Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "samy ewa", znaleziono 25

Jeśli zdołasz przetrwać następny dzień czy dwa, może nawet przeżyjesz cały miesiąc.
Pamiętaj, Hicks - powiedział Decker, uśmiechając się - że krwią jednego człowieka można wymalować cały salon, a jeśli zrobisz to wałkiem, wystarczy nawet na dwa krycia.
"Ostatecznie tego nie wysłałem. Zbyt się bałem. Dwa dni później zobaczyłem Cię na tamtej drodze niedaleko przyczepy Shawna. Uznałem, że to prawdopodobnje mój znak".
Rok, dwa i wszystko się kończy, cała wielka namiętność. Ale te durne dziewczyny nie wiedzą tego. Ten mężczyzna czy inny, co za różnica! Wypijają leki nasenne, środki dezynfekujące lub otwierają gaz i jest za późno.
Dwa słowa, których tak się bałem, sprawiły, że byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. To było jak złoty strzał, po którym nadchodzi wieczny sen, a ja nie mam ochoty się z niego obudzić. Gdybym był jeszcze bardziej popieprzony, niż jestem, wyciągnąłbym telefon, włączył dyktafon i poprosił ją o to, by powtórzyła te dwa słowa. A potem nocami słuchałbym tego na okrągło, gwałcąc replay.
Serce i rozum są jak dwa konie zaprzężone w jeden wóz. Jeśli jeden z nich zacznie gnać w swoją stronę, cały wóz może się przewrócić. Muszą pracować razem w jednym tempie, żebyś mogła bezpiecznie przejechać przez życie.
Można nie lubić tego kraju, można się w nim nudzić, można się go bać. (…) Za Katarzynę można nie lubić, jednego i drugiego Mikołaja, za obu Aleksandrow, za Paskiewicza i Murawjowa Wieszatiela, za Lenina, Stalina i Breżniewa i w ogóle za wszystko, ale za jedno ten kraj trzeba cenić: benzyna jest circa po dwa pięćdziesiąt.
- Zostawiasz mnie? - spytał, oceniając rozmiary bagażu. - Nie sądzisz, że to trochę za dużo?
- Lecę na prawie dwa tygodnie - przypomniała mu. - Przecież nie będę chodziła cały czas w tym samym.
- Wiesz, że w Polsce mają już pralki, co nie? Dużo się zmieniło, odkąd wyjechaliśmy.
Na blacie w kuchni leżała za słoikiem keczupu jej osobista broń, rewolwer Magnum 500. Zanim przywieźli im pizzę, Kate zważyła go w dłoni i zastanawiała się, jakim cudem Melissa daje radę nosić go przez cały dzień. W bębenku tkwiło pięć naboi. Każdy był wielkości zapalniczki i kosztował dwa i pół dolara. Bez względu na to, jaki napotkałeś problem, jeśli miałeś przy sobie tę spluwę, rozwiązanie go kosztowało najwyżej dwa i pół dolara.
Jeffrey klapnął ciężko na jedno z krzeseł stojących rzędem przed gabinetem Hossa w biurze szeryfa. Po ostatnich trzech dniach doskonale rozumiał, co ludzie mają na myśli, mówiąc, że cały świat zwalił im się na głowę. Miał wrażenie, że jemu zwaliły się nawet dwa światy, a żaden z nich nie był nazbyt cywilizowany.
Mam dwa wyjścia. Mogę następne dziesięć lat poświęcić rodzinie, dbając o jej zabezpieczenie finansowe i spędzać z nią więcej czasu. Mogę też spróbować zmienić na lepsze nasz kraj i cały świat. Jeśli to drugie znajdzie się w moim zasięgu, to będę wiedział, co chcę robić przez resztę życia.
Ko­niec meczu. Kibic ze łzami w oczach przy­szedł oznaj­mić ko­bie­tom: – Wy­gra­li­śmy dwa do jed­ne­go! Za­wsze tak jest. Kiedy prze­gry­wa­ją, to oni sami, nikt się z nimi nie iden­ty­fi­ku­je. Wy­gry­wa­my na­to­miast my wszy­scy, cały naród, a przede wszyst­kim za­pa­le­ni ki­bi­ce. Pił­ka­rze muszą się dzie­lić zwy­cię­stwem. Ot, los…
Pewnego ranka, budząc się, zobaczyła na oknie dwa naczynia pełne kwiatów. Jedno było kryształowe, piękne i błyszczące, ale pęknięte. Woda, którą je napełniono, wyciekła i kwiaty w nim zwiędły. Drugim był gliniany garnek, zwykły, niepozorny, ale nie przeciekał i kwiaty, które w nim stały, były świeże i czerwone. Nie wiem, czy naumyślnie Esmeralda wybrała zwiędły bukiet i prze cały dzień nosiła go na piersi.
Upierdliwcy dzielą się z grubsza na dwa typy: upierdliwców aktywnych i pasywnych. Aktywni to ci, którzy czegoś ode mnie chcą. (...) Upierdliwcy pasywni niczego ode mnie nie chcą. To ci, którzy cały czas chrząkają, mruczą i kaszlą, popijają coś i krztuszą się po pierwszym łyku, głośno gadają do siebie i innych, co chwila zamykają lub otwierają okno, gaszą lub zapalają światło albo na przemian zdejmują i kładą nogi na stole.
Minęły dopiero dwa lata, odkąd do szpitala w Lenox Hill zgłosił się mężczyzna z bólem klatki piersiowej. Wystarczył jeden dzień, żeby Choroba opanowała cały budynek, a zrekonstruowana trasa Pacjenta Zero przez miasto była jak otwarta rana, z której infekcja rozlała się po całej mapie. Gdy tylko został zidentyfikowany, pojawił się kolejny chory, i następny, i jeszcze jeden, aż stało się jasne, że Choroby nie da się zamknąć w jednym miejscu.
...człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, jeśli jest taka potrzeba. Do przeżycia nie potrzeba ani dwudziestu szytych na miarę garniturów, ani piętnastu par butów robionych na zamówienie, ani trzydziestu siedmiu koszul Ralpha Laurena. Gotować można na przenośnej kuchence z jednym palnikiem, mając tylko dwa garnki i jedną patelnię- okazuje się, że kuchnia za pięćdziesiąt tysięcy euro z granitowymi blatami i wyspą nie jest konieczna. Wszystko to zbytek. Szczęście leży w ograniczaniu materialnych potrzeb, bo kiedy nic się nie ma, człowiek nie musi się bać, że coś straci.
Należy jednak bardzo starannie odróżnić Kościół jako instytucję Bożą od konkretnego reprezentanta Kościoła. W tej sprawie są dwa rodzaje błędów, dwie skrajności. Są bowiem ludzie, którzy widząc jakikolwiek błąd reprezentanta, potępiają i odrzucają cały Kościół; i są tacy, którzy na widok choćby jawnych przestępstw reprezentanta odwracają oczy, pomagają zatrzeć ślady i przestają nawet samodzielnie myśleć, bo "Kościół za nich pomyśli". Oba te błędy są równie zgubne, gdyż pierwsi odwracają się od Bożej łaski, drudzy zaś utrudniają grzesznym nawrócenie, a sami siebie skazują na pranie mózgu.
Pamiętasz jak Usako mówiła, że mamy szczególne umiejętności? - Tak. Złożył dwa palce i przekręcił dłoń. Pojawiły się w nich karty. - Masz talent cyrkowy? – zażartowała. Nawet się nie uśmiechnął. Rozstawił rękę i powstało pięć kart, na których zauważyła pentagramy. Rzucił je i te ułożyły się na ziemi. Zalśnił tam pentagram i w tym miejscu powstał ogień. Lina poderwała się z miejsca, wpatrując z niedowierzaniem w płomienie. Płomienie, które się nie rozprzestrzeniały, lecz tworzyły dokładną gwiazdę. - Co to, do cholery? - wychrypiała. Subaru pstryknął palcami i ogień znikł. - Cały nasz oddział ma magiczne moce. Niektóre osoby zostały wybrane przez magiczne istoty lub artefakty i obdarzone mocą. - A ty? - Ja urodziłem się taki – wyznał. – Moją mocą jest moc Yin-Yang… ty nazwałabyś ją mocą pentagramu.
Czytaj dalej
Cały okres waszego „szkolnego” dzieciństwa i młodości ( nie licząc przespanych, na ogól, nocy) wynosi około czterdzieści ośmiu tysięcy godzin. Z tego w szkole spędzacie średnio licząc, nieco ponad dwadzieścia tysięcy godzin. Na całą „Resztę życia” pozostaje więc wam szesnaście tysięcy godzin, z czego trzeba jeszcze odliczyć około ośmiu tysięcy godzin spędzonych nad lekcjami i zadani domowymi. Wychodzi więc, że w szkole i nad sprawami związanymi ze szkołą spędzacie prawie osiemdziesiąt dwa procent swojego dzieciństwa i wczesnej młodości. A teraz oprzytomniejcie sobie, że ten czas spędzacie w miejscu, na myśl o którym niejednokrotnie paw podchodzi wam do gardła ze strachu, i nad zajęciami, o których trudno powiedzieć, że należą do waszych ulubionych. Jest to szkodliwe dla zdrowe życie w permanentnym stresie, porównywalne do życia pilotów odrzutowców.
Czytaj dalej
Nad rzeczką opodal krzaczka Mieszkała kaczka-dziwaczka,
Lecz zamiast trzymać się rzeczki
Robiła piesze wycieczki.
Raz poszła więc do fryzjera:
"Poproszę o kilo sera!"
Tuż obok była apteka:
"Poproszę mleka pięć deka."
Z apteki poszła do praczki
Kupować pocztowe znaczki.
Gryzły się kaczki okropnie:
"A niech tę kaczkę gęś kopnie!"
Znosiła jaja na twardo
I miała czubek z kokardą,
A przy tym, na przekór kaczkom,
Czesała się wykałaczką.
Kupiła raz maczku paczkę,
By pisać list drobnym maczkiem.
Zjadając tasiemkę starą
Mówiła, że to makaron,
A gdy połknęła dwa złote,
Mówiła, że odda potem.
Martwiły się inne kaczki:
"Co będzie z takiej dziwaczki?"
Aż wreszcie znalazł się kupiec:
"Na obiad można ją upiec!"
Pan kucharz kaczkę starannie
Piekł, jak należy, w brytfannie,
Lecz zdębiał obiad podając,
Bo z kaczki zrobił się zając,
W dodatku cały w buraczkach.
Taka to była dziwacz
Czytaj dalej
Nie wiadomo, czy Róża przeżyła dwa ciosy kolbą karabinu w głowę. Niejaka Paulina Baumgartner zeznała, że „posadzono ją na tylnym siedzeniu. Krew płynęła z jej ust i nosa”. Na pytanie, jak przenoszono ofiarę, Baumgartner sprostowała: „Nie, ją zawleczono. Nie mogła sama iść, jeszcze dzisiaj mam to przed oczami. Wleczono ją za jedną rękę”. Potem wszyscy widzieli, jak Edwin von Rzewuski bił pięścią w bezwładne ciało. Dowodzący eskortą porucznik Vogel chciał mieć jednak pewność. Kiedy auto skręciło w alejkę Tiergarten, Vogel wychylił się do tyłu odbezpieczył pistolet i przyłożył go do bezwładnej głowy. Pistolet się zaciął. Wtedy Vogel się cofnął, zdjął płaszcz, po czym przyłożył jeszcze raz. O dwudziestej trzeciej czterdzieści pięć ludzie zebrani przy wejściu do hotelu usłyszeli strzał. Samochód przez cały czas jechał; na ciało , „a szczególnie na głowę, zaciągnięto koc”.
Czytaj dalej
– Czy podczas tego śledztwa przyjął pan łapówkę?
Wiktor popatrzył na Darka. Potem na Konrada. Wstał.
– Skąd on się urwał? Co wy sobie w ogóle wyobrażacie?
– Wiktor, posłuchaj…
– Nie! To wy posłuchajcie. Nigdy nie wziąłem żadnej łapówki! Nigdy nie przyjąłem nawet pudełka czekoladek! Ani koniaku, ani zasranej kiełbasy podwawelskiej! Rozumiecie? Straciłem kawał życia, harując dla tego niebieskiego munduru! Poświęciłem studia, poświęciłem boks. Poświęciłem wszystko, co miałem. Po co? Żeby łapać zbójów! Powołanie? Tak! Śmieszne, co? Nie raz i nie dwa mogłem zginąć. Na moich rękach wykrwawiło się kilku chłopaków! Zostawili żony, dzieci, dziewczyny… A ja cały czas…kosztem najbliższych, kosztem życia rodzinnego, kosztem zdrowia… zapieprzałem, żeby po dziewiętnastu latach usłyszeć: „Czy przyjął pan łapówkę?”. O czym ty mówisz, synku? Czy ty wiesz, ile ja spraw rozwiązałem? Kogo wsadziłem? Ile razy ledwo uszedłem z życiem, żeby tacy jak ty mogli sobie nosić drogie zegarki?
Czytaj dalej
Motto: „Urazy nie tyle szkodzą tym, wobec kogo je żywimy, ile jeno nam, którzy nosimy je w sercu” Fragment książki "Wyrwać chwasta": – Przygotowania do ślubu szły swoim spokojnym torem. Mieliśmy kupione obrączki, zamówioną mszę i wynajęty lokal na małe przyjęcie. Ja co prawda rodziny nie mam, ale kilku przyjaciół i rodzina Joanny to miało być ponad dwadzieścia osób. W ową sobotę 17 sierpnia spotkaliśmy się, aby pójść do kina. Nawet nie pamiętam na co. W każdym bądź razie w centrum, w kinie w centrum mieliśmy być… Ku mojemu zaskoczeniu Joasia oświadczyła mi, że zmieniła plany, że ślubu nie będzie. Ja próbowałem dowiedzieć się dlaczego. Najpierw nie chciała mi powiedzieć, tylko prosiła o przyjęcie przeprosin, że już więcej nie się spotkamy. W końcu uległa i powiedziała, że dwa miesiące wcześniej poznała kogoś, i że jest to coś niespotykanego. Kiedy ja zapytałem ją, jak to jest, że dwa miesiące spotykała się z kimś i mi o tym nie powiedziała, to ona odpowiedziała, że chciała przekonać się, że nie jest to chwilowe zauroczenie. Oznaczało to, że ona mnie po prostu zdradzała, bo ja byłem jej narzeczonym, bo ja się oświadczyłem w maju… Tak mnie to zatkało, że nawet nie zauważyłem, kiedy odeszła, nawet nie widziałem jej opuszczającej mnie. Kiedy się ocknąłem, to nie wiem, czy bardziej byłem zły czy smutny. Na pewno byłem załamany. Jak załamany, to wiadomo… Wypiłem jedno piwo, potem drugie. – W tym momencie Orest wypił kilka łyków nalanego mu przez Pawła piwa. – Wróciłem do domu i była pewnie piąta, może wpół do szóstej po południu. Mama zdziwiła się, co ja tak szybko wróciłem. Zamknąłem się w swoim pokoju i nie chciałem jej powiedzieć. Mama zrobiła herbatę i przyniosła mi. „Co się stało?” – spytała mnie. „Joasia mnie rzuciła” – odpowiedziałem… Tu Orest przerwał. Wypił jeszcze dwa łyki piwa. Spoglądał na Pawła i Agnieszkę, jakby szukając pocieszenia, bowiem opowiadanie wyzwalało w nim na nowo owe nieprzyjemne emocje, które wielokroć mu się przypominały w ostatnich latach. Wojtek dał mamie znać, że chce mu się pić, więc Agnieszka podała mu jego plastykowy kubeczek z dzióbkiem z jego ulubionym napojem pomarańczowym. Dziecko pokazało jednak na szklankę tatusinego piwa. – Ty nie możesz tego pić! To jest bardzo niesmaczne. – Tak, Wojtuś! Mama ma rację – wsparł ją Orest. – To jest niesmaczne i niezdrowe. Malec pokręcił głową na znak, że ma inne zdanie. Chwyciwszy w końcu swój kubek, poszedł z nim pod telewizor z bajką na ekranie. Oczy Agnieszki i Pawła skierowały się na Oresta. – W efekcie pokłóciłem się z mamą, bo ona wymyśliła sobie, że to na pewno moja wina. „To przez ten twój egocentryzm” – mówiła. Wtedy ja wypaliłem jej, że przez tę jej zaborczą miłość ja ociągałem się z przedstawieniem Joasi i że bylibyśmy już po ślubie. W każdym bądź razie dyskutowaliśmy głośno, co potwierdziły potem zeznania Rogalowej odczytane na rozprawie. Coś koło szóstej – wpół do siódmej wyszedłem z domu. No, wyleciałem… Rogalowa zeznała, że trzasnąłem drzwiami. Ciebie, Paweł, nie było, więc poszedłem do Parku Dreszera. Na naszą ławkę, wiesz którą, tam w kącie pod kasztanem. Po drodze kupiłem dwa piwa. Byłbym pewnie wypił i wrócił, ale przyplątało się takich dwóch meneli i zadeklarowali mi swoje towarzystwo. We wszystkim mi przytakiwali i szybko wyrazili gotowość skoczenia po wódeczkę, tylko że akurat nie byli przy forsie. Ja akurat byłem dziany, więc taki goniec, co to skoczy i przyniesie, był mi na rękę. Nie mógł przepaść z banknotem, bo miałem jego kumpla jako zastaw. Wrócił więc i mieliśmy zapas rozweselacza na jakiś czas. Na krótki czas. Potem za gońca robił ten drugi, a potem były jeszcze dwie zmiany, a potem zrobiło się ciemno na dworze i w moich oczach, a potem obudziłem się nad ranem i wróciłem do domu prosto do swego pokoju i na swoje łóżko, a potem rano była policja i ja nie miałem alibi na noc. A mama już nie żyła. Zginęła w parku, podobno przed północą, ugodzona nożem. A potem się okazało, że na tym nożu nie było odcisków palców, ale były fragmenty naskórka z moim DNA… Orest zamilkł. Nastała cisza. Tylko z telewizora leciały jakieś głosy bohaterów dziecięcej kreskówki. Powoli zaczął wycierać chusteczką najpierw oczy, a potem nos. Paweł dolał mu piwa, a on bezwiednie wypił do dna szklanki. – Rogalowa mówiła, że po wpół do jedenastej w nocy twoja mama wyszła z mieszkania – Paweł mówił to cicho i ze smutkiem. – Dlaczego ona szła cię szukać, przecież nigdy wcześniej nie robiła tego, chociaż czasami nie wracałeś na noc? Skąd – kurna – wpadła na pomysł, żeby szukać cię akurat w Parku Dreszera? – Nie wiem. Kiedyś nie było komórek, więc nie zawsze miała wiadomość, gdzie się podziewałem. Myślałem, że się do tego przyzwyczaiła. Ale widocznie myliłem się. A twoja mama, gdzie by cię szukała? Chyba też w parku, co nie? – Może masz i rację. Ale ty nie nosiłeś noża, prawda? – Pewnie, że nie! Nigdy. Tak samo jak ty. – To w takim razie nie był twój nóż. Nie było na nim odcisków, a to znaczy, że ktoś je musiał specjalnie powycierać. Ty byłeś pijany, więc nie mogłeś… – Ja też tak myślę, ale policji, prokuratora i sędziów to nie przekonało. – Jeśli był twój naskórek, twoje DNA, to ktoś musiał tym nożem ocierać o ciebie. Twoją mamę znaleziono w alejce bocznej, tuż przy alejce głównej, a stamtąd do ławki pod kasztanem jeszcze jest kawałek drogi. – To co z tego? – To kto wiedział, że ty tam jesteś? Ci dwaj menele, jak ich nazwałeś… To może oni zabili twoją matkę, czy nie wydaje ci się? – Właśnie, że wydaje mi się, że to nie mogli być oni. To byli pijacy, a nie zbiry. – A ty byłeś mordercą? – No co ty!?! – No właśnie. A jednak ciebie skazali. – Dzisiaj przyszedł do nas Orest jako skazany morderca – zaczęła bardzo poważnie Agnieszka, zwracając się do Pawła – a jednak ja nie bałam się, bo miałam inne przeświadczenie. Dlatego ja rozumiem go, że ma inne przeczucie. – To sobie posiedziałeś za nie swoje, a co na to twój obrońca? Nie potrafił cię wyciągnąć z tego? – Papuga to facet w porządku. Chciał. Tylko ja już nie chciałem. Odechciało mi się. Nie miałem przecież nikogo na świecie. Miałem tylko mamę. – A my? O nas nie pomyślałeś? – Nie gniewaj się! Mówię o rodzinie. Was nie chciałem w ogóle w to mieszać. Nawet nie wiedziałem, że się ożeniłeś. – Bo nie chciałeś wiedzieć. Przysłałeś tylko list, żebym postarał się odbierać pocztę, bo inaczej skrzynka się zapcha, i prosiłeś, żeby cię nie odwiedzać i nie pisać do ciebie. – Bo tak chciałem. Miałem chyba do tego prawo! – ostatnie zdanie wypowiedział już w stanie wzburzenia. – Nie unoś się! Nawet jak sobie pokrzyczysz, to ja nie przestanę być twoim kolegą. Zaraz ci przyniosę korespondencję. Paweł poszedł do drugiego pokoju i po chwili powrócił ze skrzynką plastykową pełną listów i druków. Postawił to na podłodze obok Oresta. – Oto, Orek, listy do ciebie! Faktycznie skrzynka by się zapchała. Dorobiłem kluczyk i odbierałem. Potem wymienili skrzynki na unijne i dozorca dał mi kluczyk do twego numeru. Jest przyczepiony do skrzynki. Ten pan Marek to porządny gość. Pomógł mi też usunąć taśmy policyjne z drzwi twego mieszkania. – No właśnie. Nie zauważyłem żadnych taśm. A przecież musieli oplombować mieszkanie. Czy nikt się o to nie przyczepił? – Nakleić to oni umieją. Tylko co z tego? Miał to być sygnał dla potencjalnych złodziei? Ja zerwałem nocą, a pan Marek elegancko umył drzwi wcześnie rano. Codziennie sprawdzał, czy nie ma śladów włamania i gdy tylko się spotykaliśmy, zdawał mi raporty. Ja sam też sprawdzałem co dwa, trzy dni. O kolegów się dba. – Dziękuję ci. Będę miał co przeglądać, bo tych pism jest dużo. Dzisiaj nawet nie wyszedłem po bułkę. Nie bardzo wiem, od czego zacząć porządkowanie swoich spraw. – To ja ci zaraz zrobię kanapki na śniadanie – zadeklarowała Agnieszka. – Nie ma potrzeby. To była obfita obiadokolacja. A wyjść rano z domu to może być bardzo pożyteczna sprawa. – Masz chociaż pieniądze? – Mam trochę w portfelu i portmonetce. Miałem też nieco na koncie – Orest raz jeszcze zerknął na kosz z korespondencją. – Kosz to wam oddam potem, bo nie zabiorę się z tym pod pachą. – Nie dziw się, ale jeden rodzaj korespondencji otwierałem – Paweł zaczął się tłumaczyć. – Z energetyki. Rachunki opłacałem na bieżąco, chociaż były to w zasadzie opłaty za gotowość, bo zużycie to było tylko pewnie z lodówki. Policja raczej nie wpadła na pomysł, żeby ją wyłączyć. A ja nie miałem dostępu. Jeśli tam coś było, to czeka cię niezłe sprzątanie, bo musiało się ześmierdnąć. Gaz, telefon, opłaty dla administracji, woda i kanaliza, centralne ogrzewanie – to wszystko to będą poważne kwoty. Musisz domówić się ze spółdzielnią, żeby ci to rozłożyli. Centralnego nie mogli odciąć, ale prąd by odcięli. Dlatego płaciłem. – Dziękuję. Postaram się jak najszybciej oddać ci. Dziękuję też, że mi uświadomiłeś, ile mnie jeszcze spraw czeka do uporządkowania. Osiem lat to szmat czasu. Oby nie zjadły mnie odsetki! – Co ty już tak się wypowiadasz, jakbyś zbierał się do wyjścia. Hola, hola. Nie widzieliśmy się, kurna, tyle czasu, więc mamy jeszcze dużo do opowiadania sobie. Piwa nie mam w zapasie. Mogę ewentualnie wyskoczyć. Ale mam wódeczkę. Przecież tak po małym, powoli, nieśpiesznie, to nie będzie żaden kłopot. – Macie małe dzieci. Trzeba je wykąpać, położyć spać. – Co ty się martwisz o moje dzieci! A ile to razy ja jestem w trasie, a Agnisia musi sobie radzić sama. I radzi sobie. Doskonale sobie radzi. Spotykam kolegę, którego nie widziałem osiem lat, więc chyba żoneczka to zrozumie. Czy dobrze myślę? – zwrócił się do Agnieszki. – Dobrze, ale częściowo. Pogadajcie sobie jeszcze trochę, ale nie dłużej niż do dwudziestej drugiej, bo ty jutro idziesz do pracy. I nie pijcie za dużo, bo ty pracujesz za kierownicą. Nie chciałabym, żebyś poszedł za kratki za jazdę po alkoholu. Jasne? – Masz w zupełności rację, kochanie. Masz rację i będzie tak, jak powiedziałaś.
Czytaj dalej
Polska Ludowa 1956-1980 Gierek na premiera Relacja Stanisława Trepczyńskiego o Gomułce i wydarzeniach z Grudnia ’70 Pewna grupa towarzyszy orientowała się już na ewentualne wyniesienie towarzysza Gierka. Gomułka nie obdarzał go największą sympatią. Uważał bowiem, że Gierek korzysta na Śląsku z tego wielkiego kawału chleba, który mu się wykrawa z całego bochenka Polski, i uważał, że jego sukcesy są w dużej mierze spowodowane tym, że pozwala mu się na te sukcesy, bo daje się większe możliwości niż innym. Kiedy sprawa pewnych zmian narastała, Wiesław chcąc pogodzić nadzieje niektórych towarzyszy z kierownictwa, nosił się z zamiarem powołania Gierka na premiera, ale muszę powiedzieć, że ja nie widziałem, aby to robiono oficjalnie, a tylko o tym mówiono w wąskich gronach. Sytuacja taka wynikała też z faktu, że w ostatnim okresie Wiesław miał coraz więcej osobistych pretensji do formy kierowania rządem przez towarzysza Cyrankiewicza. Widać było jego niechęć do tego, że Cyrankiewicz sprawuje funkcję premiera, nie biorąc na siebie odpowiedzialności za decyzje niepopularne. Uważał, że Cyrankiewicz właściwie ucieka od odpowiedzialności, że jest premierem na pokaz, że cała odpowiedzialność spada na Wiesława i na kierownictwo partyjne. Doprowadziło to do tego, że towarzysz Jaszczuk zaczął traktować rząd towarzysza Cyrankiewicza jako podległy jemu, zaczął wydawać polecenia ministrom, zaczęły powstawać bardzo wyraźne animozje pomiędzy organami partyjnymi a organami rządowymi. Dochodziło do śmiesznych historii, na przykład zabroniono dawać do KC niektóre notatki, bo się obawiano, że później będą wykorzystywane przeciwko rządowi itd. Sam Wiesław był człowiekiem, który nigdy nie wywnętrzał się poza bardzo rzadkimi wypadkami, ale i u niego było widać, że ma dużo pretensji do towarzysza Cyrankiewicza. Niewątpliwie to była główna sprawa, która zaważyła również na samym grudniu 1970 r. dlatego, że już wówczas przede wszystkim Babiuch, Kania i Szlachcic otwarcie postawili na dokonanie zmian i podjęli pewne rozmowy z towarzyszem Gierkiem i jego otoczeniem. Korzystali oni z pewnego poparcia niektórych towarzyszy z KC KPZR. Ja oczywiście nie mam prawa mówić o nazwiskach z kierownictwa. Podobno później towarzysz Wiesław wyrażał opinie, co decydowało o jego odejściu, tzn. i o samym Breżniewie, ale niewątpliwie w polskim sektorze KPZR towarzysz Kostikow wyraźnie sprzyjał dojściu do kierownictwa towarzysza Gierka. Z czego brał się ten pogląd towarzyszy radzieckich? Raz, byli zaniepokojeni napięciami w kierownictwie polskim i obawiali się, że to może doprowadzić do jakichś konfliktów, które bardzo źle wpłyną na ogólną sytuację w obozie. Dwa, towarzysze radzieccy byli niewątpliwie zaszokowani pewną samodzielnością Gomułki w podejmowaniu decyzji międzynarodowych, szczególnie w sprawie niemieckiej, ale i w innych, w których wyraźnie dawał do zrozumienia, że on będzie myślał przede wszystkim o sprawach polskich. Częstokroć krytykował ich decyzje w sprawach RWPG. Na przykład uważał, że ta integracja ekonomiczna w RWPG jest fikcją, co nie zawsze podobało się owarzyszom w KPZR, którzy byli za to odpowiedzialni. Ponieważ towarzysze Szlachcic, Babiuch i Kania, którzy wokół Gierka zaczęli tę sprawę przygotowywać, byli w bardzo osobistych kontaktach z Piotrem Kostikowem, przypuszczam, że mieli zachętę do tego, aby takie działania podjąć. Jak wiemy, w czasie wielkiego tygodnia, po 13 grudnia – jeśli można go tak nazwać – towarzysze Szlachcic i Kania bez wiedzy kierownictwa wyjechali na Śląsk po Gierka, aby przygotowywać już sprawę.
Czytaj dalej
Wojsko kontra anarchia Nie tylko wojskowi wiedzą, że mądre decyzje poprzedza dobre rozpoznanie oraz że trzeba być blisko ludzi i ich spraw, jeśli chce się uniknąć „błędów i wypaczeń” poprzedników (mam na myśli rządzące wcześniej ekipy PZPR). Z napływających meldunków wynikało, że oficerów przyjęto życzliwie i z nadzieją, iż „zaprowadzą porządek”. Ludność wiejska i małomiasteczkowa odczuwała dolegliwie skutki dezorganizacji państwa, braki w zaopatrzeniu, bezkarność biurokracji, korupcję i inne systemowe właściwości gospodarki niedoborów. W drugim etapie, 13 listopada 1981 r., wyjechały na rekonesans do 500 wytypowanych zakładów pracy wojskowe grupy operacyjno-kontrolne (ok. 200 grup kadry zawodowej i żołnierzy służby zasadniczej, którym właśnie przesunięto termin przejścia do rezerwy). Ich sprawozdania uzupełniły opis stanu gospodarki państwowej i nastrojów ludności. Pokazały dezorganizację produkcji w przedsiębiorstwach, braki surowców, nierytmiczność dostaw kooperacyjnych, bezwład zarządzania, no i dyrekcje sparaliżowane strajkami (kilkadziesiąt miesięcznie). Zebrane informacje analizowano w Komitecie Obrony Kraju oraz w Sztabie Generalnym i z odpowiednimi wnioskami przedkładano gen. Jaruzelskiemu, a potem do wiadomości zainteresowanym ministrom i wojewodom. Wyniki kontroli były zatrważające, pokazywały państwo w stanie anarchii. Oczywiście należało brać pod uwagę, że tego rodzaju sprawdziany mogą zniekształcać rzeczywistość przez to, że są nastawione na wyciąganie ułomności i tępienie zła, wychwytują zjawiska negatywne, żeby im zapobiec w przyszłości. Dla jasności sytuacji zaraz po powrocie terenowych grup operacyjnych do macierzystych jednostek (20 listopada) wyekspediowano w teren (25 listopada) – do większych miast i wszystkich miast wojewódzkich – miejskie grupy operacyjne w składzie 7-14 żołnierzy. W ten sposób uruchomiono bezpośredni strumień informacji, stały kontakt ze społeczeństwem z ominięciem szczebli pośrednich, a więc bez możliwych deformacji przez biurokrację. Dane te w zestawieniu z informacjami urzędowymi i oficjalną sprawozdawczością pozwalały dojść do obiektywnego stanu rzeczy. Na wszystkich trzech etapach wprowadzania grup operacyjnych (gminnych, zakładowych i wielkomiejskich) aktywność wojska miała wieloraki charakter, przede wszystkim była to działalność interwencyjna i kontrolna. Pomagano ludziom rozwiązywać problemy, zdawałoby się, dotąd nie do pokonania. Zginie pól miliona ludzi Analiza wydarzeń po ewentualnym wkroczeniu wojsk radzieckich do Polski w 1981 r. Wariant „tragiczny” Wariant ten może praktycznie wchodzić w rachubę, jeśli rozwój sytuacji w Polsce zagrozi – zdaniem kierownictwa radzieckiego – politycznemu status quo w części Europy pozostającej pod radziecką kontrolą. Może być wywołany przekonaniem kierownictwa radzieckiego, że sytuacja w Polsce jest dramatyczna lub bliska dramatu – czemu sprzyjać może np. dezinformacja przez nieodpowiedzialne źródła informacji. Wkroczenie wojsk radzieckich wywoła odruchowy kontratak ze strony części polskich oddziałów wojskowych, które prawdopodobnie odmówią w takiej sytuacji posłuszeństwa swym dowódcom lub zaatakują oddziały radzieckie pod ich kierownictwem (ci sami dowódcy, gotowi dziś do wykonania wszelkich zobowiązań sojuszniczych i zaangażowani w propagandę przyjaźni polsko-radzieckiej, zachowają się w sytuacji takiego konfliktu w sposób drastycznie odmienny od swej dotychczasowej postawy). Wojska radzieckie będą musiały również przełamać zbrojny opór wielomilionowych załóg robotniczych, któremu będą towarzyszyły spontaniczne a straceńcze akcje części młodzieży. Opór ten, wobec przewagi wojsk radzieckich, zostanie dość szybko przełamany przy dużym rozlewie krwi i liczbie ofiar od 100 do 500 tys. Partia polska rozpadnie się podczas pierwszych dwóch dni kampanii lub też jej robotnicze organizacje zadeklarują swą szeroką gotowość walki z armią radziecką, sekretarze organizacji partyjnych będą musieli wręcz opowiedzieć się w taki sposób, ponieważ te elementy w partii, które uchylą się od gotowości walki, mogą to przypłacić nawet życiem. Armia radziecka zostanie uznana za armię okupacyjną, a zakłady pracy podejmą strajk generalny. Kierownicy polityczni armii radzieckiej będą zapewne próbowali powołać rząd, prawdopodobnie spośród elementów umiarkowanych i nieskompromitowanych, ale jest niemal rzeczą oczywistą, że każda taka osoba przy najlepszej nawet swej dobrej woli zostanie uznana przez społeczeństwo polskie za kolaboranta, oburzenie wobec takich postaw będzie silniejsze nawet niż wobec armii uznanej za okupacyjną, wyrażać się będzie w samosądach na takich osobach i zamachach z wyroku podziemnych sądów. W ciągu krótkiego czasu rozwinie się cała typowa dla polskich tradycji podziemna struktura państwowa, analogiczna do funkcjonującej podczas okupacji hitlerowskiej, ze swymi władzami, sądownictwem, oświatą itp. (35 lat propagandy wspomnień wojennych nie tylko zbudowało legendę Polski Podziemnej, ale przekazało społeczeństwu polskiemu szczegółowy instruktaż środków i metod działania). Współpraca z armią radziecką, uznaną za armię okupacyjną, będzie traktowana jako kolaboracja i karana wyrokami podziemnych sądów. Ruch oporu, zgodnie z tradycją, obejmuje całe społeczeństwo, z dziećmi włącznie. Próby ewentualnych eksterminacyjnych represji pogłębią tylko wrogość i nienawiść. Stan okupacyjny będzie musiał się przedłużać, wymagając stałej obecności w Polsce około 30 do 50 dywizji. Opór Polski będzie prowokować napięcie w krajach sąsiednich, gdzie w tej sytuacji pojawią się zapewne oznaki kryzysu i ataki na system władzy, z tendencją do przekształcenia się w otwarty bunt. Konieczność skoncentrowania na terenie tych krajów dalszych 20 do 50 dywizji może oznaczać hasło do wzrostu niepokojów w radzieckich krajach nadbałtyckich, a następnie na Środkowym Wschodzie, ponieważ wytworzy się swoisty łańcuch „korzystania ze sposobności”. Kukliński: fakty przeczą mitom 7 marca 1946 r. Kukliński został aresztowany, oskarżono go o napad rabunkowy z bronią w ręku. 13 kwietnia 1946 r. z aresztu wyszedł. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie mogłyby dać materiały z jego teczki personalnej. Nie ma ich jednak. Jak wspomniałem, na przełomie lat 1952-1953 większość dokumentów została z niej wyjęta. Teczkę tę odtwarzano w roku 1958. Może więc potrzebne informacje dałoby się znaleźć w aktach sądowych? Nic z tych rzeczy. W roku 1992 (!) usunięto z nich dokumenty prowadzonego wówczas przeciwko Kuklińskiemu śledztwa. Nie wiadomo, kto to zrobił ani na czyje polecenie. A wiele epizodów z życia Kuklińskiego, zwłaszcza tych sprzed czyszczenia teczki, czyli sprzed 1953 r., jest bardzo zagadkowych. W roku 1948, dwa lata po aresztowaniu, rozpoczął naukę w Oficerskiej Szkole Piechoty nr 1 we Wrocławiu. Dlaczego go przyjęto? Dlaczego aresztowanie z roku 1946 uznano za nieznaczące? Tego nie wiemy. W 1950 r. decyzją szefa Sztabu Generalnego WP gen. broni Władysława Korczyca Kukliński został wydalony z uczelni. I to w sposób radykalny – nie zaliczono mu trzech lat pobytu w niej i skierowano do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Ale już dwa tygodnie później ten sam gen. Korczyc zdecydował o przywróceniu Kuklińskiego do szkoły. Sprawą tą zajmował się również główny inspektor szkolenia gen. broni Stanisław Popławski. Kukliński został wydalony nie tylko ze szkoły, ale również z PZPR. Ale szybko, na mocy decyzji Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej przy KC, członkostwo mu przywrócono. Do akt jego sprawy były dołączone dokumenty Informacji Wojskowej. Jeżeli na temat współpracy Kuklińskiego z Informacją Wojskową od lat 40. możemy tylko spekulować, to pewne jest, że od 1962 r. był nie tylko zwykłym oficerem Wojska Polskiego, ale również agentem WSW. Używając języka polskiej prawicy, donosił wojskowej bezpiece na kolegów. Co mało zaskakujące, tak chętnie o sobie mówiący Kukliński o tym, że był tajnym współpracownikiem WSW, nigdy nie wspomniał. A był, jak wynika z zapisów w karcie, pożyteczny. Odbierający od niego informacje funkcjonariusze kontrwywiadu mieli o nim jak najlepszą opinię. „Oficer pozytywnie do nas ustosunkowany. Informuje nas chętnie”, czytamy w karcie. Kukliński ukrywał, że był tajnym współpracownikiem WSW – dziś zatem, zgodnie z obowiązującą ustawą lustracyjną, nie mógłby pełnić funkcji publicznych.
Czytaj dalej
© 2007 - 2025 nakanapie.pl