"Kto tam?"
Powieści o podróży jest cała masa - być może z ich opisu ten gatunek literacki powstał? Od Homera przez Swifta po Hessego spotykające bohatera fantastyczne przygody można sobie odczytywać jako etapy życia, przez które trzeba przejść, by poznać świat i siebie samego - by dojrzeć, by dotrzeć do celu, by zakończyć tułaczkę. Akurat Głuchowski ma bardzo prostą receptę, jak przestać się tułać, jak osiągnąć cel: po prostu trzeba przestać iść... Jednak jego 17-letni bohater tego jeszcze nie wie - chyba w zamierzony sposób jest na początku bardzo dziecinny - tabula rasa. Zresztą rozpoczynając pisanie autor nie był wiele od niego starszy - liczył sobie lat 18. Ciekaw jestem, ile napisał sam, zanim czytelnicy w internecie zaczęli mu podpowiadać, co ma się dziać dalej, bo ta książka pisana była z udziałem internautów. Pierwsze 150 stron kazały mi myśleć, że w niczym pomysłodawca Uniwersum metra nie jest lepszy od swych naśladowców (z rozczarowaniem przeczytałem Mrówańczę Mielnikowa). Na szczęście Głuchowski nie ogranicza się do tępej nawalanki. Podobno tylko nastolatki mają problem z sensem własnego życia - wciąż się nad nim zastanawiają (to słowa jednego ze stalkerów) - w późniejszym wieku takie miazmaty przestają ludzi zajmować. Główny bohater Artem (właściwie powinno być: Artjom) to naiwny prostaczek, który odbywa swą podróż inicjacyjną (nie chodzi o kobiety, lecz o poznanie), usiłując posługiwać się wyłącznie racjonalnymi kategoriami. Przez całą powieść próbuje odnaleźć sens i cel swego życia, uzyskać pewność, że jest na właściwej drodze, choć postrzega to, co się wokół niego dzieje, za sumę przypadkowych zdarzeń. I najciekawsze dla mnie w powieści były nie te dość absurdalne opisy, w jak różny sposób ludzie organizują sobie życie na poszczególnych stacjach odległych od siebie o 1 km, ani też fantastyczne stwory, w jakie przekształciła się fauna i flora w wyniku atomowej apokalipsy w ciągu zaledwie 30 lat, lecz właśnie psychologiczny a nawet filozoficzny aspekt wędrówki bohatera po omacku przez ciemny labirynt metra.
Formy organizacji życia w postapokaliptycznej rzeczywistości w oparciu o przebrzmiałe ideologie przeszłości: faszystowska, karłowata Czwarta Rzesza prześladująca "kaukazów"(jak to dziś w Rosji czynią faszyści) - z braku innych "kolorowych"; idiotycznie bolszewicka czy stalinowska Czerwona Linia z rozwałkami w tył głowy i prześladowaniem inaczej myślących; bogate centrum świata metra - Polis (USA?) czy handlowe imperium Hanzy (UE?) ze świętymi księgami wyznania handlowego: Bogactwem narodów Adama Smitha i Jak przestać się martwić i żyć Dale'a Carnegie - to jedynie przegląd aktualnych ustrojów politycznych, przedstawionych w bardzo krzywym zwierciadle. Diagnoza: ludzkość nie jest w stanie zjednoczyć się nawet po katastrofie. Przeciwnie - rozpada się na samolubne atomy, fanatycznie organizując swą wiarę wokół nieaktualnych resztek ideologii i wściekle walcząc o byt. Nihil novi sub sole. Wszystkie systemy ideologiczne, które istniały, będą się więc nadal kotłować i odradzać choćby w paranoidalny sposób. Nawet zwolennicy Che Guevary nie wymrą. Autorską ocenę polityki oddaje chyba zdanie Huntera - pierwszego mentora Artema - stwierdzającego (s. 90), że "władza mroku to najbardziej rozpowszechniona forma rządów na terytorium moskiewskiego metra" (czytaj: w Rosji? na świecie?). Mam wrażenie, że wszystkie epizody polityczne mają raczej aspekt komiczny czy wręcz satyryczny. Faszystowskie rosyjskie hasła same wyszydzają nacjonalizm ("Metro dla Rosjan") z kolei marksiści poważnie zastanawiają się, jaką linię polityczną reprezentują mutanty (w drugiej kolejności dopiero zadają sobie pytanie, czy takowe w ogóle istnieją). Jednoznacznie z polityki autor szydzi. Nawet hasło dobrodusznych zwolenników Che Guevary "No pasarán", którego pewnie nawet już nie rozumieją, brzmi dla nich pewnie raczej jak "Nie posraj się..."
Sam bohater trzyma się od wszelkich maści ideologii i religii na dystans - ma swoją własną misję. Czy taką, jaką mu się ona zdaje?
Kluczowymi momentami dla Artema i dla całego przesłania powieści są: spotkanie na opuszczonej stacji z dwoma filozofami (ich teoria misji życiowej), spotkanie z "dzikimi" oraz przygoda w tajnym Metrze D-6 pod Kremlem. A przede wszystkim stopniowe uczenie się poprzez sny odwagi, by umieć wreszcie stanąć oko w oko z własnym strachem - nie podlec mu. Chan - kolejny mentor, którego Artem spotyka na swej drodze, przedstawia mu koncepcję tłumaczącą źródło strachu w metrze: atomowa zagłada cywilizacji zniszczyła noosferę - sferę ludzkiego rozumu (pojęcie Władimira Wiernadskiego) wraz z Rajem i Piekłem, dlatego zmarli muszą pozostać na ziemi - razem z żywymi. Nie mają dokąd odejść. Chan to pierwsza postać zwiastująca bohaterowi, że nie tylko racjonalność jest prawdziwym światem, że świat nieracjonalny też może być realny. To potęga myśli i woli ludzkiej - Stado szanuje siłę, a nie logiczne argumenty (s. 167). Z kolei spotkanie z prof. Michaiłem Porfiriewiczem to poznanie, że patetyczna irracjonalna, pośmiertna germańska sława (der Toten Tatenruhm - cytat z 76. pieśni islandzkiej Eddy Hávamál) realna ani wieczna nie jest (bo zależna od żywych), i że wiedza nie jest łatwa do zdobycia - jest jak droga do Szmaragdowego Grodu (F.L. Baum: Czarnoksiężnik z Krainy Oz). I że wojskowi z zasady mają do niej pod górkę (zwykle padają daleko od biblioteki)... Podobnie symboliczny aspekt ma zresztą ogólna trudność dotarcia do biblioteki - czyli do wiedzy. Zrobienie małp z bibliotekarzy to już chyba żartobliwy ukłon w stronę Pratchetta (Uuk). Następnie Artem spotyka się z religią - poprzez miłosiernych świadków Jehowy (bo ich siedziba to "Wieża Strażnicza"). Nie są w stanie przekonać młodzieńca do Jezusa. Nie wystarcza mu argument, że MUSI istnieć jakaś istota opiekuńcza, gdyż inaczej świat nie ma sensu. On ten brak sensu akceptuje. A Jehowici nie zdołali nawet przystosować swej nauki do nędznych warunków bytowania w metrze - powołują się nadal mechanicznie na "piękno świata"... W zniszczonym metrze?? Chłopak pojmuje w tym momencie, że o sens każdy musi walczyć sam, indywidualnie, zamiast zgadzać się na gotowe - wątpliwe i małoduszne - prawdy cudze. W jednym Jehowici zdają się mieć rację: wiara, że organizacje polityczne rozwiążą problemy ludzkości jest "dziełem Szatana" - jest błędna (s.309). Kolejna konfrontacja z systemem religijnym to spotkanie z dzikimi i ich czarownikiem - ni to Indianinem, ni to wojującym ekologiem. Prawdopodobnie były pracownik Ogrodu Botanicznego i fanatyczny przeciwnik maszyn, czarownik przekona go później, że nie jest ważne, czy wiara jest prawdziwa, czy nie. Człowiek jej potrzebuje, by zachować nadzieję. Więc nawet gdy bóstwo jest wymyślone, jak Wielki Czerw, spełnia swoje zadanie. Można się modlić i wypełniać przykazania nie wierząc w istotę boską (s.491)... Bo: "Każda wiara służy człowiekowi tylko jako laska , która podtrzymywała, by nie upaść, i pomagała wstać, kiedy ludzie jednak się potykali i przewracali." Człowiek potrzebuje podpory, bo bez niej życie staje się puste. (s. 559-60). Ale dobrze jest zdać sobie sprawę, że przecież trzyma ten kij we własnych rękach. Należy więc szukać samodzielnie sensu własnego życia, ale chłopakowi wydaje się, że każdy ów sens wymyśla sobie post factum - coś się przypadkowo zdarza i człowiek ex post nadaje temu sens, bo samo w sobie życie nie ma fabuły - nie prowadzi z punktu A do B, jak w powieści. I wtedy Artem spotyka filozofów (?), którzy tłumaczą mu, że gdy podejmuje w sposób wolny działania, to co się następnie zdarza może stworzyć własną logikę, która pomaga później dokonywać właściwych wyborów w życiu. "Na pewnym etapie, jeśli zabrnąłeś na swej drodze wystarczająco daleko, twoje życie tak bardzo zmieni się w fabułę, że zaczną ci się przytrafiać dziwne rzeczy, niewytłumaczalne z punktu widzenia nagiego racjonalizmu, bądź twojej teorii przypadkowych zdarzeń. Za to bardzo dobrze wpisywać się będą w logikę linii fabularnej, w którą teraz zmieniło się twoje życie. Myślę, że przeznaczenie nie istnieje sobie ot tak, trzeba do niego dojść, i jeśli wydarzenia w twoim życiu zaczną się układać w fabułę, to może cię to zabrać tak daleko... Najciekawsze, że człowiek może sam nawet nie podejrzewać, że to się z nim dzieje, albo widzieć wydarzenia w istocie nieprawdziwie, próbować systematyzować je zgodnie ze swoim światopoglądem. Ale przeznaczenie ma własną logikę" (s. 326-7) Życie dostaje fabułę, kiedy się do czegoś konsekwentnie dąży. I wiara w ten cel jest lepsza, niż jakiekolwiek ideologie czy religie. Oni co prawda w to nie wierzą - to dla nich zabawa pojęciami, ale dla Artema to objawienie. Uwierzy w predestynację i własne posłannictwo - że jest kimś specjalnym i wybranym. Każdy tego pragnie. A on nim nawet naprawdę jest. Jednak zajmie mu to jeszcze trochę czasu, nim się przekona, że w prawdziwym życiu pytania nie mają jednej odpowiedzi...Zagrażających ludziom "czarnych", którzy są odwrotnością ludzi, człowiekiem wywróconym na lewą stronę, można interpretować jako "ciemną stronę" człowieka, jego psychologiczne id, z którym pogodzenie się jest szansą na odzyskanie zagrożonej - w świecie Metra niemal całkowicie zaprzepaszczonej - równowagi. Bo brak wewnętrznej równowagi w ludziach prowadzi do zniszczenia świata zewnętrznego.
Osobny rozdział stanowi ujawniający się w powieści stosunek autora do komunizmu. Już sam symbol - radziecka gwiazda - jest przez niego jednoznacznie rozszyfrowany jako symbol spirytystów, gdyż Lenin miał uczęszczał na kursy okultystyczne w czasie swego pobytu w Szwajcarii. Pentagram to najprostszy, "najłatwiej dostępny typ portalu między światami, który pozwala przedostawać się do naszej rzeczywistości demonom" (s. 347). Spirytyści wiedzą, że aby się ochronić przed demonami, wokół pentagramu dobrze jest wyznaczyć okrąg (vide gwiazda USA), ale przywódcy ZSRR tego rozmyślnie nie zrobili - nawiązali kontakt z naczelnymi demonami, które przyciągnęła obietnica licznych ofiar (30 mln ofiar komunizmu) i miliony pentagramów - na czapkach Armii Czerwonej, budynkach, odznakach ("demonizacja kraju"). Wskutek tego układu na Kremlu zgromadziły się najpotężniejsze demony, które hipnotyzowały ludzi, gdy tylko spojrzeli na pentagram. Najgęściejsza koncentracja demonicznego komunizmu pod Kremlem została przedstawiona przez autora jako niebezpieczne szambo - brunatna masa (mam skojarzenie z pewnym napisem w niemieckiej, uniwersyteckiej toalecie: Wie einst Hitler sitz' ich hier: die braunen Massen unter mir), która hipnotyzuje, wciąga jak mrówkolew każdego, kto się doń zbliży - i go niechybnie pożre...
Są w "Metrze 2033" tropy, które każą podejrzewać, że - kto wie? - autor sięgał może nawet po dzieła Williama Blake'a - w każdym razie światopogląd Artema i narratora bliski jest tym samym wartościom: dostrzeganie w Innym kogoś wartościowego, ekologia i obrona zwierząt, pewna rezerwa wobec Boga a przede wszystkim ubóstwienie człowieka. Sięgali doń i Tokarczuk, i Stachura, i Miłosz. Ale w powieści nie brakuje też naiwności i głupot. "Co to jest mleko?" pyta u Głuchowskiego w pewnym momencie jakaś dziewczynka (s. 68), jakby nagle po katastrofie ludzie przestali być ssakami. W tłumaczeniu też można by się przyczepić do jakichś drobiazgów:
- od jakiego bezokolicznika tłumacz wywiódł formę czasownika "pachnęły"? Pewnie od pachnąć, ale jak to brzmi...
- mieszkańcy WOGNu mają "kryszę" pterodaktyli w znaczeniu ochroniarzy, którzy ich kryją, a nie w postaci dachu nad głową.