Walt Disney to jeden z wielu, którzy dali się zahibernować (pytanie, kogo było na to stać finansowo, jest nieistotne) i dzisiaj oczywiście są martwi, ale już teraz naiwna byłaby pewność, że za dziesięć albo za dwieście lat ty, ja lub ktoś inny nie spotkamy się z nim, obydwaj żywi? Czy wtedy oni, my albo ktokolwiek zapuści się w dociekania (może sensowne, a może jałowe) naszej albo ich tożsamości? To już by się niewiele różniło od roztrząsania, czy ty, ja lub ktokolwiek obudził się rano jako ten sam, co zasnął: czy jest to wyłącznie pozór i zwyczajowo przyjęty stereotyp? A więc znalazłeś się, Staszku (załóżmy, że tym razem nazywasz się Kris Kelvin, a nie Stanisław Lem) w czteroosobowej załodze stacji badawczej nad planetą Solaris, której jedynym mieszkańcem jest otaczający ją całą ocean myślącej plazmy.