Reread.
Trudno nie zauważyć, jak bardzo nierozsądny i nierozważny jest tutaj Harry. Minerwa, Severus i cała zgraja dorosłych ma rację — wszelki trud, jaki sposobie zadano, by odwieźć chłopaka od zrobienia z siebie łatwego celu dla Blacka, zaprzeszczono, a jak? Bo Harry ma to gdzieś, bo on chce iść do wioski, bo chce iść do Hagrida, bo chce iść... Bo on jest Harry Potter i zawsze się wykręci, zawsze przeżyje. To jest bardzo, bardzo lekkomyślne, a jakby coś im się stało? No, właściwie to się stało. I chyba tylko jedyny przytomny na umyśle Lupin to przyznał, to, że tyle rzeczy mogło pójść nie tak.
Bardzo irytuje mnie Ron — jako prowodyr z cyklu'ej, Harry, co się cykasz?'. W tym tomie po prostu jest irytujący, jak muszka owocówka. Pod koniec nie jest mi go ani trochę szkoda i mam nadzieję, że tę nogę leczy sobie do dziś.
Hermiona - o dziwo nawet mnie zaskoczyła. Oczywiście jej rozwaga działa jak płachta na byka Roniaczka, ale chyba jako jedyna zdaje sobie sprawę z tego, że na Harry'ego czyha Black. W tym tomie jest zdecydowanie na plus.
Pojawia się Lupin, jedyne światełko, które prawdziwie niosło kaganek oświaty OPCM. Jest do tego miły, nie stroni od żarcików (no, proszę, bogin), opanowany i tylko jego pokrętnie wytłumaczona relacja z Blackiem jest dla mnie zgrzytem. Okej, te tłumaczenia mogą być, jednak są szyte grubą nicią. Nie mogę się doczekać, aż poczytam o nim więcej.
Black natomiast... Patrząc na jego niespójne, szaleńcze zachow...