W opinii do „Saturnina” pisałam mniej więcej tak:
„Gdybym w ciemno miała obstawiać o czym ta książka, strzelałabym, że będzie to opowieść o prostych ludziach, z odniesieniem do historii i jakimś wyrzutkiem społecznym i trafiłabym.
Gdybym miała przewidzieć co mnie na pewno zachwyci, odpowiedziałabym, że magiczne pisanie o trudnych tematach. I znowu tak się stało.
Czy jestem takim znawcą Autora? Czy zaczyna być trochę powtarzalnie?”
W „Sąsiednich kolorach” nie trochę, a mocno powtarzalnie. Wtedy to był zarzut, ale coś się zmieniło i teraz nic a nic mi to nie przeszkadza.
W jego powieściach jest zawsze mądrze, smutno i tęsknie. Schemat mniej więcej ten sam, ale opakowania inne. Różni bohaterowie, ich zajęcia, otoczenie, problemy.
A że schemat podobny?
Że zawsze w jakiejś formie przewijają się podobne motywy?
Ja nawet na nie czekam. Czuję się tak, jakbym czytała kolejny tom tej samej sagi o życiu, tylko raz mnie autor rzuca tu, raz tam.
Bohaterowie nigdy nie mają lekko, ale takie jest właśnie życie. Nieprzewidywalne i rozedrgane. Czy to w „Dygocie”, „Rdzy”, „Saturninie”, a teraz w „Sąsiednich kolorach”. Jest jak zwykle, czyli dla mnie cudownie. Zachwyca mnie nie tylko koncepcja powieści, historie bohaterów, ale przede wszystkim mnóstwo zaskakujących szczegółów. Tu: jeden umiera z tęsknoty, inny tańczy, by żyć. Ktoś rozprawia o stopach, ktoś gada z pszczołami, inny walczy z kormoranem lub przygotowuje takie desery, że hej. Diabeł w komitywie z Bogiem wymierza sprawiedliwość, a księżniczka Juhu chroni małą dziewczynkę, której tato przyjaźni się z drewnem, ale robi tylko trumny.
Postaci, tematów i wątków co niemiara, ale najważniejsze to ogrom emocji. Może dla kogoś ich nie ma, dla mnie są. I jak zwykle autor nie potrzebuje do tego milionów słów. Pisze oszczędnie, po małecku.
Przejrzałam moje opinie o poprzednich sześciu powieściach Małeckiego. Mój Boże, ja to dopiero jestem powtarzalna. Frazesy, którymi się posługuję pasują do każdej powieści Autora. Dosyć tego. Nie będę już pisać opinii o kolejnych, przyszłych książkach autora, bo nie potrafię słowami oddać tego, co mi w duszy siedzi i jaki pozostawia we mnie ślad.