Na okładce tej książki, tuż pod nazwiskiem autora, znajduje się napis "Mroczna i pełna zwrotów akcji powieść". Okej, zacznijmy więc od odpowiedzi na te dwa pytania:
1) Czy ten tekst jest mroczny?
2) Czy ten tekst jest pełen zwrotów akcji?
Co do mroku... Niewątpliwie mamy tu dużo przemocy, scen pełnych makabry, znęcania się, czasem naprawdę mocnych. Ale jakoś tak wciąż nie mogę powiedzieć, bym odbierał tę lekturę jako mroczną. Przez cały czas byłem od tej brutalności nader mocno oddzielony, była bardzo umowna. Nawet w tym fragmencie, który najbardziej na mnie podziałał (tak, tak, chodzi o motyw ze szczurkiem :) ) dalej właśnie było to bardziej epatowanie niż mrok. Co ciekawe chyba jestem w stanie wskazać dlaczego tak było, określić grzech pierworodny tego aspektu tekstu. Otóż nijak, w żaden sposób, nie byłem razem z powieściowym psychopatą w trakcie, gdy robił te ohydne rzeczy, które robił. Totalne odseparowanie. Niczego nie dowiadywałem się o jego duszy, umysłowości, nie napawałem się z nim jego czynami, nie czułem ich. Nie miałem zresztą wrażenia, by pisarz choćby starał się mnie do niego zbliżyć. Po części wynika to może z konwencji, którą Barker przyjął, ale... zaraz, zaraz, czy ta konwencja nie miała właśnie zbliżyć mnie do owej natury zwyrodnialców?
To zresztą jest generalnie tylko fragment kłopotu, który mam z tym wątkiem pamiętnikowym - czy tylko ja mam wrażenie jakiejś takiej jego olbrzymiej sztuczności? O ile sceny rozgrywające się współcześnie są pełne mięsa, pełne życia, o tyle on jest tak wykoncypowany, że szok. Okej, pewnie taki miał być, ale wciąż muszę powiedzieć, że mnie to trochę męczyło. No i skoro było tak sztucznie, to ciężko, bym z owym psycholem był. A przecież, pisałem już, pamiętnik miał mnie chyba zbliżyć, nie oddalić, od niego.
W ogóle odnoszę wrażenie, że autor postawił po prostu jednoznacznie na lekkość tekstu, na to, by się go zwyczajnie dobrze czytało (i udało mu się, temu nie przeczę, to jest kawał dobrej literatury popularnej) kosztem właśnie owego akcentowanego na okładce mroku
Dodajmy w tym miejscu na szybko, że także - współczesny już - powieściowy obraz miasta nie jest mroczny. Nie czujemy, by ciągle była noc, nie czujemy brudu, nijak nie jest ono zepsute samo w sobie, nasi dzielni stróże prawa jeżdżą sobie po nim wesoło i nijak nie jest tak, że widzimy, że jest to miejsce, w którym siły ciemności mają szczególnie ułatwione zadanie :)
Dobra, przejdźmy teraz do tego drugiego pytania - czy to jest pełne zwrotów akcji? Znowuż, niespecjalnie mogę powiedzieć, by takim było. Akcja jest przez większą swoją część równa, od wydarzenia do wydarzenia, przyjęta przez Barkera struktura tekstu jeszcze to podkreśla. Twisty są tak naprawdę trzy :) Każdy jest zresztą na tyle istotny, że zasługuje na osobne krótkie omówienie. Ten najważniejszy, najbardziej kluczowy dla fabuły, związany z jednym ze śledczych i umiejscowiony w około czterech piątych powieści jest po prostu dobry. I fajnie wymyślony i fajnie napisany. Bawimy się nim tak samo, jak chyba bawił się nim autor, na pewno zaś, tak, jak chciał byśmy się nim bawili :) Ten nieco wcześniejszy, mający nas zaskakiwać, związany z fakt o żonie jednego z gliniarzy został za to tak koncertowo spalony, że bardziej już chyba się nie da. Podany jest w jakiś taki dziwny sposób, przez który to, co miało potencjał, by sprawić, że będziemy ściągać szczęki z podłogi w rezultacie nie poruszyło nas w ogóle. Trochę to wręcz dziwne, zważywszy na to, jak długo autor go wcześniej przygotowywał. Klasyczny, podręcznikowy wręcz przykład spalonego potencjału. Wreszcie ten kończący wątek pamiętnikarski trudno określić inaczej niż jako wydumany :) Pamiętacie ile pisałem o sztuczności całej tej części książki? :) To tu pisarz był bardzo konsekwentny :)
Z czym jeszcze mam mały problem, to z wzajemnymi relacjami między policjantami. Problem to zresztą może w tym wypadku za wiele powiedziane, to, do czego mogę zgłosić uwagę. Otóż mam wrażenie, że ta kwestia została tylko liźnięta, ledwo zarysowana. Powieść nie jest krótka, ma 432 strony dość drobnego druku, a mimo to ciągle, aż do końca czułem, że bardzo naskórkowo poznajemy te zależności. Nie mówię, że było źle, po prostu jakoś tak wciąż tylko zaczynaliśmy :) Nawiasem mówiąc dość podobnie było ze sprawą profesjonalizmu naszych powieściowych stróżów prawa.
Powtórzę: to jest naprawdę dobry thriller, przemyślany, taki, po którym widać, że włożono weń i sporo talentu i bardzo dużo pracy. Kawałki układanki nader sprawnie się do siebie dopasowują, to, czego dowiadujemy się o poszczególnych bohaterach często rzuca nowe światło na ich postępowanie kilkadziesiąt stron wcześniej i do wykonania tego nie mogę się przyczepić. Dwa powieściowe plany sprawnie ze sobą współistnieją i nawet podkreślana przeze mnie powyżej sztuczność jednego z nich wyostrza w sumie pełnokrwistość drugiego. Całość czyta się przyjemnie, czasem jest też syndrom jeszcze jednej strony. Polecam :)