Cóż mogę powiedzieć. Po książkę/zbiór opowiadań Głuchowskiego sięgnęłam raczej z ciekawości – bardziej, żeby zobaczyć o czym teraz pisze twórca Metra, niż z rzeczywistej potrzeby zajrzenia do ,,wnętrza rosyjskiej duszy'', bo jaki brud się w niej kryje to już wszyscy wiemy i nie możemy mieć co do tego wątpliwości.
Efekt jest taki, że ciekawość swoją zaspokoiłam i jestem teraz rozczarowana. Tym bardziej, że mam coraz większą pewność, że jedyną rzeczą, jaka Głuchowskiemu naprawdę dobrze wyszła, było Metro i zaczynam podejrzewać, że on już tego cyklu i świata raczej nie przeskoczy. Ale.
,,Opowieści o ojczyźnie'' są zbiorem trzynastu opowiadań – dłuższych, krótszych, lepszych, gorszych... Przy czym tych gorszych – w rozumieniu: przeciętnych – naliczyłam większość, bo aż dziesięć.
Więc tylko trzy teksty do mnie jakoś przemówiły. Powiedziałabym, że to naprawdę słaby wynik.
,,Tu u nas każdy sierżant jest i Śmiercią, i niszczycielem światów. I nic.''
Wśród tekstów na które należy zwrócić uwagę jest otwierający zbiór ,,Oppenheimer'', który w bardzo dosadny i przerażająco prawdziwy sposób pokazuje jak łatwo może dojść do katastrofy nuklearnej. I że czasami jeden głupi pomysł może przypadkowo uratować świat.
Ale nie powiedziałabym, że poziom niekompetencji prezentowany w tym tekście jest właściwy tylko dla rosjan. Wystarczy przypomnieć sobie historię pewnego granatnika.
,,Siarka'' z kolei jest opowiadaniem tak samo depresyjnym, jak miejsce w którym rozgrywa się jego akcja czyli Norylsk. Głuchowski bardzo dosadnie pokazał to, o czym zazwyczaj się nie myśli, kiedy słyszy się o tym mieście i o jego atrakcyjności dla rosjan (myślę tu o zdecydowanie wcześniejszej emeryturze i wysokich pensjach, którymi kusi taki Nornikiel): a więc o tym, że to miasto powoli pożera swoich mieszkańców.
Pensje, owszem, są wysokie. Ale ceny i koszty utrzymania też.
Norylsk jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych miejsc na świecie. I z tego powodu śmiertelność jest w nim bardzo wysoka.
Do tego można powiedzieć, że jest on jakby soczewką skupiającą w sobie całą szarość i beznadzieję rosji – już samo obejrzenie reportażu mówiącym o tym miejscu sprawia, że człowiekowi odechciewa się żyć.
A co dopiero praca w nim.
Najlepszym tekstem był jednak ,,Rok za trzy'' – Andriej w przyszłym tygodniu skończy pięćdziesiątkę. Ale zamiast się cieszyć leczy kaca w pustym mieszkaniu – żona go zostawiła, z córką też nie ma kontaktu...
I czuje się jakoś dziwnie. Coraz gorzej. Coraz słabiej. Oddychać nie może. Język mu kołowacieje.
To udar.
A pracownikom pogotowia się nie spieszy. Nie dlatego, że są przemęczeni i przeładowani pracą, ale dlatego, że chcieliby jeszcze chwilę pogadać i pooceniać seksowny tyłeczek nowej pielęgniarki. Pacjent nie zając, poczeka, prawda?
,,Nasz kraj, sukinsynu, nie opiera się na prawie, kurwa, na sądach, tylko na kryciu jeden drugiego! Chcesz, żeby w naszym odwiecznym ustroju państwowym poszło oczko? Przerwiesz go w najsłabszym miejscu i się rozpruje!''
Pozostałe opowiadania są w mniejszym lub większym stopniu poświęcone aparatowi władzy. Mamy marionetkowego, nieco naiwnego prezydenta (,,Karmienie tajskich sumików'', ,,Alter ego'', ,,Komunia''); mamy przywódcę narodu, który steruje wszystkim z cieni (,,Wezwanie'', ,,Co poradzisz'', ,,Wciąż stoi''); mamy kolesiostwo, kumoterstwo i łapówkarskie wykupywanie co bardziej pożądanych stanowisk (,,Prawo na telefon'', ,,Winda'', ,,Tango''). I mamy wreszcie opowiadanie ,,Reforma'', które... cóż. Jest. Ale po co? Tego nie udało mi się ustalić.
Mam kilka problemów z tymi opowiadaniami, a pierwszy z nich polega na tym, że są przeciętne i raczej mało odkrywcze. Dosłownie każdy, kto choć przez chwilę interesował się tym, jak funkcjonuje rosja, wie o co chodzi. Nie ma tu żadnego zaskoczenia, żadnego objawienia, nie ma nawet smutnego westchnięcia pod nosem. Jest za to odkrywanie Ameryki po raz kolejny.
Drugim problemem jest konstrukcja postaci prezydenta – nie wiem, może Głuchowskiemu wyszło to przypadkiem, ale jego prezydent (w domyśle: Miedwiediew) jest jakiś taki ciapowaty, kluskowaty, taki, że aż chce mu się współczuć. Tymczasem jego postać wcale nie powinna być taka czarno-biała i biedna, i naiwna.
Trzeci problem to – ekhem – humor gimnazjalisty. Ostatnie opowiadanie (,,Wciąż stoi'') i jego falliczne podteksty (w sensie, że Putinowi ,,nie stoi'') są... cóż. Są żenujące. Całość byłaby lepsza bez tego – po prostu jako zestawienie serii koszmarnych snów przywódcy z tym, że szary, modelowy obywatel dokonuje przełomowego odkrycia: odkrywa, że państwo nie istnieje. Że aparat władzy nie istnieje. Strach nie istnieje. Że jeśli on postanowi nie uznawać tego porządku społecznego, to on – przynajmniej w jego jednostkowym wymiarze – przestanie istnieć.
,,Komu bije łyżeczka?''
Podsumowując: ,,Opowieści o ojczyźnie'' nie są opowiadaniami ani świeżymi, ani specjalnie poruszającymi, a i w kwestii tej ,,poetyki realizmu magicznego'' też jest dość przeciętnie.
(Tak na boku: dlaczego realizm magiczny a nie po prostu fantastyka socjologiczna?)
To była przygoda porównywana do niekończącego się rozwałkowywania ciasta na pierogi. Do ponownego odkrywania Ameryki. Do przeżywania deja vu z czarnym kotem z Matrixa znowu i znowu.
Istnieje też oczywiście możliwość, że patrzę na ,,Opowieści o ojczyźnie'' przez pryzmat swoich studiów (socjologia) i tego, co już o rosji wiem. Że dlatego było to dla mnie tak mało odkrywcze i tak bardzo wtórne spotkanie.
Ale to musicie rozsądzić sami.
Jeśli będziecie mieli ochotę.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl