Zupełnie odbiłam się od ostatniego tomu Mrocznych materii. To nie jest aż tak zła książka, żebym teraz po niej pojechała, ale całkowicie mnie nie obeszły losy bohaterów ani zakończenie całej tej przygody. Mam wrażenie, że część z wątków została pogubiona albo zakończona w sposób zupełnie nie angażujący (lord Asriel i pani Coulter, Lyra jako "nowa Ewa", rozwiązanie sprawy pyłu itd.). Will i Lyra momentami zachowują się jak dorośli, żeby po chwili znów być tylko dzieciakami. Za dużo tutaj bohaterów, którzy nie za wiele wnoszą do całej sprawy, a jak na scenę wkroczyli mulefa z tymi swoimi kółkami i trąbami... czułki mi opadły.
Ja wiem, że mnie to powinno poruszyć, że książka próbuje być czymś więcej przez swoje nawiązania, ale chyba bardziej się wzruszyłam na koniec "Dallas '63" Kinga, niż tutaj. Poza tym tak bardzo liczyłam na coś więcej jeżeli chodzi o wątek Kościoła, a właściwie morał z tego widzę taki, że są ludzie, którzy chcą wiedzieć więcej, a są tacy, którzy chcą tej wiedzy zabronić. Wielkie mi odkrycie.
Może kiedyś wrócę do tej serii i będę w stanie dostrzec w niej coś więcej, na chwilę obecną oceniam ją na 5/10.