Pogląd, że pisarze zza granicy są z założenia lepsi od naszych, nie jest wcale mitem. W różnych grupach dyskusyjnych od czasu do czasu spotykam się z takim podejściem. Co więcej, czytałam o sytuacji, gdy czytelniczka sięgnęła po daną autorkę, ponieważ ta miała obco brzmiący pseudonim. Nie żałowała potem swojego wyboru, ale gdyby nie ta omyłka, prawdopodobnie nie poznałaby twórczości swojej, obecnie, ulubionej pisarki.
Skąd bierze się to przekonanie o wyższości obcojęzycznych autorów? A może tkwi w tym ziarno prawdy?
Ktoś tak powiedział i… zostało
Na czytanie (niestety) nie ma nieograniczonego czasu. Gdy dochodzą domowe obowiązki, praca, dzieci… moment z książką w ręku staje się luksusem. Skoro tak, to trzeba rozsądnie nim dysponować. Myśl, że zagraniczni autorzy piszą lepiej, gdzieś tam “kołacze” w podświadomości. Może właśnie dlatego, z zabiegania i na wszelki wypadek, sięgamy po powieści, które zadebiutowały w innych krajach.
Pierwsze wrażenie
Pierwszy kontakt z nowym wydawnictwem, innym gatunkiem, czy debiutującym autorem może na długo określić nasze podejście. Jeśli czytelnikowi na początku jego przygody z rodzimą literaturą trafiały w ręce powieści, na których się zawiódł, to wrażenie łatwo przenieść na książki polskich pisarzy w ogóle. Tak samo, jeśli kojarzą mu się one przede wszystkim z lekturami, czy epopejami narodowymi, które przecież każdy musi znać i cytować. Pierwsze wrażenie trudno zatrzeć, ale warto próbować.
Wydanie zagraniczne jako znak jakości
Z tego punktu widzenia, coś w tym może być. W pierwszej kolejności książki wydawane są w kraju autora, dopiero znani i poczytni pisarze mogą liczyć na publikacje na kilku rynkach jednocześnie. Wydawnictwa decydują się na tłumaczenia, dopiero gdy tytuł przyjmie się “u siebie”, uzyska sporą sprzedaż i pozytywne rekomendacje. To już pierwsza selekcja, którą przechodzi książka, zanim trafi do zagranicznego odbiorcy. Po drugie, tłumaczenia i publikacja na innym rynku to droga sprawa, często decydują się na nią tylko duzi wydawcy. Ich z kolei stać na topowe nazwiska i w ten sposób trafiają do nas tytuły zweryfikowane już na kilku wcześniejszych etapach.
Nie oznacza to bynajmniej, że polscy autorzy są gorsi, ani co więcej, że ci zza granicy piszą lepiej. Jednak książki, które przed wydaniem wymagają tłumaczenia, zwyczajnie przechodzą więcej etapów “selekcji”. Ma to też swoje minusy. Wiele perełek może ujrzeć światło dzienne dzięki małym wydawnictwom, a nawet współfinansowaniu autora. Rodzimi pisarze, często debiutanci, to po prostu wielka niewiadoma. Duża szansa na coś niesamowitego, ale też równie spektakularną klapę. Jednak jeśli nie znasz ich rodzimego języka, zazwyczaj nie masz możliwości poznać ich pierwszej powieści.
Rekomendacje i porównania
Nic tak przyjemnie nie sprzedaje książki, jak głośne nazwisko. A jeśli akurat nie wydajemy kolejnego zagranicznego hitu, tylko polskiego debiutanta, to przecież zawsze możemy się powołać na tego pierwszego! Tak właśnie otrzymujemy nową Rowling, krajowego Nicholasa Sparksa, czy kolejną Jodi Picoult. Niby ma to nas, czytelników, nakierować na charakter książki, ale mnie bardzo często wprowadza w błąd. Bo Jan Kowalski zawsze będzie… Janem Kowalskim. Te chlubne tytuły powstają zazwyczaj już na etapie promocji. Autor, pisząc książkę, nie powinien kopiować stylu innych, nawet jeśli są to guru na listach sprzedaży. Jednak kiedy czytelnik widzi na okładce “powieść niczym S. Kinga” to właśnie tego oczekuje. Potem czuje się rozczarowany, że książka nie przypomina twórczości mistrza grozy i też ciężko się dziwić, że tak nie jest. W końcu napisał ją inny autor. Z tego powodu czytelnik może dojść do mylnego wniosku, że oryginał, czyli pisarz zagraniczny, jest po prostu lepszy. Tymczasem każdy z nich jest zwyczajnie… sobą.
Dobre, bo polskie?
Dla kontrastu muszę wspomnieć, że spotkałam się też z zupełnie odmiennym stanowiskiem. Część czytelników deklaruje głęboką miłość do rodzimej literatury. Od zagranicznych bohaterów preferują swojskich Janków i Kasie. Tak samo chętniej poznają fabułę dziejącą się w Krakowie, niż na Manhattanie. Na pewno tkwi w tym sporo racji, ale o gustach się nie dyskutuje. Z praktycznego punktu widzenia można dodać jeszcze, że kontakt z polskim pisarzem i przede wszystkim szansa na swobodną rozmowę, jest dużo większa w przypadku polskich autorów. Łatwiej przeprowadzić wywiad, czy chociażby przekazać swoje wrażenia z lektury.
Chociaż pozytywny patriotyzm nie jest niczym złym, również to podejście nie do końca do mnie przemawia.
Dobre, bo… dobre?
Jeśli miałabym powiedzieć, czy wolę polską, czy zagraniczną literaturę to… nigdy nie udzieliłabym odpowiedzi. Dla niektórych kraj pochodzenia autora jest ważny, ale dla mnie nie. Cenię sobie zarówno jakość głośnych nazwisk zza granicy, jak i niepewność towarzyszącą poznawaniu polskich debiutów.
Jakie jest wasze zdanie na ten temat? Wolicie krajowych, czy obcych autorów? A może jest wam to zupełnie obojętne?