Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "pomoc tokyo", znaleziono 6

Od tego tu jestem. Pomagamy tym, którzy tego chcą lub potrzebują. To, że kogoś nie lubię, nie oznacza, że mu nie pomogę. Osobiste urazy zostawiam na boku, jeżeli chodzi o pomoc.
Wtyczka w Watykanie Bezpieka znała kulisy orędzia polskich biskupów do Niemców W dniu 31 I 1968 r. przeprowadzono we Wrocławiu rozmowę z ks. S. celem wyjaśnienia, w jakich okolicznościach wszedł w posiadanie materiałów związanych z „Orędziem”, które zostały mu zakwestionowane podczas kontroli celnej. Ks. S. oświadczył, że przebywał przez kilka lat w Rzymie, gdzie odbywał studia doktoranckie. W czasie przyjazdów do Rzymu arcybiskupa Kominka ks. S. wykonywał dla niego różne czynności, pełniąc jak gdyby obowiązki sekretarza. Podobne obowiązki spełniał również ks. [imię i nazwisko znane redakcji]. W okresie przygotowywania „Orędzia” biskupów polskich do biskupów niemieckich w roku 1966 ks. spełniał obowiązki maszynistki arcybiskupa Kominka. Przepisując kolejne wersje „Orędzia”, zdawał sobie sprawę z politycznego znaczenia tego dokumentu. Dlatego też postanowił zatrzymać sobie wszelkie związane z tym materiały, by je w przyszłości ewentualnie wykorzystać. Przywiezione materiały miał zamiar wykorzystać przeciwko arcybiskupowi Kominkowi, gdyby ten zarzucał mu, że nie wykorzystał należycie na studia okresu pobytu w Rzymie lub chciał mu wyrządzić jakąś krzywdę. Całość materiałów wiózł do Polski i w dniu 17 I 1968 r. w czasie przekraczania granicy w Zebrzydowicach materiały te oraz książki zostały zakwestionowane do oceny przez organa celne. Wśród zakwestionowanych materiałów znajdowały się m.in.: tezy do dialogu z Niemcami, opracowane przez Kominka; różne kolejne wersje „Orędzia”; notatka biskupa Kowalskiego z uwagami dot. „Orędzia”. W rozmowie ks. S. wyjaśnił okoliczności i znany mu przebieg opracowania „Orędzia”. Z jego wyjaśnień wynika, że powodem powstania „Orędzia” było m.in.: arcybiskup Kominek z uwagi na nieunormowaną przez Watykan administrację kościelną na Ziemiach Zachodnich i Północnych, nie mogąc doczekać się zrealizowania swych zamierzeń – mianowania go pełnoprawnym ordynariuszem archidiecezji wrocławskiej, a w perspektywie uzyskanie kapelusza kardynalskiego; zdając sobie sprawę, iż bez pomocy Niemców mających duże wpływy w Watykanie jego zamiary nie dojdą do skutku, postanowił poprzez gest wobec Niemców w postaci „Orędzia” zapewnić sobie ich poparcie. Dlatego też arcybiskup Kominek po przekonsultowaniu tej sprawy z kard. Wyszyńskim w oparciu o uprzednio opracowane przez siebie w języku niemieckim tezy do dialogu z Niemcami, wysunął projekt opracowania „Orędzia” i był jego głównym bezpośrednim autorem. Najbardziej aktywny udział poza Kominkiem w opracowaniu „Orędzia” brali: kard. Wyszyński, kard. Wojtyła, bp Kowalski i bp Stroba. Pierwotny tekst najbardziej odpowiadał Niemcom, lecz niektórzy biskupi, jak np. bp Kowalski, w toku dyskusji wnosili do niego poprawki idące w kierunku usztywnienia treści „Orędzia”. Mimo że większość biskupów polskich nie znała języka niemieckiego lub znała go bardzo słabo, arcybiskup Kominek tekst opracowywał tylko w języku niemieckim, informując ustnie biskupów o jego treści, nie dając pełnego tłumaczenia polskiego. O fakcie przygotowywania „Orędzia” arcybiskup Kominek poinformował biskupów niemieckich, m.in. biskupa Bengcha, uzyskując ich aprobatę. Kolejne redakcje „Orędzia” Kominek przekazywał do wiadomości biskupów niemieckich, by mogli oni przygotować odpowiedź. Po ostatecznym zredagowaniu „Orędzia” w języku niemieckim zostało ono przekazane biskupom niemieckim, którzy prawie natychmiast przesłali odpowiedź. Biskupi polscy natomiast nie zostali poinformowani o terminie przekazania „Orędzia”, nie dostali tłumaczenia tekstu i z „Orędziem” w języku polskim zapoznali się dopiero z prasy. Znaczna większość biskupów polskich, mimo że nie znała dokładnej treści „Orędzia”, podpisała je jednak dlatego, iż podpisali je: Wyszyński, Kominek, Kowalski, Stroba, którzy swym autorytetem nakłonili ich do składania podpisów. Niektórzy księża polscy przebywający w tym czasie w Rzymie, zapoznając się z treścią „Orędzia”, zwracali się do arcybiskupa Kominka z uwagami, że idea „Orędzia” winna być podjęta przez Niemców, oni powinni wystąpić z inicjatywą, jako że ich naród zawinia wobec Polski, że treść „Orędzia” winna wyraźniej określać krzywdy wyrządzone narodowi polskiemu przez Niemców, proponowali, by do „Orędzia” dołączyć odpowiednie mapki ilustrujące zbrodnie niemieckie na terenach Polski itp. Uwagi te arcybiskup Kominek zdecydowanie odrzucał. Ks. S. boi się ujawnienia faktu zatrzymania i przywiezienia przez siebie tych materiałów do kraju, gdzie zostały zakwestionowane przez władze. Dotąd ani Wyszyński, ani Kominek, ani też inni biskupi o tym fakcie nie wiedzą, bowiem ks. S. zachowuje go w tajemnicy. Z ks. S. zapewniono możliwość dalszych rozmów.
Nóż wbił się w jej bok po rękojeść. Nie była ustać o własnych siłach, mówić głośniej niż szeptem, zawołać o pomoc. I tonęła we własnych płynach ustrojowych.
Myślę, że wszyscy się modlimy. Kiedy wpadamy w kłopoty i nie mamy u boku nikogo do pomocy, dochodzimy do wniosku, że potrzebujemy kogoś, komu będziemy mogli zwalić na głowę nasze nieszczęście.
Kiedyś baca przy Morskim Oku Do turysty szepnął na boku: – Panocku turysto, Tu miało być cysto No a wy mocie mokro w kroku. Raz po usłudze na Krupówkach Panna krzyczała: – Gdzie gotówka?! Problem to stary – Chciała dolary A zapłacili jej w złotówkach. Gazda sie na gaździne bocy, Gdy z płciowej lecy go niemocy. Jawno rozpusta bo takze usta Uzywo jucha do pomocy.
Stwór nie zareagował, Wątroba w dalszym ciągu widział to kroczące coś, wirujące wokół światła. Strach z początku malutki, niewinnie kiełkujący na dnie jego duszy, teraz zaczął rozwijać się coraz bujniej, rozkwitać. Idąc tak w dół i w dół czuł coraz bardziej, że jego skarb, jego życie zaklęte w tym małym klejnocie na piersi jest w niebezpieczeństwie. Wokół, we wszystkich porach ziemi, w próchniejących obelkowaniach chodnika, w wysuszonych, wyszczerzonych twarzach umarlaków pochowanych żywcem przy budowie kopalni, budziły się alarmowane jego obecnością demony. Wątroba widział to ruchome migające światło przed stworem, w tych refleksach widział również wszystko to, co jest dalej. To co chce się teraz wyrwać ze swojego wiecznego więzienia, uwolnić się i wylecieć w daleki świat. Czuł wszędzie pełzające paskudztwo, że osacza go dookoła, że za chwilę wejdzie na niego i będzie żarło jego ciało i duszę. -Widzę, że już tu trafiłeś? - głos nie należał do Chwiejczaka. Wątroba rozglądnął się na ile pozwalała ciasnota. Miał wrażenie, że dobiega on z góry od włazu. -Nie wiem, gdzie trafiłem - burknął w odpowiedzi. Głos zachichotał. -No, to jak się tu znalazłeś? Tu się nie wchodzi przypadkowo. Czemu łazisz wszędzie z tą błyskotką? -Moja sprawa - mruknął. -Oczywiście - znowu chichot. -Nie martw się, możesz na mnie liczyć. Tu jestem prawie u siebie. Po co ci ten cherlak z przodu? Wątroba sam nie wiedział po co mu Chwiejczak, więc nic nie odpowiedział. -Ale wiesz, że będziesz się musiał podzielić? Każda tajemnica ma swoją cenę. Pomyśl, za chwilę będziesz się musiał zdecydować. Korytarzyk nie był zbyt długi, ale wędrówka się przeciągała ze względu na jego zły stan techniczny. Obelkowanie było pogięte i zmurszałe, widać było, że ta konstrukcja ma przynajmniej sto lat. W kilku miejscach drewniane ściany były jakby zgniecone, tak że musieli się przciskać bokiem. Dla komisarza były to chwile klaustrofobicznych napadów, kiedy nie wiedząc, czy jest szerszy w przekroju bocznym czy wzdłużnym, cisnął całym cielskiem przez wąziutkie klepsydry zwężeń, mając ciągle wrażenie, że już w nich ugrzązł na wieki. W takich momentach wyobraźnia podpowiadała mu wizje strasznych pułapek, gdzie uwięziony pomiędzy ścianami człowiek zaczyna być jedzony przez jakieś stwory, które wypełzną ze szpar pomiędzy belkami. W korytarzu było bardzo duszno, pot zaczął perlić się na twarzy, opięty kombinezon stawał się wręcz torturą dla zgiętego ciała. Prostokątny kształt płytki wbijał się to w brzuch, to w pierś, przy każdym kroku. Nie dawał o sobie zapomnieć. Po następnych kilku metrach komisarz miał już dość, był gotów rzucić to wszystko i rozpocząć powrotną wędrówkę w górę. Jednakże migający refleksami i półcieniami stwór przed nim nieubłaganie ciągnął go na dół, przeznaczenie chwyciło go za nogawkę i nie puszczało. W pewnym momencie dotarli do drzwi, Chwiejczak powiedział tylko „Drzwi”, pchnął je i poszedł dalej. Wątroba oświetlił swoją latarką wrota. Były to żeliwne, bardzo solidne drzwi, zamykane za pomocą czegoś w rodzaju korby. Widniały w nich również trzy otwory na klucz, ale drzwi były otwarte. Czekały tu półuchylone, jakby ktoś tam wszedł i już nie wyszedł. Po głowie komisarza zakołatała się myśl, że to właśnie takie miejsce, takie okoliczności, że się tu wchodzi, ale nie wychodzi.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl