Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "szefa zdanie", znaleziono 10

Posiadają, że wojna jest najlepszą przyjaciółką śmierci. Ja mam inne zdanie na ten temat. Dla mnie wojna jest jak nowy szef, który oczekuje niemożliwego. Stoi nad głową i powtarza do znudzenia: "Zrób to, zrób to". Więc pracujesz coraz ciężej. Robisz, co ci każą. Ale szef nigdy ci nie dziękuje. Żąda coraz większych wysiłków.
Senator: – Kluczem do zrozumienia Jarosława Kaczyńskiego jest, moim zdaniem, słynny wywiad Teresy Torańskiej z 1994 roku. W tym wywiadzie Jarosław Kaczyński pytany o to, co chciałby w przyszłości robić, odpowiedział mniej więcej tak: „Chciałbym być emerytowanym zbawcą narodu. I chciałbym być szefem partii, która będzie rządziła w Polsce, mocnym przywódcą takiej partii”.
Bo moim zdaniem przełożeni często trzymają się razem. Jeżeli dzieje się krzywda jakiemuś tam zwykłemu pracownikowi, to oni nie zawsze są skorzy pomóc, tylko trzymają się swojej grupy. Niektórzy wolą pozamiatać pod dywan i wszystko fajnie. Za dużo jest takich ludzi, którzy przez układy dostają się wysoko. Nic nie potrafią, ale podejście w stylu: „A zrobimy cię szefem. Nie znasz się? A dobra tam, ludzi masz od tego, żeby pracowali. A ty będziesz tylko królował”. Ale to jeszcze trzeba umieć królować.
Dziennikarz powinien być uczciwy wobec czytelnika, wiarygodny, rzetelny i przede wszystkim posługiwać się poprawnym językiem. Tego kandydaci na redaktorów uczą się na studiach i tego ich starsi koledzy powinni wymagać podczas stażu. Ale teraz wydawcy gazet nie widzą sensu wspierania dziennikarzy walczących, ponieważ najmniej im zależy na codziennych czytelnikach. Właścicielom wydawnictw zależy na dużych reklamodawcach. Im większy nakład ma gazeta, tym wyższe są ceny reklam, ogłoszeń i komunikatów. Dlatego prezesi firm wydających gazety wymagają od szefów redakcji, a ci od dziennikarzy informowania czytelników przede wszystkim za pomocą krótkich i prostych zdań, posługiwania się językiem tępaków oraz ilustrowania tekstów zaskakującymi fotografiami. Im więcej wiadomości dotyczy wypadków śmiertelnych, włamań do domów majętnych osób, napadów na samotne kobiety, gwałtów podczas dyskotek, pobić w gimnazjach, kraks na lokalnych drogach, karamboli w śródmieściach, morderstw bez powodu, niepowodzeń nawet mniej ważnych polityków, tym bardziej zadowolony jest wydawca, bo to oznacza poprawę opini o gazecie i nieodchodzenie reklamodawców od tytułu. Traktowane do niedawna jako opiniodawcze i przy tym poważne dzienniki, coraz częściej przyjmują charakter bulwarówek, a nawet brukowców.
Do tej pory zawsze ktoś jej mówił, co ma robić: rodzice, pani w szkole, szef, facet, z którym mieszkała. Teraz była wolna. Sama wyznaczała sobie zadania i dbała o to, by miały sens.
prawdziwa droga do serca mężczyzny to sześć cali stali pomiędzy jego żebrami. Czasami cztery cale wykonają zadanie, ale żeby mieć całkowitą pewność, wolę mieć sześć. Zabawne, jak falliczne przedmioty są tym bardziej użyteczne, im są większe.
Ja niestety mam niewdzięczne zadanie: zajmuję się Polakami. Aresztuję ich, przesłuchuję i tak dalej. Ludzie krzyczą, płaczą, błagają, mdleją. Nigdy nie proszą o śmierć, by przyśpieszyć swoją sprawę.
(Szef gestapo Karl Schwerbel do Klementyny Mańkowskiej po jej zwolnieniu z aresztu).
„Ogień”. Fałszywy mit Z prof. Julianem Kwiekiem, historykiem AGH rozmawia Paweł Dybicz Przełożeni „Ognia” otrzymywali meldunki, informacje, że jego ludzie dopuszczają się rabunków i gwałtów. Wydany przez AK wyrok śmierci na niego, później złagodzony, jest jednak jakimś symptomem, że w AK wiedzieli, iż mają do czynienia z jednostką, która działa na jej szkodę. – I wypacza jej obraz wśród miejscowych. To niewątpliwie miało miejsce, ale ja, mimo wszystko, łączyłbym osobowość „Ognia” z góralskością. Nawet dziś, jak się patrzy na górali, to widać taką postawę: ja tutaj wszystko mogę. Tego typu czyny „Ognia” i „ogniowców”, jak rabunki, napady, w środowisku, w którym się obracali, wtedy nie były niczym niezwykłym. W tamtych, wojennych i tużpowojennych latach Józef Kuraś w oczach wielu Podhalan uchodził za przywódcę szajki złodziejskiej. To wychodzi z zapisków Tadeusza Byrdaka (Świadkowie mówią: „Ogień” był bandytą – czytaj s.109), ja do nich podchodzę ostrożnie, ale ich nie neguję. Wiele z nich wymaga weryfikacji, w końcu jest to subiektywne spojrzenie. O wyprawach na słowacki Spisz i nie tylko wiemy dużo. I nie były to wyprawy turystyczne, tylko rabunkowe. Bardziej widziałbym „Ognia” jako regionalnego watażkę o dużych ambicjach i skomplikowanym charakterze. „Ogień”, kiedy opuścił AK, a właściwie zdezerterował, znalazł się w Batalionach Chłopskich. Był jakoś ideowo związany z ludowcami? Przecież to, co robił, było wbrew ludowcom, wbrew PSL Stanisława Mikołajczyka, który od czerwca 1945 r. był wicepremierem Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. – Trudno w tym przejściu do BCh doszukiwać się jakichś względów ideowych. W tym nie było żadnej ideologii, zrozumienia różnic programowych. Na postać „Ognia” patrzyłbym w kategoriach psychologicznych, a nie ideologicznych. On był prostym człowiekiem, nie miał należytego wykształcenia. Wątpię więc, by wiedział, czym się różni AK od BCh. To była partyzantka i to partyzantka. Jedni i drudzy często mówili: nie chcemy mieć nic wspólnego z komunistami i Żydami, ale to takie ludowe podejście, bardzo płytkie rozumienie świata. Poza tym nie ma żadnych dowodów, że Kuraś coś napisał, współtworzył odezwę, która by wyrażała jakąś jego myśl, oczywiście poza ogólnymi epitetami. Tym, co mogło go popychać do działania, było coś, co nazwę ideologią władzy. I ona była chyba też głównym powodem chęci zostania szefem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Targu. Poza tym proszę pamiętać, że po wojnie sporo ludowców poszło do milicji. Większość szeregowych milicjantów to była młodzież chłopska. Nie żydowska. „Ogniowcy”, jak i wszyscy „żołnierze wyklęci”, tłumacząc się z dokonanych mordów, mówili, że ograniczali się do likwidacji kolaborantów i donosicieli. Tymczasem wśród około 450 cywilów zabitych przez ludzi Kurasia wiele było kobiet i dzieci. – Kiedy analizuje się działalność poszczególnych ugrupowań podziemia antykomunistycznego, to na ogół dochodzi się do wniosku, że wśród ich ofiar wysoki odsetek stanowią kobiety i dzieci. Potwierdzają to badania z terenów województw kieleckiego czy łódzkiego, gdzie nie było konfliktu etnicznego, nie było ludności ukraińskiej. Na Podhalu, na obszarze działania „Ognia”, też notujemy dużą liczbę zamordowanych kobiet i dzieci. Ofiary ludzi „Ognia” badałem tylko pod kątem narodowościowym, ale mogę z całą odpowiedzialnością potwierdzić, że wśród zabitych Żydów wiele było kobiet i dzieci. Przypomnę choćby mord pod Krościenkiem. Podobnie pod Czerwonym choć, jak wspomniałem, nie ma pewności, że dokonali tego „ogniowcy”. Czy dziecko mogło być kolaborantem? Czym tłumaczyć zabójstwa dzieci? – Nie tylko na Podhalu, ale wszędzie ci, którzy przychodzili wykonywać wyrok śmierci, często rozstrzeliwali całą rodzinę. Były takie przypadki w odniesieniu do Żydów czy Ukraińców. I na ogół wystarczyło posądzenie na przykład jakiegoś Polaka czy Żyda o współpracę z władzą, a Ukraińca z UPA. Zabijano, by nie było świadków mordu? – O to chyba najczęściej chodziło. Dziś, by wymowę mordowania świadków zbrodni jakoś osłabić, wytłumaczyć, już nie mówię usprawiedliwić, ich sprawcy najczęściej mówią o likwidowaniu kolaborantów. Do tych tłumaczeń nie bardzo jestem przekonany, choć wiem, że trudno je zweryfikować, a dziś w zasadzie nie ma takiej możliwości. W jednej publikacji znalazłem zdanie: im bliżej siedliska rodzinnego „Ognia”, tym opinia o nim jest gorsza. – Wspominałem już, że Podhale jest podzielone. Potwierdzeniem tej przytoczonej przez pana opinii jest sprawa pomnika „Ognia” i „ogniowców”. Stoi w Zakopanem, a przecież „Ogień” to Ostrowsko, tuż koło Nowego Targu. Kiedy zrodziła się idea postawienia pomnika Kurasiowi w Nowym Targu, to tamtejsi radni powiedzieli jego inicjatorom: w życiu nie zgodzimy się na pomnik „Ognia”. Ci ludzie nie mówiliby tak, gdyby nie wiedzieli, jaka jest o nim opinia na ich terenie. Ta odmowa to dowód, że mieszkańcy z rodzinnych stron „Ognia” mają wiele wątpliwości co do jego poczynań, szczególnie powojennych. Ci ludzie pamiętają albo słyszeli na przykład o kobiecie, którą powieszono na słupie czy drzewie. Słusznie rozumują, że nawet gdyby ona była czemuś winna, współpracowała z UB, donosiła, wydawała „ogniowców”, to nie był to powód, by tak ją uśmiercać. W czasach wojny taką osobę AK by zastrzeliła, jakoś „po ludzku”. Ale wieszać? Ta brutalizacja i sposoby eliminowania, karania ludzi przez „żołnierzy wyklętych” musiały budzić niechęć, rodzić myśl, że to nie uchodzi. – Musiały wręcz rodzić głęboki sprzeciw. Przywołany przeze mnie przypadek kobiety to jeden z wielu, były bardziej drastyczne sposoby uśmiercania. Na przykład zatrzymanemu Żydowi, który był w PPR albo go o to posądzano, jeden z dowódców „wyklętych” kazał odciąć głowę. I jego podwładni to zrobili. Takie uśmiercanie daleko odbiegało od szacunku do zwłok. Mogę zrozumieć zabicie kogoś, ale bezczeszczenie zwłok jest już niepojęte. Było odrzuceniem polskiej kultury śmierci? – Tak. Znane są przypadki, że zanim kogoś rozstrzelano, bito go najpierw, łamano mu ręce czy nogi. Bestialskie znęcanie się nad przeciwnikiem nie budziło uznania. I dziś jest podobnie. Takie postępowanie „wyklętych” też wpływa na to, że wielu Polaków nie godzi się na uznawanie ich za bohaterów. Oczywiście nie wszyscy z nich tak postępowali. Znam przypadek, że oddział partyzantki antykomunistycznej napadł na pociąg, wyciągnął z niego Żyda i woził furmanką po okolicy. Kiedy ten Żyd zapytał, gdzie go wiozą, to usłyszał, że na piwo do Abrahama. Po pewnym czasie wypuszczono go, ale zdarzały się przypadki, że wyrzucano ludzi, głównie Żydów, z pociągu w biegu. Zarzut zabijania niewinnych kobiet i dzieci, Polaków, Żydów, Słowaków dyskwalifikuje „Ognia” jako bohatera. – Nie w oczach wszystkich. Czym tłumaczyć to jednostronne zaangażowanie historyków spod znaku IPN w gloryfikowanie „wyklętych”? – Z perspektywy zawodu historyka powiem tak: im dalej jest on od ośrodków decyzyjnych, tym lepiej dla niego i nauki historycznej. Nie ma nic gorszego jak wciągnąć się w politykę, zwłaszcza bieżącą. Takiej czy innej ekipy politycznej. To zawsze grozi tym, że wcześniej czy później, zwykle wcześniej, zboczy się z naukowej drogi, zapomni o jej wymogach i regułach oraz o zasadach, które historyka powinny obowiązywać. I w ogólnym rozrachunku zamiast szacunku przynosi wstyd. O podziemiu antykomunistycznym trzeba pisać, ale zgodnie z wymogami metodologicznymi i warsztatowymi i nie uciekać od trudnych tematów. Nie należy przeszłości malować w barwach biało-czarnych.
Wojsko kontra anarchia Nie tylko wojskowi wiedzą, że mądre decyzje poprzedza dobre rozpoznanie oraz że trzeba być blisko ludzi i ich spraw, jeśli chce się uniknąć „błędów i wypaczeń” poprzedników (mam na myśli rządzące wcześniej ekipy PZPR). Z napływających meldunków wynikało, że oficerów przyjęto życzliwie i z nadzieją, iż „zaprowadzą porządek”. Ludność wiejska i małomiasteczkowa odczuwała dolegliwie skutki dezorganizacji państwa, braki w zaopatrzeniu, bezkarność biurokracji, korupcję i inne systemowe właściwości gospodarki niedoborów. W drugim etapie, 13 listopada 1981 r., wyjechały na rekonesans do 500 wytypowanych zakładów pracy wojskowe grupy operacyjno-kontrolne (ok. 200 grup kadry zawodowej i żołnierzy służby zasadniczej, którym właśnie przesunięto termin przejścia do rezerwy). Ich sprawozdania uzupełniły opis stanu gospodarki państwowej i nastrojów ludności. Pokazały dezorganizację produkcji w przedsiębiorstwach, braki surowców, nierytmiczność dostaw kooperacyjnych, bezwład zarządzania, no i dyrekcje sparaliżowane strajkami (kilkadziesiąt miesięcznie). Zebrane informacje analizowano w Komitecie Obrony Kraju oraz w Sztabie Generalnym i z odpowiednimi wnioskami przedkładano gen. Jaruzelskiemu, a potem do wiadomości zainteresowanym ministrom i wojewodom. Wyniki kontroli były zatrważające, pokazywały państwo w stanie anarchii. Oczywiście należało brać pod uwagę, że tego rodzaju sprawdziany mogą zniekształcać rzeczywistość przez to, że są nastawione na wyciąganie ułomności i tępienie zła, wychwytują zjawiska negatywne, żeby im zapobiec w przyszłości. Dla jasności sytuacji zaraz po powrocie terenowych grup operacyjnych do macierzystych jednostek (20 listopada) wyekspediowano w teren (25 listopada) – do większych miast i wszystkich miast wojewódzkich – miejskie grupy operacyjne w składzie 7-14 żołnierzy. W ten sposób uruchomiono bezpośredni strumień informacji, stały kontakt ze społeczeństwem z ominięciem szczebli pośrednich, a więc bez możliwych deformacji przez biurokrację. Dane te w zestawieniu z informacjami urzędowymi i oficjalną sprawozdawczością pozwalały dojść do obiektywnego stanu rzeczy. Na wszystkich trzech etapach wprowadzania grup operacyjnych (gminnych, zakładowych i wielkomiejskich) aktywność wojska miała wieloraki charakter, przede wszystkim była to działalność interwencyjna i kontrolna. Pomagano ludziom rozwiązywać problemy, zdawałoby się, dotąd nie do pokonania. Zginie pól miliona ludzi Analiza wydarzeń po ewentualnym wkroczeniu wojsk radzieckich do Polski w 1981 r. Wariant „tragiczny” Wariant ten może praktycznie wchodzić w rachubę, jeśli rozwój sytuacji w Polsce zagrozi – zdaniem kierownictwa radzieckiego – politycznemu status quo w części Europy pozostającej pod radziecką kontrolą. Może być wywołany przekonaniem kierownictwa radzieckiego, że sytuacja w Polsce jest dramatyczna lub bliska dramatu – czemu sprzyjać może np. dezinformacja przez nieodpowiedzialne źródła informacji. Wkroczenie wojsk radzieckich wywoła odruchowy kontratak ze strony części polskich oddziałów wojskowych, które prawdopodobnie odmówią w takiej sytuacji posłuszeństwa swym dowódcom lub zaatakują oddziały radzieckie pod ich kierownictwem (ci sami dowódcy, gotowi dziś do wykonania wszelkich zobowiązań sojuszniczych i zaangażowani w propagandę przyjaźni polsko-radzieckiej, zachowają się w sytuacji takiego konfliktu w sposób drastycznie odmienny od swej dotychczasowej postawy). Wojska radzieckie będą musiały również przełamać zbrojny opór wielomilionowych załóg robotniczych, któremu będą towarzyszyły spontaniczne a straceńcze akcje części młodzieży. Opór ten, wobec przewagi wojsk radzieckich, zostanie dość szybko przełamany przy dużym rozlewie krwi i liczbie ofiar od 100 do 500 tys. Partia polska rozpadnie się podczas pierwszych dwóch dni kampanii lub też jej robotnicze organizacje zadeklarują swą szeroką gotowość walki z armią radziecką, sekretarze organizacji partyjnych będą musieli wręcz opowiedzieć się w taki sposób, ponieważ te elementy w partii, które uchylą się od gotowości walki, mogą to przypłacić nawet życiem. Armia radziecka zostanie uznana za armię okupacyjną, a zakłady pracy podejmą strajk generalny. Kierownicy polityczni armii radzieckiej będą zapewne próbowali powołać rząd, prawdopodobnie spośród elementów umiarkowanych i nieskompromitowanych, ale jest niemal rzeczą oczywistą, że każda taka osoba przy najlepszej nawet swej dobrej woli zostanie uznana przez społeczeństwo polskie za kolaboranta, oburzenie wobec takich postaw będzie silniejsze nawet niż wobec armii uznanej za okupacyjną, wyrażać się będzie w samosądach na takich osobach i zamachach z wyroku podziemnych sądów. W ciągu krótkiego czasu rozwinie się cała typowa dla polskich tradycji podziemna struktura państwowa, analogiczna do funkcjonującej podczas okupacji hitlerowskiej, ze swymi władzami, sądownictwem, oświatą itp. (35 lat propagandy wspomnień wojennych nie tylko zbudowało legendę Polski Podziemnej, ale przekazało społeczeństwu polskiemu szczegółowy instruktaż środków i metod działania). Współpraca z armią radziecką, uznaną za armię okupacyjną, będzie traktowana jako kolaboracja i karana wyrokami podziemnych sądów. Ruch oporu, zgodnie z tradycją, obejmuje całe społeczeństwo, z dziećmi włącznie. Próby ewentualnych eksterminacyjnych represji pogłębią tylko wrogość i nienawiść. Stan okupacyjny będzie musiał się przedłużać, wymagając stałej obecności w Polsce około 30 do 50 dywizji. Opór Polski będzie prowokować napięcie w krajach sąsiednich, gdzie w tej sytuacji pojawią się zapewne oznaki kryzysu i ataki na system władzy, z tendencją do przekształcenia się w otwarty bunt. Konieczność skoncentrowania na terenie tych krajów dalszych 20 do 50 dywizji może oznaczać hasło do wzrostu niepokojów w radzieckich krajach nadbałtyckich, a następnie na Środkowym Wschodzie, ponieważ wytworzy się swoisty łańcuch „korzystania ze sposobności”. Kukliński: fakty przeczą mitom 7 marca 1946 r. Kukliński został aresztowany, oskarżono go o napad rabunkowy z bronią w ręku. 13 kwietnia 1946 r. z aresztu wyszedł. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie mogłyby dać materiały z jego teczki personalnej. Nie ma ich jednak. Jak wspomniałem, na przełomie lat 1952-1953 większość dokumentów została z niej wyjęta. Teczkę tę odtwarzano w roku 1958. Może więc potrzebne informacje dałoby się znaleźć w aktach sądowych? Nic z tych rzeczy. W roku 1992 (!) usunięto z nich dokumenty prowadzonego wówczas przeciwko Kuklińskiemu śledztwa. Nie wiadomo, kto to zrobił ani na czyje polecenie. A wiele epizodów z życia Kuklińskiego, zwłaszcza tych sprzed czyszczenia teczki, czyli sprzed 1953 r., jest bardzo zagadkowych. W roku 1948, dwa lata po aresztowaniu, rozpoczął naukę w Oficerskiej Szkole Piechoty nr 1 we Wrocławiu. Dlaczego go przyjęto? Dlaczego aresztowanie z roku 1946 uznano za nieznaczące? Tego nie wiemy. W 1950 r. decyzją szefa Sztabu Generalnego WP gen. broni Władysława Korczyca Kukliński został wydalony z uczelni. I to w sposób radykalny – nie zaliczono mu trzech lat pobytu w niej i skierowano do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Ale już dwa tygodnie później ten sam gen. Korczyc zdecydował o przywróceniu Kuklińskiego do szkoły. Sprawą tą zajmował się również główny inspektor szkolenia gen. broni Stanisław Popławski. Kukliński został wydalony nie tylko ze szkoły, ale również z PZPR. Ale szybko, na mocy decyzji Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej przy KC, członkostwo mu przywrócono. Do akt jego sprawy były dołączone dokumenty Informacji Wojskowej. Jeżeli na temat współpracy Kuklińskiego z Informacją Wojskową od lat 40. możemy tylko spekulować, to pewne jest, że od 1962 r. był nie tylko zwykłym oficerem Wojska Polskiego, ale również agentem WSW. Używając języka polskiej prawicy, donosił wojskowej bezpiece na kolegów. Co mało zaskakujące, tak chętnie o sobie mówiący Kukliński o tym, że był tajnym współpracownikiem WSW, nigdy nie wspomniał. A był, jak wynika z zapisów w karcie, pożyteczny. Odbierający od niego informacje funkcjonariusze kontrwywiadu mieli o nim jak najlepszą opinię. „Oficer pozytywnie do nas ustosunkowany. Informuje nas chętnie”, czytamy w karcie. Kukliński ukrywał, że był tajnym współpracownikiem WSW – dziś zatem, zgodnie z obowiązującą ustawą lustracyjną, nie mógłby pełnić funkcji publicznych.
Nie ma sprawy – Magda czuła się winna. Miała niejasne przeczucie, że to Mruk, składając nocne wizyty, rozpalał w piecu, aby nie siedzieć w zimnicy. Choć zdunowi źle z oczu patrzyło i nie należał do ludzi budzących sympatię, było go jej żal. Do dziś pamiętała jak poparzyła sobie rękę o gorącą brytfannę, w której piekł się indyk na Boże Narodzenie, i doskonale rozumiała cierpienie Dyrdy. – Ile by wyniosło to odszkodowanie? – zapytała, przeliczając w myślach stan swoich finansów. - Ze sześć tysięcy… Tyle bym wyciągnął w miesiąc… - powiedział nad wyraz ochoczo i zajęczał boleśnie na wszelki wypadek, gdyby Magdzie przyszła ochota zmienić zdanie albo zaczęła się targować o kwotę.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl