Poprzedniczkę oceniłam jako średnią, z myślą o poprawie w przyszłości. Poprawy nie ma.
No dowiedziałam się, czy Bastian i Florka skończą razem — wszystkie znaki na niebie i ziemi o tym mówiły, dlatego też inaczej się nie stało. Ich romansse jest taki... podstawówkowy? Niby mam trochę doświadczenia w tej materii, i czy to tak wygląda, tak powoli, takie łapanie za rączki i mizianie pyszczkiem? Że chłop jeszcze nie chodzi sfrustrowany, a babka podburzona to ja nie wiem.
Pojawiają się nowe zwierzęta - w tym masa smokopochodnych, centaur i jakieś dziwne szczurzyce. I ten kot-wróż, serio, wierzyć w kocią przepowiednię, oj Flor, Flor... I coś podejrzanie sporo zabiegów sterylizacji / kastracji w tej książce, bardzo podejrzane...
Wizyta u rodziny - oczywiście pretekst do pokazania stereotypów, że jak Polak, to wiadomo, rasista. I fanatyk religijny. I jeszcze wegetarian gnębiciel. Ten kawałek jest zbyt przerysowany, pewnie, tacy ludzie się trafiają, ale kaman. Flor tylko spuściła nos na kwintę, popłakała i spieprzyła, zamiast bronić swoich racji.
I z drugiej strony mam ten świat 'życzeniowy' - jej ciotki mieszkają razem i jakoś nikt na nich krucjaty nie robi. Ona chodzi z fantastyczną istotną i jakoś nikt w tej pipidówie ich nie wiesza. Wartości miejskie zamieniły sie z zaściankowością małych wsi - i mówię to ja, wsiok. Prędzej dostałaby wpierdol tu, na wsi, a nie od swojej babci.
Kolejna rzecz, którą nie lubię we współcześnie pisanych...