Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "lub dee", znaleziono 38

Udzielanie rad a wcielanie ich w życie to dwie zupełnie inne sprawy, uznała Dee.
Obaj męż­czyź­ni do­tar­li do miej­sca okre­śla­nego jako Skrzy­żo­wa­nie Śmier­ci, w któ­rym prze­ci­nają się dwie drogi życia. Jedno życie
zo­sta­je prze­rwane, a dru­gie
nie­od­wra­cal­nie zmie­nia się na
za­wsze. Nazy­wamy to zrzą­dze­niem losu.
Społeczeństwo jest w stanie wierzyć, że może identyfikować złych, szkodliwych ludzi, ale to niemożliwe. My seryjni mordercy jesteśmy waszymi synami, mężami [...] jesteśmy wszędzie. Jutro zginą kolejne dzieci. A z resztą - czy śmierć jednej osoby ma jakieś znaczenie?
Pozostawiam Czytelnikom decyzję czy uznać Billa Heirensa za winnego czy niewinnego; moim zdaniem nie ma absolutnie żadnych dowodów łączących go z którymkolwiek z trzech opisanych zabójstw. Mógł być złodziejem... ale mordercą? Z pewnością nie.
Jeśli ktoś łamie prawo, musi ponieść karę.
- Zastanawiam się , czy Dee da się namówić, żeby mi coś takiego zrobić - odpowiedział Archer beztrosko, ignorując Daemona. - No wiesz, jak już nie będzie w przeciwnej drużynie.
- Nie zrobi ci żadnego kurczaka - odparł Daemon.
- Och, na pewno mi zrobi kurczaka. - Archer zaśmiał się głęboko. - Zrobi mi tyle kurczaka, ile będę chciał.
Daemon mruknął niezadowolony, a ja nie mogłam uwierzyć. że się kłócą o tak hipotetyczną sytuację, jak to, czy Dee usmaży kurczaka, czy też nie. Ale nie powinnam być zaskoczona. Godzinę temu kłócili się o ty, czy Shane byłby lepszym ojcem niż Rick z serialu The Walking Dead. Jakimś cudem Daemon później stwierdził, że Gubernator, pomijając socjopatyczne zapędy, byłby najlepszym ojcem. Fakt, że Archer nigdy nie jadł w Olive Garden, ale oglądał The Walking Dead, był po prostu dziwny.
Czytaj dalej
-Kocham cię Bee. Ze względu na wszystko- mówi, pochylając się nade mną.
-Kocham Cię Noah. Bez zwgledu na wszystko- odpowiadam niewyraźnie
Autyzm + szczepionki = pieniądze
Kończyłam właśnie trzydzieści dwa lata - piękny wiek, w którym rozumiesz już, że życie to nie szkoła, nie musisz mieć ani worka z kapciami, ani odrobionej pracy domowej i nikt na ciebie nie nakabluje, jak zjesz wiadro lodów zamiast obiadu. Ostatnie, o czym teraz marzyłam, to impreza. Jedyne, czego potrzebowałam, to żeby wszyscy się ode mnie odwalili.
Odmierzałam potrzebne ilości z takim nabożeństwem, jakby to była ofiara dla potężnego bóstwa. Można rutyno, uratuj mnie od ostatecznego wkurwienia. Można rutyno, nie dopuść, by mnie szlag trafił. Można rutyno...
Wzięłam głęboki oddech. I drugi. Spokojnie, Aniela. Jest szósta rano. Nie masz już reputacji, ale jeszcze możesz być cholernym kwiatem lotosu na wymalowanej runami tafli jeziora.
Całą szkołę przeżyliśmy w dobrej komitywie, nie przejmując się rolą klasowych dziwaków. Dopóki masz drugiego dziwaka obok siebie, mugole mogą wam naskoczyć.
Jedna rzecz to przetrwać Radę. Ale problemy zaczynały się już o wiele, wiele wcześniej - gdy trzeba było zdecydować, w co się ubrać.
Ile razy zdarzyło się wam w życiu coś dziwnego? Ale wiecie, takiego naprawdę dziwnego. Takiego dziwnego, że przez plecy idą ciary wielkie jak wodospad Niagara, włosy stają dęba, a w gardle zasycha jak na pustyni, która nigdy nie widziała deszczu.
Wiesz, drogi Bracie, że nie mogę kłamać, bo dostaję wtedy zmasowanego ataku jelitówki. Jestem na wakacjach. Nie chcę jelitówki. Napiszę ci, jak jest: mam ochotę zamordować mojego męża i zatańczyć na jego zwłokach w tej jaskini.
Tymczasem nawet ta prosta radość oglądania tylu wyjątkowych roślin w jednym miejscu była mi odbierana. Nie przez dziada z aktówką, tylko przez przystojniaka ze skrzydłami, który mógłby nauczyć bycia zgredem niejednego dziadersa.
Może i jestem lękowa. Może jestem zablokowana, może nie zmapowałam każdej swojej traumy. Ale do cholery, to zazwyczaj ci strachliwi, ci ostrożniccy, ci oglądający się na każdym zakręcie przeżywają do końca każdej historii.
Coś wymyślę i wszystko będzie lepiej. Ale wiecie, co los robi, gdy słyszy takie myśli? Gdy los słyszy takie myśli, zaciera ręce. A ja jeszcze nie wiedziałam, że kłopoty dopiero się zaczynają.
Znacie to uczucie, kiedy jesteście najmniejszą i najdrobniejszą wiedźmą, a dwóch rosłych chłopów i jedno napasione kocisko rozdziawia gęby i was słucha? Ja właśnie je poznałam.
Lubiłam ten moment, kiedy piękno kwiatów ukazywało się na powierzchni. Było to dla mnie jak drobny klejnot, jak piękna oprawa codziennego życia.
Czarowałam na kacu, z kartki, a do tego kot Grażyna gubił wtedy sierść z okazji wiosny i tak oto doszło do nieszczęścia. Moje nieszczęście na co dzień było zwykłą biedronką, ale raz na jakiś czas - nie rozgryzłam nigdy, od czego to zależy - zmieniało się samo z siebie w biedroniszcze rozmiarów zdrowego chłopa, z tułowiem zwieńczonym kocim ogonkiem i kocimi uszami na czarnym łebku.
Kot Grażyna wbiegł do przedpokoju, wpadł z impetem na kant kuwety i wypieprzył ją - oraz siebie osobiście. Żwirek rozsypał się po podłodze, na granulat rymsnął tłusty koci tyłek, a na tym wszystkim wylądowała wisienka w postaci wściekle różowej kuwety z brokatowego plastiku.
Kończyłam właśnie trzydzieści dwa lata - piękny wiek, w którym rozumiesz już, że życie to nie szkoła, nie musisz mieć worka z kapciami, ani odrobionej pracy domowej i nikt na ciebie nie nakabluje, jak zjesz wiadro lodów zamiast obiadu.
Zaczęłam zmywać naczynia, które tworzyły już imitację piramidy Cheopsa, zwieńczoną suchymi jak pustynia brzeżkami pizzy.
Jeśli się zastanawiacie, jak wygląda moja matka, to powiem wam wprost: nie tak jak ja. Ba, nikt na świecie nie różnił się ode mnie tak bardzo jak ona.
Nie byłam żadną pieprzoną florystką.
Nazywałam się Aniela Jasna i byłam wiedźmą balkonową. Wiedziałam, jak zaczarować rośliny i kwiaty. Miałam czarodziejskie nożyce do podcinania roślin, sznureczek i spryskiwacz. Zawsze nosiłam przy sobie zielone okulary, które pomagały mi dostrzegać choroby roślin. Potrafiłam nawozić magią glebę i zwalczać zaklęciami szkodniki. Ale sama czasem się zastanawiałam, czy taka magia jest komukolwiek potrzebna.
A byłam wiedźmą balkonową. Moje magiczne moce zaczynały się od śmiesznych okularów z zielonymi szkłami, a nie od kuferka, który umie rodzić pieniądze. Umiałam mówić do listków, kwiatków i korzeni. Sprawiałam, że staruszki cieszyły się na balkonach, a żule mogli pić wieczorem piwo przy ładnych rabatach. Nic więcej.
To nie tak, że nie lubiłyśmy się z Elwirą. My nienawidziłyśmy się szczerze i do kości. Gdy na nią patrzyłam, zapominałam, że jestem po trzydziestce, że to nie jest piaskownica i że nie możemy rzucać w siebie psim gównem jak argumentami.
Ale na Radę zjeżdżały się najgorsze raszple, najstarsze paskudy, najwredniejsze z wrednych osobniczek. Niektóre wierzyły, że wiedźma zaczyna się od kapelusza. Inne gardziły każdym środkiem lokomocji, który nie był miotłą.
Czasami myślałam, że jestem najbardziej niepoważną osobą na tym świecie. Najmniej dorosłą. Zupełnie niedojrzałą.
Obawiam się, że moja matka miała o mnie jeszcze gorsze zdanie.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl