"Następczyni" Kiery Cass to poniekąd kontynuacja serii "Rywalki". Tylko, że tym razem główną rolę odgrywa córka charyzmatycznej Americi oraz boskiego Maxona. Eadlyn, bo o niej tu mowa, niestety od początku nie przypadła mi do gustu ze względu na swoje zachowanie. Zastanawiam się, jak to możliwe, że z tak cudownych rodziców, powstała taka egoistyczna, wyniosła, arogancka i częściowo próżna dziewczyna? Dziewczyna, która już niebawem ma stanąć na czele Illei jako Królowa?
Z drugiej zaś strony księżniczka bardzo przypomina Celeste z poprzednich tomów. Może to jakiś rodzaj hołdu w jej stronę? A skoro tak, to w tej historii nie zabraknie dynamiki, niespodziewanych wypadków i innych ekscytujących wydarzeń. Tam gdzie trzeba, jest akcja z pazurem, po chwili zaś znajdziemy trochę melancholii i spokoju. W całym tym galimatiasie jest Ona, Eliminacje i dziesiątki młodych mężczyzn, którzy pragną Jej ręki. Tym razem jest to zaplanowany atak Testosteronu i tylko jeden zgarnie całą pulę nagród.
Podobnie jak poprzednio, bohaterowie drugoplanowi, czyli kandydacie na Księcia, rodzina i przyjaciele Eadlyn oraz niezastąpiona służba, okazali się bardzo sympatyczni, oddani, troskliwi, ale przede wszystkim każdy z nich jest dla siebie na wzajem przyjacielem. To oni dodawali ciepła tej książce już od pierwszych stron. Czy przyszła Królowa do nich dołączy? Czas pokaże! Jednak chyba wszyscy wiemy, że po tych Eliminacjach Ona już nigdy nie będzie taka, jak dawniej.
Ze względu na lekkość ...