Jest taka artystka, do której mam stosunek niezwykle osobisty i nabożny niemal, mimo iż nie zajmuje czołowego miejsca w moim panteonie polskich ilustratorów. Dlaczego? Jeszcze do niedawna nie umiałam sprecyzować tego uczucia i odpowiedzieć na to pytanie. Teraz, poznając biografie artystów i przybliżając Wam ich sylwetki i twórczość, w końcu zrozumiałam. Była jedyną ilustratorką (prócz Szancera), którą znałam z imienia i nazwiska już od samego początku, odkąd sięga moja pamięć i zawsze, również teraz, gdy piszę te słowa, była synonimem nieuchwytnego i delikatnego piękna, wspomnieniem bliskości, radością dzieciństwa. Dzieciństwa, jak już zdążyliście zapewne zauważyć, wspaniałego i beztroskiego. Dzieciństwa, którego chcielibyśmy dla wszystkich dzieci.
Zanim jednak opowiem Wam o Oldze Siemaszko, chciałam wspomnieć o zjawisku, jakim była Polska Szkoła Ilustracji. Określenie to powstało w latach 60. XX w. i odnosiło się do grupy polskich ilustratorów książek dla dzieci, którzy zdobyli międzynarodowy rozgłos.
Polska Szkoła Ilustracji:
W latach 1950–1980 polska ilustracja książkowa osiągnęła swoiste wyżyny sztuki stając się fenomenem na skalę światową. Jej przedstawiciele byli nie tylko doceniani i nagradzani, ale przede wszystkim ich prace prezentowano na światowych wystawach. Zaczęto wówczas mówić o Polskiej Szkole Ilustracji „ pełnej swobody artystycznej, różnorodności, barwności, indywidualizmu artystów, poczucia humoru, bogatej formy oraz nowatorskiego podejścia do ilustrowania książek.”
Początek PSI datuje się na drugą połowę lat 50. XX wieku. Duży wpływ na ukształtowanie się tego zjawiska kulturowo-historycznego miała sytuacja społeczno-polityczna w naszym kraju, która zaistniała po 1956 roku. Koniec socrealizmu otworzył wielu twórcom, również ilustratorom, nowe możliwości, w których skupili się najbardziej na artystycznej oryginalności i zaczęli stosować nowatorskie rozwiązania:
„wykorzystywali różne techniki, tworzyli prace nacechowane poczuciem humoru oraz kreowali poetyckość w swoim wizualnym przekazie, która wyróżniała się niezwykłą swobodą ekspresji.”
„Świeżość i oryginalność pomysłów, autentyczność, nieszablonowość, szeroki wachlarz technik i stylistyki, niezwykła sprawność warsztatowa sprawiły, że Polska stała się liderem ilustracji dziecięcej na świecie. (…) Wraz z „polską szkołą plakatu” przebiły one „żelazną kurtynę” i oczarowały świat.”
Olga Siemaszko tak mówiła o dokonaniach swoich kolegów i całego wydawniczego świata:
„Tak zwana polska szkoła ilustracji powstała jeszcze przed propagandą socrealizmu i dzięki kilku osobom spośród wydawców i plastyków nie przeżyła wielkiego upadku. (…) byliśmy mniej kiczowaci niż ilustratorzy zachodni.”
Pierwsze sukcesy polscy ilustratorzy odnieśli już w 1959 roku. Z III Międzynarodowej Wystawy Sztuki Edytorskiej w Lipsku przywieźli 12 medali, w tym dwa złote – dla Józefa Wilkonia i Olgi Siemaszko.
Kolejnym sukcesem był udział na XII Triennale Sztuki Użytkowej w Mediolanie w 1960 roku, wówczas polscy ilustratorzy zostali nagrodzeni dziesięcioma złotymi medalami indywidualnymi. Uhonorowani zostali m.in.: Bohdan Butenko i Jan Marcin Szancer. Ponadto wyróżnienie jury otrzymała Olga Siemaszko i Zbigniew Rychlicki.
Tych wystaw i nagród w kolejnych latach było bardzo wiele, zbyt wiele, by je tu wszystkie wymieniać. Wspomnę tylko jeszcze, że:
od 1965 roku polscy ilustratorzy brali aktywny udział w Międzynarodowej Wystawie Ilustracji Książkowej, która towarzyszyła Targom Książki w Bolonii;
od 1967 roku uczestniczyli w Biennale Ilustracji Książkowej dla Dzieci – BIB (Bienále Ilustrácií Bratislava) w Bratysławie;
od połowy lat 60. uczestniczyli w międzynarodowym konkursie „Najpiękniejsze Książki Świata” we Frankfurcie nad Menem.
Do ważnych sukcesów PSI zaliczyć można fakt, iż od połowy lat 60. organizacja UNESCO wskazywała Polskę jako wzorowe miejsce do rozwoju sztuki, zwłaszcza tej przeznaczonej dla najmłodszych odbiorców, a w 1967 książki wydawnictwa „Nasza Księgarnia” zostały określone przez Biuro Wychowania UNESCO w Genewie jako „wzór, z którego powinny czerpać kraje członkowskie ONZ”.
Doktor Krystyna Rybicka, historyczka sztuki i jurorka w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY tak mówi o tamtych czasach:
„Grafika i twórczość dla dzieci była też niszą dla artysty. To była sztuka apolityczna, jednocześnie dobrze finansowana przez państwo, bo trzeba było wykształcić nowe pokolenie. Dzięki temu w polskiej książce można było przemycić treści sztuki awangardowej.”
Życie
Olga Aleksandra Siemaszko urodziła się 19 kwietnia 1911 w Krakowie.
Należała do pierwszych powojennych ilustratorek zajmujących się książką dla dzieci i od kilku dziesięcioleci zajmuje jedno z najważniejszych miejsce w polskiej sztuce ilustracji książkowej. Na jej pracach wychowało się kilka pokoleń Polaków, a ona sama, jako artystka, była i zapewne nadal jest, wzorem dla wielu uznanych grafików.
W 1935 ukończyła krakowską Szkołę Przemysłu Artystycznego, a następnie kontynuowała naukę w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowniach: malarstwa u prof. Mieczysława Kotarbińskiego, rysunku u prof. Tadeusza Kulisiewicza, grafiki u prof. Edmunda Bartłomiejczyka i grafiki warsztatowej u prof. Stanisława Ostoi-Chrostowskiego.
Po ukończeniu studiów w 1939 wyjechała do Lwowa, gdzie zastał ją wybuch II wojny światowej (w kilku innych źródłach znalazłam informację, że wybuch wojny uniemożliwił jej ukończenie studiów, więc nie wiem, która z tych informacji jest najpełniejsza). Przebywając na emigracji była członkiem Związku Plastyków Radzieckich, a jej prace uczestniczyły w wystawach w Kijowie i Moskwie. Po zakończeniu wojny wróciła do Kraju i zamieszkała w Łodzi.
Znalazła zatrudnienie w miejscowych teatrach, gdzie zajmowała się projektowaniem scenografii. Dość szybko trafiła też do wydawnictwa „Czytelnik”, które jeszcze w tym czasie swoją siedzibę miało właśnie w tym mieście. W 1945 roku, zilustrowała dla niego pierwszą kolorową książeczkę: „O kaczce, która kaszkę warzyła” Bogdana Brzezińskiego, a dwa lata później „Skarżypytę” Jana Brzechwy i „Bajki” Kornieja Czukowskiego. Od początku jej ilustracje trafiały również do książek dla dorosłych. W 1948 roku zilustrowała „Kwiaty polskie” Juliana Tuwima.
Kiedy w 1945 wydawnictwo Czytelnik zostało przeniesione do Warszawy, Olga Siemaszko również przeprowadziła się do stolicy obejmując kierownictwo artystyczne oficyny. Współpracowała też z „Naszą Księgarnią”, a od 1945 do 1961 roku była kierowniczką artystyczną pisma Świerszczyk. Przejęła to stanowisko po Janie Marcinie Szancerze, który popadł w konflikt z ówczesnym kierownikiem wydawnictwa. W latach 1945–1948 była też członkiem Polskiej Partii Robotniczej, a od 1948 roku należała do PZPR.
Była postacią niezwykle barwną, pełną życia i pomysłów. Lubiła otaczać się ludźmi. Miała wielu wielbicieli, którzy zachwycali się nie tylko jej twórczością, ale również nią samą. Lubiła towarzystwo mężczyzn i lubiła być adorowana. Nie miała dzieci, wcześnie owdowiała, ale zawsze otoczona była gronem serdecznych ludzi. Kochała życie towarzyskie, wydawała przyjęcia i bankiety.
Jej przyjaciel Zbigniew Witwicki tak wspomina wyprawy na roztoczańskie plenery:
„Bardzo lubiła prowadzić, jeździła szybko, ale niezbyt dobrze. Na dodatek paliła jak smok i cały czas trzeba było otwierać okna. Ledwo żywi dojeżdżaliśmy na miejsce”
„Drobna, szczupła starsza pani zawsze z papierosem w dłoni. Całe jej piękne mieszkanie na Saskiej Kępie było obstawione popielniczkami z dogasającymi lub tlącymi się jeszcze papierosami. Mówiła, że ten kto rzucił palenie, nie jest godny tej rozkoszy, którą daje papieros”
– pisała Joanna Majewska, jej krewna.
Stałym elementem jej warszawskiego mieszkania, które równocześnie było pracownią, były sztalugi z obrazami oraz maszyna do szycia, na której projektowała i szyła swoje eleganckie kreacje.
Przez wiele lat artystka przyjaźniła się z Grażyną Szpyrą, kierowniczką Biura Wystaw Artystycznych w Zamościu, której była główną konsultantką w sprawach sztuki.
„Pomagała w wyborze prac, zasiadała w składzie jury bratysławskiego biennale. Liczyła się ze zdaniem innych, potrafiła pokonać osobistą antypatię, kiedy widziała dobrą pracę.”
To właśnie w Zamościu znajduje się imponujący zbiór jej grafik i obrazów. Jak wspomina pani Grażyna, artystka chętnie sprzedawała swoje prace, bo uważała, że to dobre dla nich miejsce, chociaż „były takie, których nie sprzedawała. Na przykład Alicja w Krainie Czarów to w ogóle nie był temat do rozmowy. Te piękne, wartościowe ilustracje miały już swoje miejsce w historii.”
„Należałam do tych szczęściarzy, do których telefonowała, żeby pogadać. Mieszkała sama, ale zawsze dbała o to, aby za pomocą telefony towarzystwa nie brakowało. Była uroczą, zachwycającą i bardzo intrygującą w swoich konkluzjach rozmówczynią. […] Byłyśmy też na tym krótkim kablu w najtrudniejszym okresie, pod koniec życia, kiedy potrafiła niespodziewanie zapytać: Nie wiesz, dlaczego nie umieram?”
Olga Siemaszko zmarła 6 października 2000 w Warszawie i spoczywa na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
Twórczość
Olga Siemaszko była, jak pisze Józef Wilkoń w katalogu poświęconym jej wystawie, pierwszą damą polskiej ilustracji:
„Olga rysowała elegancko. To były prace bardzo oszczędne w formie, ale niezwykle subtelne, z niepowtarzalną domieszką surrealizmu. Bardzo ceniłem jej prace. […] Od wielu lat nie ma jej wśród nas. Pozostały po niej z wolna żółknące książeczki i nie zmieniające barw oryginały, niezmiennie żywe, bo powstałe na solidnym warsztacie ilustratorki - malarki, na zagruntowanym płótnie, malowane temperą lub gwaszem (..) z charakterystyczną gamą barw: żółcienie, ugry, róże kontrastujące z fioletem i błękitem.”
Twórczość artystki zauważono i doceniono także za granicą – już w 1950 roku odniosła pierwszy większy sukces, był nim artykuł w międzynarodowym miesięczniku szwajcarskim „Graphis” z 30 jej ilustracjami, potem przyszły następne.
Artystka była zaangażowana nie tylko w ilustrowanie książek i czasopism. Pracowała jako scenografka, robiła plakaty teatralne, a także koperty płyt Polskich Nagrań, karty pocztowe, kalendarze. Jest autorką ilustracji do ponad 100 książek (inne źródła podają, że może być to nawet 200 tytułów).
Zwykła mawiać, iż
„grafik ilustrator najlepiej tworzy, jeśli podda się czarowi tekstu”.
Do klasyki już przeszły jej ilustracje z „Calineczki” Andersena:
W jednym z wywiadów artystka wspominała, że w latach sześćdziesiątych pojawiła się grupa tzw. „spychaczy”, która zasiliła szeregi starej gwardii ilustratorów o nowe talenty i wniosła do polskiej ilustracji nie tylko świeżość, ale też pomysł i indywidualny styl: ”Kilku świetnych młodych grafików, wśród nich Boratyński, Grabiański, Stanny. Zwaliśmy ich żartem spychaczami, że to niby przyszli po to, żeby zepchnąć nas na drugi plan.”
