Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "monika przy nie czy", znaleziono 332

- Zanim to się stało, musiał długo pić. - Monika spojrzała Walińskiej w oczy.
- Możliwe, ale nie to go zabiło. - Doktor odbiła piłeczkę, unikając wzroku Moniki.
Monika miała w głowie setki myśli, była impulsywna i roztrzepana. Uwielbiałem ja za to, bo przez całe dorosłe życie miała w sobie coś z małego, niesfornego, ale kochanego urwisa.
Monika nie przypuszczała, że niedługo umrze, a ratownicy medyczni, którzy przybędą na miejsce zdarzenia, będą próbowali pozbierać ją do kupy przez dobrych kilka godzin.
Bezskutecznie.
Monika leżała na łóżku, nader śmiało wyginając smukłe, giętkie, fascynujące ciało, które ponętnie połyskiwało w pierwszych promieniach słońca, ale pewnie i w ostatnich blaskach księżyca.
Pani Monika obserwuje pacjentów, którzy stracili pamięć. Brak kontaktu z rzeczywistością ją przeraża. Dla niej właśnie wtedy człowiek przestaje być sobą. I w jakimś stopniu już go tak naprawdę nie ma. A to prawie jak śmierć.
Ostatnio coraz częściej robiła listę rzeczy, które dają jej szczęście, i od dłuższego czasu na pierwszym miejscu znajdowała się Monika, na drugim niezdrowe zainteresowanie cudzymi sprawami, na trzecim lody orzechowe.
Życie w spokojnej dzielnicy po tym wieczornym incydencie zamieniło się w piekło na Ziemi. Istny koszmar. Ciekawe czy ta staruszka też musiała skądś uciekać? Jak wyglądało jej życie? Inność zawsze była, jest i będzie piętnowana, szczególnie w naszym kraju. I nieważne jest czy ta inność jest niebezpieczna dla tłumów. To bez znaczenia. Chętnie odwiedzę ją i porozmawiam jeszcze raz. Mam nadzieję, że Monika będzie chciała mi towarzyszyć. Jestem przekonany, że przypadły by sobie do gustu. Może nawet Monika zaczęłaby rozmawiać z naszymi roślinami i trawą? To byłoby bardzo interesujące.
Monika chciała wyjść, wybiec do światła, powietrza i ludzi, ale im bardziej chciała, tym bardziej nie wiedziała, jak to zrobić. Kolejne drzwi prowadzące do kolejnych sal, ślepe korytarze, coraz ciemniej, w końcu schody.
Na stoliku obok leżała szklana fajka z brzydkim, brudnym nagarem i odrobiną opalonych resztek tytoniu. Monika chwilę wpatrywała się w lulkę. Już sto razy obiecywała sobie, że przestanie to robić. Nie mogła, nie powinna się w to pakować.
Monika rzeczywiście miała sporo formalnie niepokończonych spraw, ale nie znosiła kończyć spraw formalnie. W jej odczuciu całą tą papierologią mogły się już zajmować jakieś maszyny albo policjanci, którzy nie lubili wychodzić na dwór. Takich też tu mieli niemało.
Patrząc na wchodzących, próbował przypomnieć sobie imię i nazwisko policjantki. Monika Gniewosz, uświadomił sobie po chwili. Jak niejadowity wąż zwany miedzianką, który swoją zdobycz najpierw oplata i obezwładnia ciałem, a następnie połyka ją martwą lub żywą. Ciekawe, w jakiej postaci mnie skonsumuje?
Były w niej dwie Moniki: ta z pracy wierzyła w swoją wartość, była pewna siebie, asertywna, odważna: ta z domu ukrywała siniaki, karmiła się głupią nadzieją, chciała wierzyć w moc kolejnych przeprosin i od pewnego czasu również umierała ze strachu, po tym jak Wojtek zagroził jej śmiercią, jeśli postanowi go zostawić.
-Monika uważa- rzekł Kruk- że Paczulski jest nietykalny i nie da się go ruszyć. Sprawdzę to.
- Jak?
- Ruszę go.
- I tyle?
- Zobaczymy, skąd nadejdzie odwet.
- My zobaczymy? (...) To znaczy ty i kto?
-Przede wszystkim ty, bo siedzisz z nas trzech najwyżej. Jak ktoś z góry zacznie się do mnie dobierać, to twoimi rękami.
Zaraz, zaraz... Dlaczego ja tu w ogóle jestem? Monika ocknęła się nagle, stojąc przed otwartą lodówką.
Nie pamiętać, po co dokądś przyszła, zdarzało jej się już nie raz, ale tym razem chodziło o coś zupełnie innego. Tym razem doskonale wiedziała, że przyszła po kubełek z lodami, ale nie wiedziała, ani skąd przyszła, ani co było, zanim znalazła się przed drzwiami lodówki.
