Podobno nie należy oceniać książek po okładce, jak jednak tego dokonać, kiedy wydawnictwa niemalże prześcigają się w przyciąganiu potencjalnych czytelników pięknymi ilustracjami zdobiącymi poszczególne powieści? Odpowiedź jest prosta: nie da się.
Po „Światła pochylenie” sięgnęłam właśnie z powodu pięknej okładki z wizerunkiem tajemniczej topielicy, a intrygujący, niebanalny tytuł tylko podsycił moją ciekawość. Pomyślałam, że debiutancka powieść Laury Whitcomb będzie fantastyczną odskocznią od utartego schematu romansów paranormalnych, które dalej panoszą się na półkach księgarń.
Niestety – powieść lekko mnie rozczarowała.
Główną bohaterką jest Helen, nieżyjąca od przeszło stu trzydziestu lat kobieta, która jest zawieszona na pograniczu dwóch światów: światem żywych i zaświatami opanowanymi przez zbłąkane dusze osób, które zmarły nagłą, przedwczesną śmiercią.
Urocza zjawa, a raczej Światło jest dla żywych bytem niewidzialnym i niesłyszalnym, jednak to nie przeszkadza jej towarzyszyć kolejnym ‘gospodarzom’ w ich ziemskim życiu. Helen ‘opiekuje się’ ludźmi pióra. Jest dla nich niewidoczna, ale czasami wyczuwalna jako coś w rodzaju natchnienia czy muzy, dzięki której ‘gospodarze’ mogą wznosić się na wyżyny kariery. Helen czerpie z radości swoich ‘bliskich’ siłę do przetrwania w swojej marnej postaci, jednak życie strzępami emocji innych bardzo ją przytłacza.
Gdy bohaterka traci już nadzieję na chociażby chwilę szczęścia zostaje dostrzeżona przez nastolatka. To wstrząsające dla kobiety odkrycie będzie brzemienne w skutki. Dlaczego? Okazuje się, że Helen nie jest jedynym zawieszonym między światami bytem. James, duch zamknięty we wnętrzu uroczego nastolatka przejął ciało chłopaka, gdy jego dusza uciekła zmęczona dotychczasowym życiem.
Helen podekscytowana szansą na powrót do świata żywych i przeżywania emocji, których nie doświadczała od wieków postanawia wyruszyć wraz z Jamesem, Światłem zamkniętym w ciele nastoletniego Billy’ego na poszukiwanie pustego ciała dziewczyny. Helen podejmuje walkę o siebie, i o Jamesa – mężczyznę, którego pokochała, walcząc z mroczną tajemnicą jej przeszłości.
„Światła pochylenie” jest kolejną opowieścią o idealnej miłości, która jest w stanie przezwyciężyć dosłownie wszystko. Whitcomb opisała w swojej powieści przełamywanie barier fizycznych i duchowych, które zamknęła w barwnej otoczce różnych odcieni miłości.
Wszystko pięknie, ładnie gdyby nie fakt, że Helen, dojrzała kobieta (dusza dojrzałej kobiety?) przez większą część powieści zachowuje się jak rozkapryszona, zakompleksiona nastolatka. Trudno uwierzyć w doświadczenia tej zagubionej w świecie duszy czytając sztuczne, górnolotne, poetyckie opisy rodem z romantycznych powieści grozy.
Kolejnym zgrzytem, który nieprzyjemnie mnie uwiera jest skontrastowanie szlachetności głównej bohaterki z bardzo szybką zgodną na pasożytnicze przejęcie ciała Jenny.
Kim w takiej sytuacji jest delikatna, eteryczna i wrażliwa Helen?
Odpowiedź jest prosta, niczym konstrukcja cepa: pozbawioną skrupułów egoistką, która za wszelką cenę chce złączyć się (nie tylko duchowo, ale i fizycznie) z równie egoistycznym Jamesem, który pierwszy wpadł na pomysł wykorzystywania pustych skorup ludzkich ciał.
Po co męczyć się jako coś niematerialnego, jak można ukraść ciała nastolatków z patologicznych rodzin i cieszyć się drugim życiem? Rozwiązanie dość niesmaczne.
„Światła pochylenie” ma niezwykły klimat, nie mogę zaprzeczyć, ale autorka nie do końca wykorzystała niebanalny pomysł na fabułę. Mocno rozbudowane opisy sytuacji i emocji Helen są swojego rodzaju ucieczką od niedopracowanych szczegółów. Poza tym zakończenie całkowicie zepsuło mi przyjemności całej romantycznej opowieści. Miałam wrażenie, że Whitcomb wymyśliła je naprędce zmęczona już swoimi bohaterami.
Powieść może przykuwać uwagę, ale „Światła pochylenie” jest zdecydowanie skierowane do młodszych czytelników zakochanych w sagach takich „Zmierzch” czy „Nieśmiertelni”. Czytelnik spragniony ambitnej literatury, która miałaby być nie tylko lekturą dla przyjemności może poczuć się lekko rozczarowany.