Jednym z popularnych stereotypów dotyczących fantastyki jest przekonanie, że książki z tego gatunku są zazwyczaj wydawane w formie wielotomowych serii.
Sam pomysł, na pierwszy rzut oka, nie jest pozbawiony podstaw. W sklepach faktycznie wyjątkowo łatwo znaleźć serie fantasy, a tytuły, które przebiły się do świadomości czytelników głównego nurtu, wcale nie poprawiają sytuacji. „Władca Pierścieni” (3), „Zmierzch” (4), „Diuna” (6) czy „Harry Potter” (7) to cykle, które znają wszyscy. I wszyscy pamiętają, że składają się z kilku tomów.
Pierwsze wrażenie nie jest jednak wystarczające, a sam stereotyp wymaga sprawdzenia.
Czas na weryfikację!
Z wielu powodów proces ten nie może być tak rygorystyczny, jak można by sobie tego życzyć. Informacje dotyczące sprzedaży poszczególnych tomów są zwykle niejawne. Nie da się więc określić, jak bardzo wydawanie wielotomowych serii się opłaca. Można jednak przyjąć, że skoro wydawnictwa to robią, to zapewne mają z tego zysk.
Dużo łatwiejsze, i prawdopodobnie podobnie miarodajne, jest sprawdzenie list popularności.
Tutaj również pojawia się problem – czyje rankingi powinny zostać wzięte pod uwagę. Najbardziej pasującą odpowiedzią wydaje się być „takie, które tworzy najwięcej ludzi”. Tak dobrane kryterium sprawi, że korzystać będziemy z portali reddit oraz goodreads. W efekcie otrzymamy wgląd w dane uzyskane dzięki zaangażowaniu znacznej liczby osób. Niestety większość z nich będzie anglojęzyczna – nie dostaniemy więc dokładnego obrazu rodzimego rynku. Nie wydaje się jednak żeby preferencje czytelnicze fanów polsko- i anglojęzycznych miały się dramatycznie różnić.
Oczywiście zdobyte w ten sposób informacje również nie będą w pełni wiarygodne. Nie zawsze wiadomo, czy dana pozycja jest książką samodzielną, czy tylko pierwszym tomem dopiero powstającego cyklu. Po drugie, nie wszystkie książki ukazujące się w ramach jednego świata wymagają znajomości innych książek z tego uniwersum. Terry Pratchett stworzył 54 tomy, z których każdy jest niezależny – oczywiście, czytanie ich chronologicznie pomaga i pozwala na wyłapanie pewnych smaczków, ale nie jest niezbędne.
Ten przydługi wstęp służy więc ustaleniu, że badamy stereotyp poważnie, ale wszystkie podane dane mogą się zmienić pod wpływem planów wydawniczych lub zwyczajnie innego spojrzenia na pewne tytuły.
Kryterium: popularność
Sposób sprawdzenia popularności danych tytułów na reddicie i goodreads jest bardzo, bardzo prosty. Strony same udostępniają stosowne informacje.
Jeżeli chodzi o subreddit /r/fantasy to tworzy on różne listy „top” za dany okres. Rankingi za rok 2019 są już dawno gotowe i tylko czekają na analizę. Nietrudno się domyślić, że interesują nas dwa z nich: „Najlepsze powieści” oraz „najlepsze samodzielne powieści”. Fakt, że autorzy czuli się zobligowani rozróżnić te zestawienia, jest już pewnym znakiem.
Podobnie jest z serwisem goodreads – została tam stworzona przez użytkowników lista najlepszych książek fantasy oraz post z lipca 2020 roku wskazujący na najpopularniejsze pozycje.
Analiza listy najlepszych książek dostarcza nam ciekawych wyników. Otóż pierwsza powieść, która nie stanowi części jakiegoś cyklu, pojawia się dopiero na miejscu 24. Jest to „
Jonathan Strange i Pan Norrell”. Później na rekordzie 30 umieszczono „
Dobry Omen”, następnie na miejscu 40 pojawiają się „
Lwy Al-Rassanu”, a pozycję 50 zajmują ex aequo „Tigana” oraz „
Wybrana”.
Statystyka wydaje się nieubłagana. W pierwszej pięćdziesiątce znajduje się tylko 5 samodzielnych książek. Żeby było ciekawiej, dwie z nich napisał Guy Gavriel Kay.
Przeglądanie listy najpopularniejszych, samodzielnych książek, poza byciem podręcznym repozytorium dobrych do polecenia tytułów, jest odrobinkę rozczarowujące. Pierwsze miejsce na liście zajmuje książka „The Goblin Emperor” autorstwa
Katherine Addison.
Jest to też pierwsze rozczarowanie, bo od czasu opublikowania listy status książki zmienił się z „samodzielna” na „część cyklu”. Co prawda drugi tom został dopiero zapowiedziany i jeszcze się nie ukazał, ale to i tak jest znamienne.
Podobną niespodziankę odkrywamy przy pozycji dziesiątej. „
Dusza cesarza” jest tak naprawdę częścią cyklu Elantris.
Porównując obie listy, szybko okazuje się, że spośród 119 książek wymienionych na liście „najlepszych samodzielnych tytułów” tylko 21 znajduje się jednocześnie na liście „najlepszych książek”. Niecałe dwadzieścia procent! Jednocześnie tylko 5 z tych tytułów znajduje się w top 50 najlepszych książek! Oznacza to, że nawet jeżeli samodzielne pozycje są doceniane, to ogólnie plasują się dość nisko pod względem popularności.
Sytuacja na goodreads wygląda bardzo podobnie. W poście z lipca 2020 roku na 100 wymienionych pozycji aż 68 to części większych cykli. Wysoki wynik, nawet pomimo tego, że niektórych z wymienionych książek do fantastyki bym nie zaliczył.
Jeżeli chodzi o listę tworzoną przez społeczność, to nie ukrywam, że jest ona zbyt długa, żeby sprawdzić całą. Liczy sobie bowiem niemal 7200 pozycji. Po sprawdzeniu 300 pierwszych rekordów otrzymujemy wynik 174 pozycji wielotomowych. Teoretycznie bliżej 50%, ale tutaj dla odmiany należy wziąć poprawkę na fakt, że na liście może znajdować się kilka tomów z tego samego cyklu.
Wniosek: Fantastyka seriami stoi, serie kocha i serie sprzedaje.
Jak to wygląda w innych gatunkach?
Nie można jednak nie zauważyć, że inne gatunki literackie również cieszą się długimi cyklami. Wiele z nich może poszczycić się naprawdę srogimi liczbami tomów – seria „Long Tall Texans” autorstwa Diany Palmer liczy sobie nie mniej niż 52 pozycje.
Jednak żeby nie posługiwać się wyłącznie ekstremalnymi przykładami, z dziedziny obyczajówek i romansów wymienić można choćby takie serie jak „Cukiernia pod Amorem” (6), „Rozlewisko” (3) albo „Bądź przy mnie zawsze” (7).
Podobnie rzecz ma się z kryminałami. Od czasów Sherlocka Homesa (4) i Herculesa Poirota (34), co i rusz pojawiają się ich walczący z występkiem następcy. Niezależnie od tego, czy była to polska Joanna Chyłka (13), amerykański Jack Reacher (25) czy norweski Harry Hole (12), liczba tomów robi wrażenie!
Na osobną wzmiankę zasługują również serie młodzieżowe. Najbardziej klasyczne w Polsce tytuły to „Jeżycjada” (22) i „Pan Samochodzik” (15). Z zagranicznych zaś „Ania z Zielonego Wzgórza” (8/9)
Wniosek: fantastyka nie jest wyjątkowa jeśli chodzi o popularność serii. Przypuszczalnie ludzie zwracają na nią bardziej uwagę, bo zwyczajnie jest jej na rynku mniej i dla wielu stanowi element nieznany.
Z czego wynika wielość tomów?
Sam fakt, że powieści różnych gatunków również wydawane są w ramach serii, nie bierze się znikąd. Z czego wynika sukces wielotomówek? Moim zdaniem jest tak ponieważ:
- Ludzie lubią rzeczy znane,
- Ludzie łatwiej akceptują kupno kolejnego tomu, jeżeli mają i znają poprzednie,
- Serie, w ramach których ukazują się ciągle nowe tomy, łatwiej gromadzą wokół siebie społeczności fanów i na dłużej pozostają w świadomości konsumenta.
Oczywiście żaden z wymienionych powodów nie jest przesadnie odkrywczy. Wszystkie te mechanizmy dawno już ustalili i zrozumieli specjaliści od marketingu. Podzielili się również tą wiedzą z autorami. Żaden pisarz liczący na finansowy sukces nie może sobie pozwolić na zignorowanie tego typu informacji.
Naturalnym następstwem tej wiedzy jest wydawanie książek napisanych w taki sposób, że jeżeli im się nie powiedzie na rynku, to mogą zostać zakończone jako kompletna historia. Jednak w przypadku sukcesu dają możliwość do rozwinięcia w kolejne tomy. Przykładem takiego cyklu jest seria „Czarodzieje” – wydana w Polsce z jakiegoś powodu jako młodzieżówka.
Wady i zalety takiego podejścia do tematu zależą więc w dużej części od punktu widzenia. Dla fanów długich serii pozytywem na pewno będzie fakt, że można obserwować rozwój autora przez kolejne tomy, budować społeczność wokół wybranego uniwersum, a w niektórych przypadkach nawet dorastać razem z bohaterami powieści. Doskonałym przykładem tego ostatniego jest Harry Potter – seria niezbyt oryginalnych książek, która jednak na dobre zadomowiła się w popkulturze.
Wady zbyt wielu tomów
Słowo stereotyp jest jednak nacechowane negatywnie, a wady wielotomowego podejścia do opowieści potrafią być naprawdę jaskrawe:
- Serie są droższe – argument bardzo przyziemny, ale przy tym bardzo prawdziwy. Skompletowanie całej historii staje się więc nie tyle zakupem, ile inwestycją. I to bez żadnej gwarancji, że kolejne tomy zachowają poziom tych, które już znamy i kochamy.
- Autorzy mogą się wypalić – to jeden z tych argumentów, których nie da się odeprzeć. Autorzy zwyczajnie mogą mieć dość pisania historii osadzonych cały czas w tym samym uniwersum i klimacie. Co więcej, dzieje się tak nawet wtedy, kiedy im samym na początku pisarskiej drogi wydawało się, że właśnie to chcą robić.
- Autorzy umierają – oraz co gorsza, umierają i pozostawiają nas z niedokończonymi historiami. Zostajemy wtedy z niedopowiedzianą historią i wydanymi pieniędzmi. Mało który autor ma szansę napisać serię tak popularną i znaczącą, żeby inny, zdolny pisarz zgodził się ją dokończyć. Na każdego Roberta Jordana, którego serię, nie bez kontrowersji, dokończył Brandon Sanderson, przypadają dziesiątki osób, których książek nikt nie dokończy lub, co nawet gorsze, dokończy nieumiejętnie i bez pomysłu (jak to się stało z cyklem „Diuna” Franka Herberta).
- Autorzy mogą nie chcieć skończyć serii - to również element, na który należy zwrócić uwagę. Niezależnie od argumentu, jakiego używają autorzy, żeby usprawiedliwić niekończenie zaczętej serii, nie ma żadnego sposobu, żeby zmusić ich do jej pracy. Nawet gdyby stanąć nad nimi z batem i krzykiem zmuszać do pisania to powstały w ten sposób produkt nie będzie spełniał oczekiwań.
Znamienny jest również stosunek autorów do pozostawiania serii niedokończonymi. Neil Gaiman popełnił na swoim blogu wpis, w którym poza zaatakowaniem pytającego, wykręcił jego oczekiwania do absurdu i stwierdził, że nie można oczekiwać od autorów, iż dokończą rozpoczętą serię. Co więcej, czytelnik płaci dokładnie za to, co ma w rękach i nic więcej.
Z kolei Jacek Piekara w jednym z wywiadów również stwierdził, że nie widzi potrzeby kończenia cyklu inkwizytorskiego tak długo, jak czytelnicy chcą go czytać. Obaj panowie, co warto zauważyć, odnieśli wydawniczy sukces.
W opozycji do nich stają jednak autorzy, którzy dopiero chcą się przebić. Najlepszym przykładem jest tutaj Brent Weeks. Wskazał on, że na wielotomowości najbardziej tracą początkujący pisarze, bo coraz częściej słyszą od czytelników „przeczytam tę serię, kiedy zostanie ukończona”.
Na takim podejściu cierpią jednak nie tylko autorzy. Cierpią wszyscy. Fantastyka jako gatunek, bo odpycha potencjalnych czytelników. Czytelnicy, bo ich portfele stają się lżejsze, a apetyt na dobrą historię pozostaje niezaspokojony. Wydawcy, bo trudniej im będzie wypromować każdą kolejną serię, stacje telewizyjne – bo będą obawiać się powtórki z ostatnich sezonów „Gry o Tron”.
Sprawa jest tym bardziej przykra, że negatywne doświadczenia zostają z nami na dłużej. W związku z tym żadna liczba Jimów Butcherów, Brandonów Sandersonów, Brentów Weeksów, i innych autorów, którzy poważnie i rzetelnie podchodzą do pisarstwa, może nie zmienić negatywnego nastawienia czytelnika, który już kiedyś się sparzył.
Wnioski i podsumowania
Status stereotypu: potwierdzony!
Fantastyka rzeczywiście kocha wielotomowe opowieści. Nie jest jednak w tym względzie jedyna. Inne gatunki również mają swoje wielotomowe cykle, i to również takie, w których znajomość poprzednich tomów jest wymagana.
Fakt powstawania fandomów wokół konkretnych franczyz i uniwersów jest dla wydawców jasnym sygnałem, że czytelnicza publiczność właśnie tego oczekuje. Jest to więc dobry wybór dla pisarzy chcących budować karierę oraz korzystna sytuacja dla marketingowców.
Jeżeli jednak ktoś wskazuje wielotomowość jako główną przyczynę niechęci do czytania fantastyki, to trzeba będzie sporo się nakombinować, żeby wskazać takiej osobie godne uwagi pojedyncze książki. Jakie tytuły podalibyście Wy? I co sądzicie o wielotomowych cyklach fantasy?
Profesor Paskud
Blog Gaimna i wpis Weeksa.