Cytaty Alek Rogoziński

Dodaj cytat
Żona archeologa ma jak w raju, bo z każdym rokiem staje się dla swojego partnera bardziej interesująca
A Mulata proszę o niekręcenie
biodrami. Nie jesteśmy w jakimś cholernym „Tańcu z Gwiazdami”, ja nie
nazywam się Czarna Mamba i to nie jest pokaz salsy, tylko sirtaki.
– Nie jestem Mulatem! – zaprotestował stanowczo wskazany przez
niego Mario.
– Naprawdę? – zdziwił się choreograf. – To czemu jesteś taki śniady?
– Bo mam na twarzy bronzer Bobbi Brown – wyjaśnił Mario ku uciesze
kilku kolegów. – Znakomicie podkreśla mi kości policzkowe!
Sądziłam, że w tym domu przyjdzie mi doczekać starości w spokoju, a nawet w znudzeniu. A tymczasem odnoszę wrażenie, że wszystko, czego się podejmiemy, urasta do awantury wszech czasów. Łącznie z kolędowaniem...
Nie sposób było też zauważyć, że wszyscy staruszkowie, choć jęczący i narzekający na rozmaite dolegliwości spowodowane niedawną aktywnością fizyczną, wyglądali na bardziej optymistycznych, niż to wcześniej bywało.
No to niech mi teraz pani opowie o tym, jak bardzo mam przesrane, że tu trafiłam, i co mogę zrobić, żeby tu nie ocipieć z nudów..
Emilia już nawet bała się dociekać, co znaczą użyte przez jej współlokatorkę słowa, brzmiące niczym jakieś wojenne szyfry.
- Ale chciałabym dożyć przynajmniej chwili, kiedy odbudują Zamek Królewski.
- Myślisz, że w ogóle go odbudują? - zdziwiła się Ludmiła. - Przecież na to trzeba mnóstwa pieniędzy, a jedyne, co oni potrafią, to kraść.
Ponieważ babcia ważyła mniej więcej tyle co pianino, a do tego słynęła z upartości, jego wysiłki z góry skazane były na niepowodzenie.
Babcia pomyliła sok z aronii z nalewką z borówek na czystym spirytusie, wlała sobie do herbaty pół buteleczki, do kolejnej pół godziny później drugie pół, a następnie chodziła po Poroninie i śpiewała na cały głos "Czterdzieści kasztanów" Violetty Villas z towarzyszeniem chóru złożonego z okolicznych psów, krów, kur i innej żywiny. Już po kilku minutach miało się wrażenie, że w miasteczku kręcą nową wersję "Doktora Dolittle".
- Bo oni w stolicy wszyscy są jaroszami - wyjaśniła z pełnym przekonaniem sprzedawczyni. - Żywią się tylko trawą, korzeniami i jakimiś paskudztwami typu nasiona geja. Tfu! Bezwstyd! Nikt nie tknie mięsa, nawet jeśli miałoby być ze złotego cielca.
- Niby ładny - orzekła wreszcie - ale jakiś taki dziwnie pomarańczowy, nie sądzi pani? Wygląda, jakby był pomalowany.
- No wie pani! - oburzyła się sprzedawczyni. - Toż to nasz, polski, świeży boczek! Prosto z Niemiec! Ledwie co go w zeszłym miesiącu przywiozłam z hurtowni.
Asystentka słynęła też z tak bardzo oryginalnych kreacji, że istniało niebezpieczeństwo, że kiedyś za sam wygląd jakiś patrol zakuta ją w kaftan bezpieczeństwa i odwiezie prosto do Tworek.
W restauracjach ceny tam jak u Gessler, tyle że jakość jedzenia niestety nie ta sama. Nawet za wejście do toalet trzeba z reguły wszędzie płacić. Nie zdziwię się, jeśli któregoś dnia wprowadzą opłatę za oddychanie.
- W ogóle tego badania nie zrobiłam! - odpowiedziała niechętnie pacjentka. - Nie będzie mnie pierwszy lepszy konował patroszył jakimś szlauchem. Go to ja? Indyk? Nawet tam poszłam, ale źle mu z oczu patrzyło! Jak jakiemuś okrutnikowi!
I nagle dotarło do niego, jak beznadziejną tępotą, tudzież sklerozą, popisywał się przez ostatnie kilka dni.
Krzyś, przecież to porządni ludzie! Wykształceni, znani. Wzięta lekarka, słynny pisarz, popularna modelka, sławny piłkarz...
Znam tych ludzi od liceum. Nie widzieliśmy się co prawda od kilku lat, ale nie sądzę, żeby nagle któreś z nich z praworządnego obywatela albo obywateli stało się kryminalistą. A już tym bardziej mordercą!
To taki nasz zwyczaj sprzed lat. Kiedyś przyjeżdżaliśmy w góry co roku i zawsze robiliśmy sobie takie głupie kawały, a pod koniec rozstrzygaliśmy, kto wpadł na najbardziej szalony pomysł, i wręczaliśmy mu jako nagrodę statuetkę z białym misiem.
Nie zachowuj się ja ci spece od odśnieżania. Kiedykolwiek by coś spadło, nieważne, czy to początek grudnia, czy koniec lutego, to oni zawsze są zaskoczeni. Niebotyczne!
Dobroć często idzie w parze z naiwnością...
Faktycznie, zgodnie z zapowiedzią Róży, ksiądz Jan był nietypowy.
A mianowicie martwy.
Choć na zewnątrz "Mordercza stancja" sprawiała wrażenie całkiem przyzwoite, to już pierwszy rzut oka na połączone szerokimi rozsuwanymi drzwiami pokoje, w których mieli spędzić najbliższą noc, sprawił, że Róży i jej przyjaciołom poopadały różne organy oraz obniżył się poziom optymizmu.
- Patti mówi, że jej ukochany jest spontaniczny, co wydaje mi się o tyle dziwne, że podobno to jakiś zgrzybiały staruszek - wyjaśniła Konopka z przekąsem. - Jedyne, co może robić spontanicznie, to popuszczać mocz...
Jak weźmiesz pod lupę jej życiorys, to jest tam więcej dziur niż w szwajcarskim serze. I śmierdzi gorzej niż francuskie.
Myślę, że osoba wymyśliła ten kocopał, po obejrzeniu filmu wylądowała na psychoterapii. Ewentualnie popełniła honorowe sepuku.
No, jeszcze w lokalnym sklepie Zuzia od Frankiewiczów serwuje parówy w bułce. Można zjeść, ale tylko z keczupem, a nie z tym czymś, co ona nazywa "sosem tysiąca wysp", a co smakuje jak rzygi jej kota.
Sam Wąchowicz skończył już siedemdziesiątkę i nie chciało mu się dłużej pracować, więc zamknął w cholerę tę swoją spelunę. Może i lepiej, bo tam nic dobrego nie było, poza alkoholami. Jadłam tam kiedyś mielonego i smakował tak, jakby ktoś zmieszał szczurze gówno z zepsutą rybą. Dwa dni mi się odbijało. A gdy poszłam do Wąchowicza ze skargą, to mi powiedział, że to moja wina, bo jego kotlety wchodzą tylko z bimbrem i wtedy nie szkodzą.
Przed pandemią były dwie, ale najpierw do starej Młotnickiej ktoś wezwał sanepid, że niby nic nie robi, tylko truje ludzi. Gdy przyjechała kontrol, to się Młotnicka chciała pokazać i nagotowała klopsów, po których inspektorzy dostali takiej sraki, że jeden podobno krzyczał z kibla, że wydala wątrobę. No i zamknęli jej lokal. Jeszcze karę musiała zapłacić!
W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy aby stoisko z mydłem, żelami pod prysznic i antyperspirantami to nie jest ułuda szatańska, skoro ja je widzę bez żadnych problemów, a ci ludzie z autobusów najwyraźniej nigdy tam nie trafili.
Jej otoczenie z biegiem czasu przyzwyczaiło się do tego, że każdą, nawet najbardziej tragiczną, informacją Róża martwi się w porywach do kilkudziesięciu minut, po czym zaczyna znajdować w niej jakiś pozytywny aspekt, albo też ja bagatelizować, nie tracąc przy tym dobrego nastroju.