– Poszłam do policji, bo nie mogę znieść tego całego dziadostwa. Dilerów, alfonsów, stręczycieli nieletnich, tatusiów z łapami w majtkach córek, matek pijaczek, co ich dzieciaki latają głodne po ulicach, ćpunów wsadzających niemowlęta do reklamówek, żeby nie płakały. – Kriss spojrzała na Monikę twardo. – Przemiłych mężów, którzy tłuką żony, zwłaszcza jeśli też są policjantami.
[...]; jak zrobiłam coś inaczej, niż on myślał, że ty to zrobisz, bił mnie. - Przełknęła ślinę, nie patrząc na siostrę, po chwili zaczęła się śmiać. - Szczerze mówiąc, to chwilę mi zajęło mi zrozumienie całej sytuacji. - Spojrzała na każdego po kolei. - Tak bardzo byłam zadufana w sobie - powiedziała już bez uśmiechu. [...]
Ko­bie­ty to zło wcie­lo­ne. Wszyst­kie bez wy­jąt­ku. Ale to zło na­zy­wa się Ade­li­ne „Li­lith” Tur­ner. A ja na­zy­wam się Mat­thew „Pik” An­der­son. I zo­ba­czy­my kto komu bar­dziej uprzy­krzy życie przez tych kilka dni
Moja matka kiedyś mówiła, że czasami ludzie nie potrzebują kogoś, kto ich podniesie, tylko kogoś, kto z nimi poleży i poczeka, aż będą gotowi się podnieść
Co za życie… Żadnego respektu. Człowiek, przed którym drży połowa ciemnego świata Nowego Jorku, nie ma poważania u jednej, małej blondynki.
Za jakie grzechy?
-Podobno nie ma rzeczy niemożliwych,są tylko takie,na które potrzeba więcej czas-powiedziała poważnie Stanisława-Ale są też wyjątki.
Chyba dziesięć razy próbowałam zrobić prawo jazdy i nie dałam rady.To po prostu nie jest dla mnie!
Liście na drzewach zaczynają przyoblekać się w jesienne kolory, a niektóre unoszą się już na wietrze. Jest połowa września, a musiałam włożyć grubą kurtkę z futrzanym kołnierzem, zimowe dżinsy i wysokie buty.
Otwiera mi uśmiechnięta i energiczna pani o śniadej cerze i ciemnych włosach przyprószonych siwizną. Zaprasza mnie do środka. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie książki, a na ścianach grafiki i obrazy oprawione w ramy.
Siadamy za biurkiem, naprzeciw siebie. Podczas gdy Zajara nalewa herbatę ze starego porcelanowego dzbanka i zastawia blat talerzykami z masłem, grzankami i kawiorem, ja przyglądam się kwiatom na parapecie. Kwitnące pelargonie stoją tak przemyślnie, że zasłaniają widok z szóstego pietra na niekończące się bloki z wielkiej płyty, zwane przez Rosjan chruszczowkami - w nawiązaniu do planu Chruszczowa na rozbudowę Moskwy.
Nadeszła piątkowa noc 1949 roku i goście powoli zaczęli się schodzić. Obie z Gajrą byłyśmy przyzwyczajone do wizyt. Dziesięć lat wcześniej, w czasie wielkiej czystki, władze aresztowały i rozstrzelały naszego ojca, pisarza Artjoma Wiesiołego, uznanego za wroga ludu, a kilka lat później zesłały do obozu koncentracyjnego naszą matkę = za sam fakt bycia jego żoną.
Na ulicy stał wielki czarny samochód - nazywany krukiem. Milicjanci otworzyli mi drzwi i usiadłam pomiędzy dwójką z nich. Samochód przejechał wąskimi uliczkami Arbatu, przeciął plac Maneżowy i zatrzymał się na placu Dzierżyńskiego, pod numerem trzy - przed budzącym postrach kompleksem penitencjarnym zwanym Łubianką.
Opuściłam dom, wystrojona jak na bal. Miałam na sobie czarną wąską spódniczkę do kolan, elegancką bluzeczkę z guziczkami i buty na obcasie.
Dwóch milicjantów sprowadziło mnie po schodach. Reszta, z komendantem na czele, została w mieszkaniu, by dokonać przeszukania.
Czułam się jak schwytany szpieg w filmie detektywistycznym, cała ta sytuacja wydawał mi się emocjonująca.
Ciężarówka, która miała odebrać nas z portu, nie przyjechała. Większość drogi przeszliśmy pieszo, a potem zapadła noc, którą spędziliśmy na ziemi - spaliśmy w pięć osób na dwóch płaszczach, a resztą się przykryliśmy. Letnia syberyjska noc okazała się tak zimna, że szczękaliśmy zębami. Nikt nie był w stanie zasnąć na dłużej.
Zajara zmarła dwa lata po naszym spotkaniu. Lubię myśleć, że na jej pogrzebie ktoś zagrał na skrzypcach koncert Mendelssohna.
By uścisnąć dłoń Susanny, muszę przedrzeć się przez zgraję różnobarwnych kotów. Susanna przez chwilę wpatruje się we mnie swoimi wielkimi, przepastnymi oczami w kolorze brązowym, następnie gestem pokazuje mi, że trzeba nakarmić koty.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl