Jak tytuł powyższy wskazuje, jestem rodowitą łodzianką. Tu się urodziłam i tu prawdopodobnie spędzę całe swoje życie. Może dlatego śmiem twierdzić, że być łodzianinem nie jest łatwo. Miasto to posiada swą bogatą i ciekawą historię i mam nieodparte wrażenie, że to właśnie ona w wielkim stopniu determinuje jego postrzeganie przez mieszkańców innych miast. Wiadomo, że jej dzieje związane są z ciężką pracą tysięcy włókniarek i włókniarzy, których losy kolorowe nie były, a dym z nieistniejących fabryk zdaje unosić się nad miastem do dziś. Bo skąd inaczej wzięłoby się to wszechobecne powiedzenie, że Łódź jest szara i brudna?
Muszę Wam się przyznać, że długo nie byłam lokalną patriotką. Szczerze mówiąc, ja po prostu nie lubiłam swojego rodzinnego miasta. Miałam żal, że w drugim co do wielkości pod względem liczby mieszkańców mieście (tak, tak wiem, to już nieaktualne, Kraków nas wyprzedził, ale w czasach kiedy tak myślałam, zajmowaliśmy drugą lokatę) panuje tak duże bezrobocie, pensje są tak marne, a Łódź naprawdę jest nijaka. Dzisiaj już tak nie sądzę. Bezrobocie i niskie pensje są wszędzie, a moje miasto z dnia na dzień pięknieje i wiele się w nim dzieje. I nie mam zamiaru narzekać na wszechobecne remonty i korki, bo przecież nie od dziś wiadomo, że żeby był porządek, najpierw trzeba posprzątać bałagan. Nie mam zielonego pojęcia, co zmieniło mój tok myślenia, ale od tego czasu stałam się wyczulona na obraz Łodzi w literaturze współczesnej i bardzo zwracam na niego uwagę.
Zauważyłam, że autorzy, którzy związków z Łodzią nie mają żadnych, jeżeli chcą o niej wspomnieć, robią to w krótkich zdaniach i nie wychylają się poza wszechobecne stereotypy. Swego czasu zdarzyło mi się wytknąć w recenzji
Pocztówki z Amsterdamu pani Agnieszce Zakrzewskiej, której twórczość skądinąd bardzo lubię i cenię, że obdarowała swoją epizodyczną bohaterkę smutnym i nieciekawym dzieciństwem spędzonym w szarej i zaniedbanej kamienicy w centrum Łodzi. Tak samo złajałam pana Sławomira Michorzewskiego, który w
Miliarderze już na pierwszej stronie śmiał stwierdzić, że bohater Łodzi po prostu nie lubi. Tak pochopnych oraz niczym nieuzasadnionych opinii po prostu nie wybaczam i bronię Łodzi własną piersią.
Na moje wybaczenie zasłużył tylko pan Jerzy Rakowiecki. Chociaż w
Pamiętniku inteligenta wspominał, że za Łodzią nie przepada, to miał do tego prawo, bo mieszkał i pracował w niej kilka lat i z jego subiektywną oceną tego miasta nie zamierzam dyskutować.
Jedną z bardziej znanych „niełodzianek”, która pokusiła się o napisanie książki z akcją dziejącą się w tym mieście jest oczywiście pani Katarzyna Bonda. Fabułę
Lampionów, trzeciej części swojej tetralogii zatytułowanej
Cztery żywioły, umieściła właśnie w Łodzi i bardzo mnie do siebie tą książką zraziła. Gdybym była mieszkanką jakiegokolwiek innego polskiego miasta, po przeczytaniu
Lampionów byłabym przekonana, że w Łodzi mieszkają sami podpalacze, czyściciele kamienic, muzułmanie i bezdomni. Dla mnie jest to swoista antyreklama mojego miasta i naprawdę mam o to żal do autorki. Trzymam kciuki, żeby w
ekranizacji książki „tło” zaprezentowało się lepiej.
Ostatnio w księgarniach ukazało się dość dużo kryminałów (czy w moim mieście naprawdę tak dobrze się morduje? :)) autorów pochodzących lub studiujących w Łodzi, którzy przedstawili bardziej prawdziwy obraz.
Do tej grupy należy Kinga Wójcik urodzona w niedalekim Tomaszowie Mazowieckim, a studiująca w Łodzi. Jej
Poryw to kryminał, którego akcja dzieje się współcześnie. Podczas poszukiwania mordercy pewnego księgowego, czytelnik ma okazję spacerować po dzisiejszej Łodzi. Uważam, że obraz miasta, jaki w swej powieści przedstawia pani Kinga, jest bardzo prawdziwy. Zobaczymy tu Łódź taką, jaką jest ona naprawdę. Tę szarą, brudną, biedną i zaniedbaną, lecz również tę piękną, kwitnącą i kolorową, która cieszy oko i raduje serce.
Mniej optymistycznie, ale równie prawdziwie opisał Łódź w swojej trylogii
Krzysztof Domaradzki, łodzianin z urodzenia, mieszkający w tej chwili w Warszawie. W jego powieściach przeważa niestety ten bardziej szary i pesymistyczny obraz, ale miasto przedstawione jest bardzo realnie, a z niektórymi czarnymi prognozami pana Krzysztofa niestety muszę się zgodzić. Fabuła kryminalna wzbogacona została o kilka łódzkich ciekawostek, o których ja, urodzona w tym mieście, nie miałam pojęcia.
Nie mogę tu nie wspomnieć o jeszcze jednej kryminalnej trylogii, która wyszła spod pióra rodowitej łodzianki, z którą mam niekłamaną przyjemność mijać się od czasu do czasu na swoim osiedlu i witać serdecznym „dzień dobry”. Mowa tu o pani Agnieszce Płoszaj, autorce
Czarodziejki,
Ogrodnika i
Bigamisty. Obraz Łodzi w nich przedstawiony jest bliższy tej Łodzi, o której pisze pani Wójcik. Tu również odnajdziemy biedniejsze i brudniejsze dzielnice, lecz odwiedzimy również i te piękne, zabytkowe, z których my Łodzianie jesteśmy dumni i wdzięczni za nie poprzednim pokoleniom.
Całej trójce tych autorów jestem niebywale wdzięczna za tak dobre książki, których akcja rozgrywa się w Łodzi. Opisali oni miasto takim, jakim jest naprawdę, bez zbędnego koloryzowania i przesady, jako miejsce, które warto odwiedzić i poznać osobiście.
Jeżeli jeszcze wahacie się, czy wpaść z wizyta do mojego rodzinnego miasta, to mam dla Was jedną dobrą wiadomość. Tutaj nie tylko mordują:) Trafiają się również autorzy, którzy piszą o tej metropolii książki obyczajowe, przybliżające niełatwą, ale jakże ciekawą historię tego miasta.
W tym miejscu chciałabym wspomnieć o dwóch paniach: Izabeli Szolc i Adriannie Michalewskiej autorkach sagi o łódzkich dziewczynach.
Dziewczyny chcą się zabawić,
Nie takie całkiem dorosłe i
Skok w króliczą norę to historia trzech łodzianek, przyjaciółek, urodzonych w latach osiemdziesiątych. Ich dzieje poznajemy na przestrzeni lat: od szkoły podstawowej, aż do pełnego wzlotów i upadków wieku dojrzałego. Muszę się Wam przyznać, że dzięki tym książkom zrozumiałam w końcu swój stosunek do mojego miasta i odkryłam tajemnicę, czemu tak długo stawałam się lokalną patriotką.
Podczas tej literackiej podróży odwiedzamy Łódź w różnych jej etapach. Zaczepimy nawet o czasy II wojny światowej, będziemy towarzyszyć bohaterom podczas trudnych czasów upadku przemysłu włókienniczego, aby dotrzeć do Łodzi przemian kapitalistycznych i jej dzisiejszego rozkwitu. I na tych właśnie zmianach polega tajemnica mojej miłości do tego miasta. Jestem rówieśniczką bohaterek, urodziłam się pod koniec lat siedemdziesiątych i sama byłam naocznym świadkiem tych wszystkich przemian. W Łodzi nie żyło się łatwo (pewnie i w innych miastach też kolorowo nie było) także nie ma się co dziwić, że tak długo się do niej przekonywałam. Nie da się ukryć z roku na rok, z dnia na dzień miasto to rozkwita i pięknieje, a moja miłość do niego wciąż rośnie, a serce się raduje, ponieważ w nadchodzących literackich zapowiedziach dojrzałam kolejne książki, których jedną z bohaterek jest moja Łódź.
Serdecznie Was zapraszam w podróż do Łodzi. Nie tylko tę literacką, lecz również w tę realną byście mogli na własne oczy przekonać się, że to miasto nie jest szarym, brudnym, zaniedbanym „miastem meneli”.
Dorota Skrzypczak