojęcia, że wyjdzie z tego saga. Chciałam zakończyć pierwszą część gorzko i z przytupem, ale niejednoznacznie, czyli tak, jak lubię. Wydawnictwo Oficynka zaproponowało mi kontynuację. Najpierw trochę się tego obawiałam, bo uważałam losy moich bohaterów za skończone, dlatego sceptycznie podeszłam do tego pomysłu. Jednak bardzo szybko w mojej głowie zaczęły kiełkować nowe scenariusze, co zaowocowało napisaniem dwóch kolejnych części.

 

Czy nie obawiała się Pani, że saga może zawęzić grono czytelników? Czy starała się Pani pisać tak, żeby czytelnicy mogli czytać poszczególne tomy bez znajomości poprzednich?

 

Przy sagach zawsze pojawia się ten problem, zwłaszcza jeśli autor jeszcze przed premierą mówi o tym, że to ścisła kontynuacja. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jeden z autorów, a prywatnie mój znajomy, przeczytawszy „Kolce dzikiej róży” uznał, że zbyt dużo wyjaśniam czytelnikom, że przecież historie wcześniejszych tomów są już znane i nie muszę pisać na początku, co się działo w „Ognistych sercach” czy „Pod złą gwiazdą”. Oczywiście, dla kogoś, kto te tomy czytał, wszystko jest jasne, ale ja chciałam wytłumaczyć kontekst właśnie tym czytelnikom, którzy nie mieli styczności z poprzednimi powieściami.

 

 

Jak długo powstawały poszczególne tomy? Proszę nam przybliżyć trochę jak wyglądały przygotowania i samo pisanie książek.

 

Rzeczywiście, choć jest to beletrystyka i można wymyślić właściwie wszystko, starałam się odwzorować realia historyczne epoki. Dobrej powieści historycznej nie da się napisać bez przygotowania, dlatego najpierw zbiera się informacje. Tych informacji jest zwykle bardzo dużo, w książce wykorzystuje się zaledwie ułamek poddany wcześniej selekcji. Research zajmował mi od kilku miesięcy do roku, w zależności od książki. Starałam się sięgać do opracowań sprawdzonych badaczy, przy czym każda z powieści wymagała innego researchu. „Pod złą gwiazdą” to przede wszystkim analiza opracowań o dawnej Łodzi oraz życiu w małym mieście. Potem doszły badania na temat sytuacji politycznej w Rzeczpospolitej i zagranicą, kwestia wojskowości. Sporo czytałam o Jerzym Lubomirskim i bitwie pod Mątwami. Z pomocą przychodzili mi badacze, najważniejsi to: Andrzej Zand, Bohdan Baranowski, Jerzy Lileyko, Zbigniew Wójcik, Janusz Tazbir, ks. Jędrzej Kitowicz.

„Ogniste serca” wymagały osobnego researchu. Przede wszystkim dlatego, że przeniosłam akcję z Łodzi do Gdańska. Nie było mi łatwo opisać miasto w XVII wieku, pracowałam nad tym o wiele dłużej niż nad Łodzią. To z tego powodu, że Łódź w XVII wieku niczym nie różniła się od większości polskich łęczycko-sieradzkich wsi, a Gdańsk był największym miastem Rzeczpospolitej. W dodatku portowym, gdzie transport morski odgrywał znaczącą rolę. To wszystko oznaczało, że wychodzimy ze zwykłej chaty wyrastającej pośrodku niczego i przenosimy się do wielkiego, tłocznego miasta pełnego przepięknych budynków, kamienic patrycjatu, luksusu. Chyba to wtedy zainteresowałam się sztuką baroku, uważam, że się jej dziś nie docenia. Człowiek chciał pozostawić po sobie ślad, znak świadczący o tym, że żył. Mógł to zrobić, tworząc coś pięknego. Tak zapisali się w naszej historii chociażby Andreas Stech czy Daniel Schultz – gdańscy malarze tamtego okresu. Podczas pracy nad „Ognistymi sercami” interesowali mnie badacze Gdańska, ale i historycy zajmujący się Janem Sobieskim, czyli przede wszystkim: Edmund Cieślak, Czesław Biernat, Zbigniew Wójcik, Michał Komaszyński, Maria Bogucka. Dawny Gdańsk odwzorowałam też na podstawie rycin zebranych i opracowanych przez Zofię Jakrzewską-Śnieżko. Te ryciny dużo mi dały, zresztą przed pisaniem znalazłam sobie fascynujące zajęcie – chodziłam z nimi ulicami Starego Miasta i porównywałam, co się zmieniło, a co od stuleci wygląda tak samo.

„Kolce dzikiej róży” to przede wszystkim research dotyczący Oliwy. Dzięki pracy nad tą częścią znalazłam kolejnego historyka – Franciszka Mamuszkę. Lubię czytać książki takich badaczy, widać ich ogromną pasję. Mamuszka pisał o Gdańsku przepięknie. To musiał być fajny człowiek.

 

Powieść historyczna to wymagający gatunek, ale Pani się w nim świetnie odnalazła. Co jest tu kluczem do sukcesu według Pani?

 

Bardzo dziękuję. Nie wiem, czy mogę moją pisarską pracę nazwać sukcesem, ale jeśli tak, to wszystko tkwi w chęciach i determinacji. Pisanie powieści nie jest łatwe, ale może być bardzo przyjemne, nawet uzależniające, o ile znajdzie się temat, który rzeczywiście zainteresuje autora. Bez zaangażowania nic dobrego nie powstanie. Druga sprawa to obserwacja świata – drobnych gestów, ludzi, przyrody, pomieszczeń. Pisarz nie kończy swojej pracy, gdy odchodzi od laptopa. Powinien zanurzyć się w swojej historii do końca, tak by nic go nie rozpraszało i nie odwodziło od rozmyślań. To szczególnie trudne, jeśli się dodatkowo pracuje w innym zawodzie, siłą rzeczy umysł przenosi się w inne obszary. Rodzinie też wypada poświęcić trochę czasu, nawet jeśli patrzy na nasz chroniczny brak czasu z wyrozumiałością. A może zwłaszcza wtedy.

 

W jednym z wywiadów przyznała Pani, że chciałaby doskonalić swój warsztat pisarski. Jak to Pani robi?

 

Przede wszystkim słucham krytycznych opinii. Może się na początku wydawać, że się oburzam i nic do mnie nie dociera, ale to tylko chwilowe zaprzeczenie. Później siadam do tekstu i analizuję – czy ta krytyczna opinia miała sens, czy też nie powinnam się nią przejmować. Dodam, że warto mieć obok siebie osoby, które spojrzą na tekst surowo. Zdecydowanie nie należy unosić się dumą, kiedy ktoś życzliwy „zjedzie” nasz tekst, choć to jest trudne. Chodzi przecież o najintymniejszą cząstkę autora, pomysły, wszystko to, co wychodzi bezpośrednio z głowy. Czytelnicy dostają nasze myśli. Nawet jeśli dotyczą one innych, fikcyjnych postaci, to przecież my je wymyśliliśmy i napisaliśmy właśnie o tym, a nie o czymś innym. Każdy może zajrzeć nam do głowy. Autor wystawia się na ocenę i powinien to zaakceptować. Poza tym czytam książki i bardzo solidnie przykładam się do korekty. Chodzi o to, by wydawnictwo dostało tekst, z którego będę maksymalnie zadowolona. Świadome pozostawianie usterek w książce jest dla mnie nie do przyjęcia, nawet jeśli korekta miałaby trwać bardzo długo.

 

 

Zapewne każda premiera to dla autora wydarzenie. Czy one się zmieniają wraz z każdą kolejną wydaną książka?

 

Każda premiera wiąże się z ogromnymi emocjami i to się nie zmieniło. Najbardziej lubię, gdy przychodzi do mnie paczka z egzemplarzami autorskimi. Mogę wtedy wreszcie wziąć książkę do ręki, przekartkować, poczytać, powąchać. Nacieszyć się okładką, z każdej strony obejrzeć to, co stworzył zespół wydawniczy. Może kiedyś, gdy będę miała za sobą ze sto premier, te uczucia trochę zbledną, na razie nie ma takiej opcji.

 

Pierwsza Pani książka to powieść sensacyjno-kryminalna, kolejne trzy to części sagi historyczno-obyczajowej połączone z romansem. Czy ma Pani w planach zmierzenie się z innymi gatunkami literackimi?

 

Pozostaję na razie przy powieściach historycznych, właśnie oddałam kolejną książkę do Wydawcy. Tym razem jest to historia powojenna, też gdańska. W grudniu zaczynam kolejny research. Poza tym korci mnie napisanie powieści obyczajowej, ale z elementami zaczerpniętymi z jakiegoś innego gatunku, na przykład sensacji.

 

Już nie możemy się doczekać.

Dziękuję za rozmowę.

× 5 Polub, jeżeli artykuł Ci się spodobał!

Komentarze