Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lecz dumnie", znaleziono 41

Przeznaczone jest nam, byśmy patrzyli na świat czworgiem oczu, po prostu razem, bo bez naszej miłości ten świat jest przerażająca trąbą, na której dudni brutalny i zgniły piewca śmierci.
Przeczekał chwilę, próbując uspokoić oddech. Położył dłonie w okolicy mostka, gdzie poczuł kłujący ból. Serce dudniło mu pod rękoma tak głośno, że zagłuszało myśli.
Serce dudniło mi tak, że nawet tabletka nasenna przestała działać. Wstałem, otworzyłem szerzej okno, bo brakowało mi tlenu, schodziłem na dół, by napić się wody, a potem znów przewracałem się w pościeli, jakbym leżał na gwoździach.
Śmiała się długo i szczerze. Dziesięć lat później zmarła na raka płuc, ale ten jej śmiech- chrapliwe dudnienie, które zaczynało się chyba gdzieś w głębi żołądka - wzbudził moje zaufanie. Bo tak szczerze mógł śmiać się tylko ktoś o dobrych zamiarach.
Są rzeczy, które nie mijają z czasem. Nie blakną, nie miękną i nie zmieniają się we wspomnienia. Są zawsze równie twarde i duże, sterczą człowiekowi w brzuchu i w piersi jak słup, a potem tam dudnią. Można o nich zapomnieć, ale kiedy wracają w myślach, to zawsze są tu i teraz i zawsze są równie wielkie, jak gdyby właśnie się działy.
Armaty umilkły nad brzegami Narwi. Łuna ponad Ostrołęką ciemniała, gasła. Dudnienie tarabanów i zawodzenie trąbek uciszyło trzask karabinów.
Bitwa była skończona.
Wódz naczelny ściskał gorąco Bema.
- Tyś ocalił nas, tyś pułkowniku, uchronił od klęski nad klęskami!
Bębny ponownie zaczynają cicho dudnić. Kat jeszcze trochę przesuwa deskę, do której przywiązano Marię Antoninę, i jej głowa znajduje się teraz dokładnie pod ostrzem gilotyny. Dźwięk werbli staje się głośniejszy, nasila się, publiczność milknie. Kat luzuje miecz gilotyny i bębny cichną.
Światło ulicznych latarń oślepiało mnie boleśnie, tupot moich stóp dudnił mi pod czaszką jak uderzenie młota, turkot przejeżdżającego powozu przyprawił mnie o bolesny skurcz wszystkich mięśni. Drżałem na całym ciele. (...) Umysł mi się mącił, mdła słabość ogarnęła moje członki.
Ciemność zdawała się sączyć z fasad otaczających ich domów, a wraz z ciemnością nadciągały nocne stwory. Szły, powłócząc nogami, stały oparte o ściany przy drzwiach, z których dudniła muzyka. Albo siedziały w samochodach z łokciami wystawionymi przez boczne szyby. Poszukujące wygłodniałe spojrzenia. Myśliwi.
Góry są groźne, góry żyją, o tym wie każdy wspinacz. Pół biedy, gdy pomrukują złowieszczo dudnieniem odległych śnieżnych lawin, straszą świstem wiatru w ostrych załomach krzesanych ścian czy tulą się w gęstej mgle, by zmylić, schować drogę do schroniska. Gorzej, gdy postanawiają zrzucić natręta z grzbietu, celując weń rojem kamieni.
Sierpień! Oto nadeszły dni z żelaza, rozgrzewane w kuźni do czerwoności. Czas dudnił.
Plaże były oblężone, a morze nie toczyło już hufców fal, lecz markowało wyczerpanie, głębokie, błękitne.
Przypiekane, opalane na ruszcie, na piasku: łatwo ulegające zepsuciu mięso ludzkie. Nad brzegiem morza, na wydmach: mięso.
Ogarnął go lęk, ponieważ lato tak bardzo sobą szafowało. Bo to był znak, że rychło nadejdzie jesień. Sierpień pełen paniki, przymusu szybkiego używania życia.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl