Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "sama eden", znaleziono 9

Coż właściwie jest prawdą?Rzecz sama w sobie,dla siebie?Czy też jak nam się jawi,jak ją sobie roimy?A może jedno i drugie?
Chciała pojechać gdzieś, gdzie będzie sama, z dala od innych ludzi. Znała jedno takie miejsce, gdzie nikt nie zaglądał
Ignacy zmusił Zuzannę do aborcji, kiedy ta ponownie zaszła w ciążę. W dodatku zrobił to wbrew niej samej. A sama wiesz, jakie hasła głosił podczas debat w sejmie. <Życie poczęte jest święte! Żadna kobieta nie ma prawa odbierać dziecku poczętemu życia!.> Mówił jedno, robił drugie i zachowywał się tak, jakby to wyłącznie kobiety były odpowiedzialne.
" - Za każdym razem, gdy spoglądam za siebie mam wrażenie, że zmierzam w niewłaściwym kierunku lub jedno słowo dzieli mnie od porażki. Od tego, co robię, zależy życie wielu ludzi, w tym i twoje. Nie mogę popełniać błędów.
- Ale będziesz je popełniać. Będziesz podejmować decyzje i czasami będziesz żałować swoich wyborów. Czasami wręcz nie będzie dobrego wyboru, a jedynie najlepsza z iluś tam złych opcji. Nie muszę ci mówić, że dasz sobie radę, bo sama o tym wiesz."
Czasami kiedy wydaje nam się, że nie ma już nic nagle okazuje się, że jest prawie wszystko – powiedziała Anna po wysłuchaniu mojej opowieści o rodzicach - Zawsze wiesz co powiedzieć, jak Ty to robisz Anno? – spytałam opierając o nią głowę - Życie nauczyło mnie trzech rzeczy, po pierwsze to nigdy nie oceniać drugiego człowieka, bo czasami rzeczy, które wydają się oczywiste wcale takimi nie są, po drugie cierpliwie czekać bo życie zawsze daje drugą szansę … - A po trzecie Anno? - to takie banalne…ale choćby nie wiem co zawsze trzeba wierzyć - Niekiedy wydaje mi się, że jesteś dobrą wróżką, która za chwilę zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - O Boże oby nie, chciałabym jeszcze chwilę pocieszyć się moim nowym ogrodem – rzuciła bez zastanowienia i pobiegła w stronę Krzysztofa sadzić ostatnie kwiaty. Życie w pobliżu Anny wydawało mi niezmiernie bezpieczne, cały jej świat był dla mnie magiczny. Niesamowita staranność jaką wkładała w każdy dzień ciągle mnie zadziwiała. U Anny nic nie było przeciętne, celebrowała każdą szczęśliwą chwilę, pielęgnowała ją niczym skarb. Mało tego sama te wszystkie chwile tworzyła, sterowała swoim życiem niczym bardzo wytworny sternik a porażki traktowała jak nie wiele znaczące przeszkody. Nie rozpamiętywała tego co jej nie wyszło i stale czekała na jakiś prezent od losu. Była prawie pewna, że go dostanie. Lubiłam patrzeć kiedy siadała na tarasie ze szklanką ciepłej herbaty wpatrując się w niebo. Wtedy zawsze się uśmiechała, miałam wrażenie, że rozmawia z aniołami. Może więc nie była wróżką…? Jedno było pewne znowu miała racje bo nagle wszystko to co wydawało mi się tak bardzo oczywiste okazało się, że wcale takim nie jest.
Najwidoczniej przybyliśmy za późno, żeby państwu pokazać to dziecko w chwili, kiedy jeszcze żyło, wielka szkoda. Jedno, co teraz wiemy na pewno, to ten prosty fakt, że dziecko jest całkowicie nieprzytomne, zobaczmy, z jakiego powodu, no tak, uszkodzona czaszka, prawdopodobnie jeden z partyzantów mocno uderzył w główkę kolbą karabinu, gdy matkę gwałcili jego towarzysze broni, ale to tylko domysły, nie fakty, ponieważ nie było nas przy tym, dopiero w ostatniej chwili dostaliśmy informację o wydarzeniach, a dojazd w te rejony terenowym dżipem zajmuje dwie godziny, tak więc niestety państwo stracili okazję, żeby zobaczyć na własne oczy, jak to wszystko się dokładnie w tym miejscu odbyło. Bez wątpienia ta kobieta musiała wcześniej zostać brutalnie zgwałcona przez wycofujący się oddział partyzantów, dlatego że jest to powszechnie tutaj stosowana praktyka, a to znaczy, że według wszelkiego prawdopodobieństwa ma poranioną pochwę i rozerwany odbyt, gdyby kamerzysta się pochylił, o tak, to na pewno zauważą państwo ciemną strużkę krwi, która nadal wycieka spomiędzy nóg i natychmiast zastyga, tworząc czarny strup. Jednak to pęknięcie tętnicy w udzie i będący jej konsekwencją krwotok będzie prawdopodobnie bezpośrednią przyczyną śmierci, aczkolwiek ta kobieta cały czas żyje, proszę spojrzeć, całe szczęście, że przybyliśmy na tyle wcześnie, by to uchwycić, kwadrans później i byłaby martwa jak pozostali, nie zobaczyliby jej państwo przy życiu. Kobieta trzyma kurczowo martwe dziecko jak największy skarb, sama traci przytomność, ale nie chce dziecka wypuścić, coś szalenie poruszającego wydarza się na naszych oczach, widok, który zapewne wywoła głośny protest opinii publicznej.
Wartości perfekcyjne są czymś w a ż n i e j s z y m niż wartości utylitarne. "Ważniejszym" na dwa przynajmniej sposoby . A więc przede wszystkim: wartości perfekcyjne nie są na mocy samej definicji "względne" w tym sensie, w jakim względne są wartości utylitarne. Czy są względne w owym drugim znaczeniu, o którym przy tamtych była już wzmianka – tzn. Że rzecz może być wartościowa, szacowna, doskonała, szlachetna tylko w czyimś przekonaniu albo odczuciu i może, b e z m o ż l i w o ś c i r o z s ą d z e n i a s p o r u, nią nie być w przekonaniu lub odczuciu kogoś innego – to już jest problem. Autor tych uwag, w oparciu o nie całkiem chyba zdawkowe argumenty cudze i własne, myśli, że nie są. Ta ich podwójna bezwzględność stanowiłaby pewną pierwszą przewagę. Druga zaprowadzi nas dalej, polega zaś na tym, że między wartością perfekcyjną a tym czymś dla postępowania ludzkiego najbardziej miarodajnym de iure, co nazywamy "powinnością" lub "obowiązkiem", zachodzi stosunek, który wyraźnie n i e zachodzi między tym ostatnim pojęciem a pojęciem wartości utylitarnej. Nigdy wartość polegająca na zaspokojeniu potrzeb lub pragnień sama z siebie nie uzasadni żadnej powinności: potrzeby bowiem i pragnienia bywają sprzeczne, i gdybyśmy przyjęli, że jedno powinno być zaspokojone, to drugie, sprzecznie z nim, powinno nim nie być; czyli że nie można powiedzieć: "potrzebne, w i ę c być powinno". Sądy o wartości perfekcyjnej natomiast służą za zupełnie wystarczające uzasadnienie dla sądów stwierdzających, że "powinno być tak a tak", że "tak trzeba". Dana wartość perfekcyjna, czy da się, czy nie da urzeczywistnić, w zasadzie p o w i n n a być urzeczywistniona. Na razie i sama w sobie jest to powinność jakby tylko teoretyczna; jeżeli natomiast znajdzie się sprawca świadomy, zdolny ją urzeczywistnić faktycznie, to dla tego sprawcy (przy uwzględnieniu różnorodnych, komplikujących sprawę, realnych czynników sytuacyjnych) powstaje konkretny, w czasie i miejscu, o b o w i ą z e k, by powinny stan rzeczy urzeczywistnić faktycznie. Tak więc – jeśli pominąć owe tu tylko mimochodem wspomniane, praktycznie oczywiście doniosłe, czynniki sytuacyjne – postępowanie ludzkie (de iure oczywiście) podlega w całości normom wynikającym stąd, że wartości perfekcyjne są, i że o b o w i ą z u j ą. I na tym też polega g ł ó w n a przewaga wartości perfekcyjnej nad elektywną; w razie konfliktu to nie są partnerzy na równych prawach; perfekcyjne przeważają de iure. Toteż kto sobie pojęcie wartości perfekcyjnej czy to wytworzył, czy to je zaakceptował, będzie ją uważał za niewspółmiernie "wyższą", "donioślejszą" od elenktywnej. Skłonny będzie nawet do zastrzegania dla niej wyłącznie zaszczytnego miana "wartości". s. 17-19
Dni mijają, treningi przybierają na intensywności, dziewczyna staje się coraz mocniejsza, a na jej ramionach zaczynają pojawiać się przeróżne dziwne znaki. Powodują one niewyobrażalny ból, kiedy się wypalają, a towarzyszą temu koszmarnie ciężkie sny. Miłość kwitnie, ale niestety do bazy docierają przykre informacje, które są przeszkodą w związku Michaela i dziewczyny. Kapitan dostaje wiadomość o tym, że Orlando został ciężko ranny podczas próby zwiadu niedalekiej katedry aniołów. Musi te informacje przekazać dziewczynie, która jest szczęśliwie zakochana i nie wyobraża sobie innego życia. Po upojnej nocy, którą spędzają razem, Michael jest zmuszony do tego, aby przekazać wieści swojej ukochanej. Niestety one wstrząsają nią tak bardzo, że dziewczyna uważa, iż powinna wyruszyć do tamtejszej bazy, aby spotkać się z Orlandem. Nikt nie chce się na to zgodzić, dlatego upiera się i chce iść sama. Wtedy Michael ulega i udaje się z nią w tę niebezpieczną podróż. Napięcie, które wytwarza się podczas wędrówki, jest przeszkodą dla ich uczucia. Michael jest zmieszany, nie wie, co się dzieje, a dziewczyna widzi to bardzo dokładnie. Sny, które do niej przychodzą, są prorocze i dziewczyna boi się ich, ponieważ widzi w nich drugie oblicze swojego ukochanego. Rozmowy między nimi stają się napięte i niezrozumiałe. Jedno i drugie próbuje iść do przodu, bo wiedzą, że priorytetem jest dotarcie do bazy, gdzie znajduje się ranny Orlando. Po drodze dopada ich w końcu znużenie i zmęczenie. Michael proponuje zatrzymać się w jaskini, którą znalazł niedaleko, jest w niej jezioro i piękne kamienie. Tam dochodzi między nimi do zbliżenia, a dziewczyna zdaje sobie sprawę, że uczucia, które żywi w stosunku do Michaela, są czyste i piękne. Postanawia, że przekaże Orlandowi informacje o tym, że po pierwsze straciła dziecko, a po drugie, że zawsze i wszędzie była wyłącznie dla Michaela.
Motto: „Urazy nie tyle szkodzą tym, wobec kogo je żywimy, ile jeno nam, którzy nosimy je w sercu” Fragment książki "Wyrwać chwasta": – Przygotowania do ślubu szły swoim spokojnym torem. Mieliśmy kupione obrączki, zamówioną mszę i wynajęty lokal na małe przyjęcie. Ja co prawda rodziny nie mam, ale kilku przyjaciół i rodzina Joanny to miało być ponad dwadzieścia osób. W ową sobotę 17 sierpnia spotkaliśmy się, aby pójść do kina. Nawet nie pamiętam na co. W każdym bądź razie w centrum, w kinie w centrum mieliśmy być… Ku mojemu zaskoczeniu Joasia oświadczyła mi, że zmieniła plany, że ślubu nie będzie. Ja próbowałem dowiedzieć się dlaczego. Najpierw nie chciała mi powiedzieć, tylko prosiła o przyjęcie przeprosin, że już więcej nie się spotkamy. W końcu uległa i powiedziała, że dwa miesiące wcześniej poznała kogoś, i że jest to coś niespotykanego. Kiedy ja zapytałem ją, jak to jest, że dwa miesiące spotykała się z kimś i mi o tym nie powiedziała, to ona odpowiedziała, że chciała przekonać się, że nie jest to chwilowe zauroczenie. Oznaczało to, że ona mnie po prostu zdradzała, bo ja byłem jej narzeczonym, bo ja się oświadczyłem w maju… Tak mnie to zatkało, że nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła, nawet nie widziałem jej opuszczającej mnie. Kiedy się ocknąłem, to nie wiem, czy bardziej byłem zły czy smutny. Na pewno byłem załamany. Jak załamany, to wiadomo… Wypiłem jedno piwo, potem drugie. – W tym momencie Orest wypił kilka łyków nalanego mu przez Pawła piwa. – Wróciłem do domu i była pewnie piąta, może wpół do szóstej po południu. Mama zdziwiła się, co ja tak szybko wróciłem. Zamknąłem się w swoim pokoju i nie chciałem jej powiedzieć. Mama zrobiła herbatę i przyniosła mi. „Co się stało?” – spytała mnie. „Joasia mnie rzuciła” – odpowiedziałem… Tu Orest przerwał. Wypił jeszcze dwa łyki piwa. Spoglądał na Pawła i Agnieszkę, jakby szukając pocieszenia, bowiem opowiadanie wyzwalało w nim na nowo owe nieprzyjemne emocje, które wielokroć mu się przypominały w ostatnich latach. Wojtek dał mamie znać, że chce mu się pić, więc Agnieszka podała mu jego plastykowy kubeczek z dzióbkiem z jego ulubionym napojem pomarańczowym. Dziecko pokazało jednak na szklankę tatusinego piwa. – Ty nie możesz tego pić! To jest bardzo niesmaczne. – Tak, Wojtuś! Mama ma rację – wsparł ją Orest. – To jest niesmaczne i niezdrowe. Malec pokręcił głową na znak, że ma inne zdanie. Chwyciwszy w końcu swój kubek, poszedł z nim pod telewizor z bajką na ekranie. Oczy Agnieszki i Pawła skierowały się na Oresta. – W efekcie pokłóciłem się z mamą, bo ona wymyśliła sobie, że to na pewno moja wina. „To przez ten twój egocentryzm” – mówiła. Wtedy ja wypaliłem jej, że przez tę jej zaborczą miłość ja ociągałem się z przedstawieniem Joasi i że bylibyśmy już po ślubie. W każdym bądź razie dyskutowaliśmy głośno, co potwierdziły potem zeznania Rogalowej odczytane na rozprawie. Coś koło szóstej – wpół do siódmej wyszedłem z domu. No, wyleciałem… Rogalowa zeznała, że trzasnąłem drzwiami. Ciebie, Paweł, nie było, więc poszedłem do Parku Dreszera. Na naszą ławkę, wiesz którą, tam w kącie pod kasztanem. Po drodze kupiłem dwa piwa. Byłbym pewnie wypił i wrócił, ale przyplątało się takich dwóch meneli i zadeklarowali mi swoje towarzystwo. We wszystkim mi przytakiwali i szybko wyrazili gotowość skoczenia po wódeczkę, tylko że akurat nie byli przy forsie. Ja akurat byłem dziany, więc taki goniec, co to skoczy i przyniesie, był mi na rękę. Nie mógł przepaść z banknotem, bo miałem jego kumpla jako zastaw. Wrócił więc i mieliśmy zapas rozweselacza na jakiś czas. Na krótki czas. Potem za gońca robił ten drugi, a potem były jeszcze dwie zmiany, a potem zrobiło się ciemno na dworze i w moich oczach, a potem obudziłem się nad ranem i wróciłem do domu prosto do swego pokoju i na swoje łóżko, a potem rano była policja i ja nie miałem alibi na noc. A mama już nie żyła. Zginęła w parku, podobno przed północą, ugodzona nożem. A potem się okazało, że na tym nożu nie było odcisków palców, ale były fragmenty naskórka z moim DNA… Orest zamilkł. Nastała cisza. Tylko z telewizora leciały jakieś głosy bohaterów dziecięcej kreskówki. Powoli zaczął wycierać chusteczką najpierw oczy, a potem nos. Paweł dolał mu piwa, a on bezwiednie wypił do dna szklanki. – Rogalowa mówiła, że po wpół do jedenastej w nocy twoja mama wyszła z mieszkania – Paweł mówił to cicho i ze smutkiem. – Dlaczego ona szła cię szukać, przecież nigdy wcześniej nie robiła tego, chociaż czasami nie wracałeś na noc? Skąd – kurna – wpadła na pomysł, żeby szukać cię akurat w Parku Dreszera? – Nie wiem. Kiedyś nie było komórek, więc nie zawsze miała wiadomość, gdzie się podziewałem. Myślałem, że się do tego przyzwyczaiła. Ale widocznie myliłem się. A twoja mama, gdzie by cię szukała? Chyba też w parku, co nie? – Może masz i rację. Ale ty nie nosiłeś noża, prawda? – Pewnie, że nie! Nigdy. Tak samo jak ty. – To w takim razie nie był twój nóż. Nie było na nim odcisków, a to znaczy, że ktoś je musiał specjalnie powycierać. Ty byłeś pijany, więc nie mogłeś… – Ja też tak myślę, ale policji, prokuratora i sędziów to nie przekonało. – Jeśli był twój naskórek, twoje DNA, to ktoś musiał tym nożem ocierać o ciebie. Twoją mamę znaleziono w alejce bocznej, tuż przy alejce głównej, a stamtąd do ławki pod kasztanem jeszcze jest kawałek drogi. – To co z tego? – To kto wiedział, że ty tam jesteś? Ci dwaj menele, jak ich nazwałeś… To może oni zabili twoją matkę, czy nie wydaje ci się? – Właśnie, że wydaje mi się, że to nie mogli być oni. To byli pijacy, a nie zbiry. – A ty byłeś mordercą? – No co ty!?! – No właśnie. A jednak ciebie skazali. – Dzisiaj przyszedł do nas Orest jako skazany morderca – zaczęła bardzo poważnie Agnieszka, zwracając się do Pawła – a jednak ja nie bałam się, bo miałam inne przeświadczenie. Dlatego ja rozumiem go, że ma inne przeczucie. – To sobie posiedziałeś za nie swoje, a co na to twój obrońca? Nie potrafił cię wyciągnąć z tego? – Papuga to facet w porządku. Chciał. Tylko ja już nie chciałem. Odechciało mi się. Nie miałem przecież nikogo na świecie. Miałem tylko mamę. – A my? O nas nie pomyślałeś? – Nie gniewaj się! Mówię o rodzinie. Was nie chciałem w ogóle w to mieszać. Nawet nie wiedziałem, że się ożeniłeś. – Bo nie chciałeś wiedzieć. Przysłałeś tylko list, żebym postarał się odbierać pocztę, bo inaczej skrzynka się zapcha, i prosiłeś, żeby cię nie odwiedzać i nie pisać do ciebie. – Bo tak chciałem. Miałem chyba do tego prawo! – ostatnie zdanie wypowiedział już w stanie wzburzenia. – Nie unoś się! Nawet jak sobie pokrzyczysz, to ja nie przestanę być twoim kolegą. Zaraz ci przyniosę korespondencję. Paweł poszedł do drugiego pokoju i po chwili powrócił ze skrzynką plastykową pełną listów i druków. Postawił to na podłodze obok Oresta. – Oto, Orek, listy do ciebie! Faktycznie skrzynka by się zapchała. Dorobiłem kluczyk i odbierałem. Potem wymienili skrzynki na unijne i dozorca dał mi kluczyk do twego numeru. Jest przyczepiony do skrzynki. Ten pan Marek to porządny gość. Pomógł mi też usunąć taśmy policyjne z drzwi twego mieszkania. – No właśnie. Nie zauważyłem żadnych taśm. A przecież musieli oplombować mieszkanie. Czy nikt się o to nie przyczepił? – Nakleić to oni umieją. Tylko co z tego? Miał to być sygnał dla potencjalnych złodziei? Ja zerwałem nocą, a pan Marek elegancko umył drzwi wcześnie rano. Codziennie sprawdzał, czy nie ma śladów włamania i gdy tylko się spotykaliśmy, zdawał mi raporty. Ja sam też sprawdzałem co dwa, trzy dni. O kolegów się dba. – Dziękuję ci. Będę miał co przeglądać, bo tych pism jest dużo. Dzisiaj nawet nie wyszedłem po bułkę. Nie bardzo wiem, od czego zacząć porządkowanie swoich spraw. – To ja ci zaraz zrobię kanapki na śniadanie – zadeklarowała Agnieszka. – Nie ma potrzeby. To była obfita obiadokolacja. A wyjść rano z domu to może być bardzo pożyteczna sprawa. – Masz chociaż pieniądze? – Mam trochę w portfelu i portmonetce. Miałem też nieco na koncie – Orest raz jeszcze zerknął na kosz z korespondencją. – Kosz to wam oddam potem, bo nie zabiorę się z tym pod pachą. – Nie dziw się, ale jeden rodzaj korespondencji otwierałem – Paweł zaczął się tłumaczyć. – Z energetyki. Rachunki opłacałem na bieżąco, chociaż były to w zasadzie opłaty za gotowość, bo zużycie to było tylko pewnie z lodówki. Policja raczej nie wpadła na pomysł, żeby ją wyłączyć. A ja nie miałem dostępu. Jeśli tam coś było, to czeka cię niezłe sprzątanie, bo musiało się ześmierdnąć. Gaz, telefon, opłaty dla administracji, woda i kanaliza, centralne ogrzewanie – to wszystko to będą poważne kwoty. Musisz domówić się ze spółdzielnią, żeby ci to rozłożyli. Centralnego nie mogli odciąć, ale prąd by odcięli. Dlatego płaciłem. – Dziękuję. Postaram się jak najszybciej oddać ci. Dziękuję też, że mi uświadomiłeś, ile mnie jeszcze spraw czeka do uporządkowania. Osiem lat to szmat czasu. Oby nie zjadły mnie odsetki! – Co ty już tak się wypowiadasz, jakbyś zbierał się do wyjścia. Hola, hola. Nie widzieliśmy się, kurna, tyle czasu, więc mamy jeszcze dużo do opowiadania sobie. Piwa nie mam w zapasie. Mogę ewentualnie wyskoczyć. Ale mam wódeczkę. Przecież tak po małym, powoli, nieśpiesznie, to nie będzie żaden kłopot. – Macie małe dzieci. Trzeba je wykąpać, położyć spać. – Co ty się martwisz o moje dzieci! A ile to razy ja jestem w trasie, a Agnisia musi sobie radzić sama. I radzi sobie. Doskonale sobie radzi. Spotykam kolegę, którego nie widziałem osiem lat, więc chyba żoneczka to zrozumie. Czy dobrze myślę? – zwrócił się do Agnieszki. – Dobrze, ale częściowo. Pogadajcie sobie jeszcze trochę, ale nie dłużej niż do dwudziestej drugiej, bo ty jutro idziesz do pracy. I nie pijcie za dużo, bo ty pracujesz za kierownicą. Nie chciałabym, żebyś poszedł za kratki za jazdę po alkoholu. Jasne? – Masz w zupełności rację, kochanie. Masz rację i będzie tak, jak powiedziałaś.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl