Na początek kwestie uboczne: książka szyta w twardych okładkach o błyszczącej powierzchni (świetnie widać na nich malownicze odciski palców), lekko żółtawy papier, niewielka objętość. Klasyczna grafika okładkowa i elegancki styl oprawy graficznej. Czyli nieźle.
Zawartość książki jakością nie ustępuje oprawie, chociaż obawiam się, że do pewnego stopnia powieść Taylora trzeba zaliczyć do grupy dzieł, które początkowo obiecują więcej wrażeń niż tak naprawdę są w stanie dostarczyć. Jest to również powieść klasyczna i w pewnym sensie mało oryginalna pod względem podejmowanej tematyki podróży kosmicznych i eksploracji kosmosu. Nie pamiętam jednak żebym czytał książkę SF, której treść tak dosłownie opierałaby się na znanej koncepcji samopowielających się sond von Neumanna, przemieszczających się dość powoli pomiędzy pobliskimi gwiazdami i budujących swoje kopie w tempie wykładniczym. Uczynienie zbiorowym głównym bohaterem cyfrowych kopii zmarłego człowieka też było na tyle ciekawe, że przewracanie stron szło mi bardzo sprawnie. Zaczynanie powieści od zgonu głównego bohatera jest z pewnością chwytem obliczonym na zwiększenie zainteresowania czytelników i w moim przypadku nieźle zadziałało, ale już na kolejnych etapach kariery jego cyfrowej reinkarnacji zacząłem mieć sporo wątpliwości co do wiarygodności opisów przedstawianych przez autora, zwłaszcza że Bob znosi swój zgon i inne drobne niedogodności (jak choćby brak rąk, nóg i innych cennych dla przeciętnego mężczyzny organów) bez najmniejszego problemu. Osobowości kolejnych wersji Boba wydają się mocno okaleczone emocjonalnie, co autor zrzuca na brak gruczołów i regulacji hormonalnej. Bezmiar potencjalnych problemów i komplikacji psychologicznych jest przez autora zbywany a temat seksu w ogóle w książce nie istnieje, zupełnie tak samo jak w dawnych, klasycznych powieściach SF, w których dzielni astronauci zajmowali się wyłącznie sprawami doniosłymi, fizjologię mając w pogardzie (tak wiem, zbyt wiele oczekuję od zdigitalizowanej osobowości). Fabuła pierwszej połowy powieści, chociaż interesująca, wykazuje też inne oznaki nadmiernego uproszczenia. Wszystko się Bobowi udaje, nieprzewidziane trudności omijają go z dala a podróże kosmiczne nie różnią stopniem komplikacji od wyjścia po bułki do pobliskiej piekarni. Trudno też oczekiwać wielkich napięć i emocji, skoro większość interakcji w książce rozgrywa się pomiędzy kopiami głównego bohatera. Druga część książki, koncentrująca się na ekspansji kopii Boba na pobliskie układy gwiezdne, staje się stopniowo wielowątkową opowieścią w miarę jak wzrasta liczebność głównego bohatera (głównych bohaterów?). Poszczególne watki niespecjalnie się ze sobą łączą, przez co w trakcie lektury ostatnich rozdziałów czytelnik stopniowo zdaje sobie sprawę, że na żadne rozstrzygnięcia nie ma co liczyć. I rzeczywiście, zakończenie książki pozostawia pewien niedosyt.
Książka napisana jest prostym językiem, ale autor nie krył się ze swoją fascynacją fantastyką i umieścił w tekście znaczną liczbę odniesień i aluzji do dawnych i współczesnych książek i filmów SF (Bob jest ich wielbicielem w większości swoich kopii). Pełnią one przeróżne role, poczynając od inspiracji dla bohaterów a kończąc na elementach humorystycznych. Nie da się ukryć, że aby się nimi cieszyć, trzeba te wszystkie seriale, filmy i książki znać, chociaż tłumacz stara się co cięższe przypadki objaśniać w przypisach.
Trudno jednoznacznie książkę Taylora sklasyfikować. Zawiera ona zarówno elementy typowe dla klasycznej, twardej fantastyki naukowej, militarnej space opery, fantastyki opisującej pierwszy kontakt jak i powieści przygodowej. Całość czyta się przyjemnie i pozostaje mieć nadzieję, że autor ma jakieś świetne pomysły na dokończenie tego cyklu. Na razie z pewnością można stwierdzić, że ze znanych elementów Taylor zmiksował coś, co może zainteresować również doświadczonych czytelników fantastyki. Przynajmniej początkowo.