„Olga Siemaszko pojawia się we wspomnieniach wszystkich spychaczy. Wilkoń, Butenko, Witwicki wymieniają ją jako jedną z najważniejszych osób mających wpływ na to, jak rozwijała się polska ilustracja książkowa w pierwszych powojennych latach. Izolacja od nurtów, jakie pojawiły się w sztuce w krajach zachodnich, brak wymiany doświadczeń, trudności z wyjazdami i promocją polskiej sztuki – paradoksalnie przyczyniły się do powstania i zbudowania mocnego środowiska skupionego wokół ilustracji książkowej.”
Olga Siemaszko była wielokrotnie nagradzana za swoje osiągnięcia i wkład w rozwój literatury dla dzieci, żeby wymienić choć tylko te najważniejsze:
1951 Nagroda Prezesa Rady Ministrów za twórczość dla dzieci
1955 Medal 10-lecia PRL za działalność artystyczną w zakresie grafiki i ilustracji
1955 Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w dziedzinie kultury i sztuki oraz Złoty Krzyż Zasługi za działalność artystyczną
1959 Złoty Medal na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Edytorskiej - pierwsza polska laureatka nagrody IBBY (1959);
1975 Medal Komisji Edukacji Narodowej
1986 została wpisana na Listę Honorową H. Ch. Andersena za „Bajeczki”,
1996 otrzymała Nagrodę PTWK za całokształt twórczości,
2000 Medal Polskiej Sekcji IBBY za Całokształt Twórczości dla Dzieci i Młodzieży (otrzymała go tuż przed śmiercią)
Styl
„Nie zgadzam się z tym, że ilustracja wyręcza dziecko w przekładzie treści literackiej na obraz. Są dzieci, którym trzeba w tym pomóc, i dzieci, które przerastają ilustratora wyobraźnią: trzeba tylko tę wyobraźnię pobudzić.”
– napisała w jednym z felietonów
W swoich pracach artystka opierała się na doskonałym warsztacie i akademickim wykształceniu, stawiała na malarskość, metaforyczność i powiązania ze sztuką ludową. Zależało jej też by w ilustracji łączyć tradycję z współczesnością.
Była wielką orędowniczką nowego stylu, możemy nawet powiedzieć, że jego pionierką. Nie bała się krytykować nawet wielkiego Szancera mówiąc, iż „doskonały rysunek Szancera nie miał powiązań ze współczesnymi tendencjami w grafice i malarstwie.”
Znakiem firmowym artystki, jak pisze w swojej pracy doktorskiej Anita Wincencjusz-Patyna, był przez niemal pół wieku:
„delikatny, nieomal filigranowy momentami, a czasem wręcz ażurowy, ale zawsze precyzyjny kontur, bardzo często prowadzony ołówkiem, wypełniany płasko traktowanym kolorem w ciekawych zestawieniach. Siemaszko swobodnie układa obok siebie delikatne pastelowe odcienie z bardzo jaskrawymi, nasyconymi barwami.”
W ilustracji wypracowała indywidualny styl realizując swoje prace w zgodzie z tym co napisał autor.
Maleńkie, kolorowe, perfekcyjne – takie były postacie stworzone przez Siemaszko. Czuć w nich sympatię i humor ich autorki. O swojej pracy ilustratora tak wspomina w katalogu do jednej z wystaw: „W tej dziedzinie wyrażałam moje dążenia malarskie, mogłam pofantazjować i podowcipkować, no i - co najważniejsze - tworzyć spokojnie w ciszy pracowni.”
„Zwierzęta Olgi Siemaszkowej są ludzkie (…). Koguty, psy, króliki, pingwiny, koty zachowują się- jak to w bajkach bywa- podobnie jak ludzie. Mają swoje konflikty, które przeżywają, mają problemy do rozwiązania. […] Ich relacje z ludźmi przebiegają na zasadzie partnerstwa.”
„Koty, psy, kaczki i lisy zachowują się jak ludzie. Mają człowiecze miny i ubrania, posługują się ludzkimi przedmiotami. Dużo w tych obrazach humoru i sympatii dla bohaterów.”
Wielu jej współpracowników i kolegów grafików przyznaje, że lubiła eksperymentować. W swoich pracach, szczególnie to widać w „Calineczce”, trochę też w „Alicji w Krainie Czarów”, nawiązywała do kubizmu.
„Próbowała swoistego stylu kubistycznego, segmentując płaszczyzny w wielu warstwach i również nadając im różne punkty widzenia”
„Znana była z tego, że lubiła wracać do swoich wcześniejszych prac. Kiedy wznawiano książkę, poprawiała ilustracje, szukała koloru, próbowała je odświeżać. Psioczyła na poligrafię, na jakość ilustracji w książkach. Marny papier, słabe drukarskie farby deformowały, jej zdaniem, kunsztowną pracę. Powtarzała, że bogactwo jej ilustracji zobaczyć można tylko na oryginałach pokazywanych podczas wystaw.”
Doktor Krystyna Rybicka podsumowując dokonania polskich ilustratorów powiedziała:
„Twórcy Polskiej Szkoły Ilustracji pracowali od początku do końca ręcznie, na arkuszach w formacie książki, bo tak szło do druku. Ta precyzja wykonania, męczenie się z kredeczką i pędzelkiem to inna energia, nie taka jak dziś. Nie można porównywać dzisiejszych ilustratorów z tymi dawnymi. Nie chodzi o to, że ktoś jest lepszy czy gorszy, po prostu nie należy ich porównywać.”
Zarówno pani Oldze Siemaszko jak i wszystkim twórcom zrzeszonym w kręgu Polskiej Szkoły Ilustracji jestem dozgonnie wdzięczna za chwile radosnych uniesień oraz za chwile wzruszeń, za piękne historie, za magiczny świat bajek, baśni i legend, za to, że szarą rzeczywistość nasycili kolorem, a nudę wypełnili humorem swoich obrazów.
Jak zwykle bardzo serdecznie dziękuję pani Urszuli Jarmołowskiej, autorce bloga „To dla pamięci” (https://jarmila09.wordpress.com/) która pozwala korzystać mi ze swoich bogatych zbiorów ilustracji.
Jak zwykle cudowny artykuł, który przywołuje piękne wspomnienia z dzieciństwa. Dla mnie szczególnie urzekające są te obrazki z „Calineczki”. Mają w sobie tyle lekkości i elegancji. W ogóle wszystkie, powyższe ilustracje to małe dzieła sztuki. Grafika komputerowa może się schować.
× 4
Komentarze (3)
@8dzientygodnia · około 4 lata temu
Kiedyś Emilia Dziubak, moja ulubiona współczesna ilustratorka pokazała swoje zdjęcie podczas pracy. Ilustrowała w programie graficznym. Pewnie mega świetnym i mega drogim i mega mega coś tam jeszcze. Zburzyła tym samym moje wyobrażenie o pracy ilustratora. Poczułam się jak dziecko, któremu ktoś powiedział, że św. Mikołaj tak naprawdę nie istnieje. Ja wiem, że żyjemy w XXI wieku, w świecie komputerów i smartfonów i że takie „malowanie” jest szybsze, łatwiejsze i w ogóle, i że takie prace o wiele łatwiej rozsyłać do wydawców, szczególnie tych poza granicami, ale... Może właśnie dlatego z takim ogromnym sentymentem i uwielbieniem podchodzę do tych dawnych ilustratorów i kupuję od czasu do czasu te stare przepiękne książeczki z ich ilustracjami (czasem po cenach jak z kosmosu). Cóż zrobić, jestem sentymentalna.
× 3
@katapika · około 4 lata temu
Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że pierwsze ilustracje Emilii Dziubak były malowane na papierze (ewentualnie potem mała obróbka w programie graficznym) Widać to na przykładzie w Gratka dla małego niejadka. Kiedyś widziałam filmik jak Emilia maluje pędzelkiem. I to było super. Ostatnio zauważyłam, że teraz wszystkie ilustracje są malowane na tablecie. Niestety nie mają już tej duszy. To coś już zupełnie innego. Szkoda.
× 2
· około 4 lata temu
Myślę, że oni nadal tworzą niektóre prace metodą tradycyjną, ale łatwość pracy w programach graficznych wiele upraszcza.
Ja akurat ilustracje do Alicji kojarzę tylko te, które narysował John Tenniel. Wydawało mi się, że owszem „Calineczkę” będą kojarzyć niemal wszyscy, ale myślałam, że jednak bardziej powszechne i popularne są grafiki z wierszy Tuwima (szczególnie ta charakterystyczna okładka) i to właśnie one będą tymi najczęściej rozpoznawanymi.