Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "za nauki moich", znaleziono 12

Moja miłość do chemii jest pochodną mojej miłości do Nauki. Uważam Naukę całkiem serio za najcenniejsze, co wymyśliła nasza cywilizacja. Osiągnięcia Newtona, Einsteina i Skłodowskiej-Curie w moich oczach przebijają dokonania Mozarta, Szekspira i sióstr Brontë (razem wziętych).
Nie chodzi o to, że nie cenię tych ostatnich - wprost przeciwnie! - tylko o to, że nauka ma znacznie silniejszy wpływ na nasze życie niż literatura czy muzyka.
Nauka udowodniła dziś ponad wszelką wątpliwość, że w mojej córce nie ma nic aż tak wyjątkowego, czego nasze nowoczesne narzędzia nie potrafiłyby wydobyć, skopiować i przetransferować.
Jej postawa nie powinna mnie dziwić. Przez lata nauki w szkole podstawowej odporność mojej matki na osoby poniżej osiemnastego roku życia drastycznie zmalała. Co zresztą dotyczyło również jej własnych wnuków.
Dziękuję, pani Kurtz. Dziękuję za pani ciepło, poczucie humoru, radość, za pani entuzjazm do nauki i za to żywe wspomnienie mojej pamięci epizodycznej, które pomogło mi znaleźć drogę do moich nauczycieli, a ich sprowadziło do mnie. Wierzę, że pani delikatne dotknięcie mojego ramienia ponad sześćdziesiąt lat temu pomogło zmienić kierunek, w jakim potoczyło się moje życie. Uważam, że zmieniło je w sposób, który kompletuję dziś z zadziwieniem i wdzięcznością. Tak właśnie wspomnienia epizodyczne umożliwiają tworzenie pozytywnych przyszłości. Za każdym razem, gdy wracamy do wspomnienia, staje się ono bogatsze, a jego znaczenie rośnie. W ten sposób działają wspomnienia i tak realizuje się ich życiodajna funkcja, choć często dzieje się to poza kontrolą świadomości.
'Moim generalnym celem jest stworzenie rzeczywistości równoległej dla naszej cywilizacji. To wymaga wielu analiz i w pewnym sensie zniszczenia wszystkiego w ogóle, a następnie stworzenia nowej rzeczywistości modelowej. Wierzę, że nauka i sztuka umożliwi kiedyś fizyczną realizację takiego projektu, bo odpowiedzialność za zniszczenie naszego świata spoczywa na nas wszystkich - bo odpowiedzialność za stworzenie nowego świata spoczywa na nas wszystkich!' - fragment wywiadu z 2013 Talent.pl
Kiedy i ja umrę,czy będę wiedział,że kiedyś żyłem?Wiem,że paru moich przyjaciół pokusiło się o oszustwo-leżą w lodowym śnie,licząc nie wiadomo na co.Poznałem życie i dobrze o tym wiem.Bo czym jest życie?Trochę zabawy,trochę nauki,trochę dobrze dobranych słów,odrobina miłości,krzta bólu,znów praca,wspomnienia,a potem gleba unosząca się na słońcu.I do tego tylko się sprowadzamy-a przecież podbiliśmy gwiazdy!
Rozbawiło mnie wspomnienie, które skojarzyło mi się z utyskiwaniem mej sąsiadki. Otóż moja prababka opowiedziała mi kiedyś, że jej babka przekazała jej pewien humorystyczny epizod: Na pierwszym zebraniu w szkole syna dowiedziała się, iż jego klasa poddana zostanie eksperymentowi rozpoczęcia nauki czytania i pisania od całych zdań. Jak się później okazało ów nowatorski pomysł polegał na tym, że rodzice sami musieli uczyć dzieci poszczególnych liter i składania ich w całe wyrazy, dzięki czemu eksperyment powiódł się, a jego autorka uzyskała habilitację. Mój spontaniczny śmiech spowodowało przypomnienie sobie pierwszego zdania, od którego to biedne dziecko zaczęło naukę, a które zostało przywołane w mej pamięci wybrzydzaniem siedzącej obok mnie kobiety. Brzmiało ono: „Lenin jest wiecznie żywy.”
Heidegger podobnych problemów nie miał-niemieckie uczelnie jego czasu nie musiały dbać o zainteresowanie własną ofertą dydaktyczną, nie trwoniono na nich sił przemyśliwując lepszą witrynę internetową, lepsze zakodomowanie do warunków wolnego rynku, nie szafowano nowymi rozwiązaniami w zakresie marketingu-miast myśleć o nauce i filozofii, roztkliwiając się nad reklamową szatą uniwersytetu. To wszystko było Heideggerowi zbyteczne. Gdyby żył w moich czasach, ukułby najpewniej fenomenologię akademickiej buchalterii i strachem organizowanej dobroci. Szczęśliwie, nie żył.
Przez kilka minut przyglądałam mu się uważnie. Po raz pierwszy w życiu spałam na jednym łóżku z mężczyzną. Usiłowałam sobie wyobrazić, że Konstanty jest moim mężem. Musiałabym wówczas wstawać o siódmej, smażyć mu jaja na bekonie, robić grzanki i kawę, tłuc się po domu w szlafroku, z włosami nawiniętymi na walki, aż wyszedłby do pracy, potem trzeba by było pozmywać, zasłać łóżka, a wieczorem, po powrocie do domu z całodziennej, fascynującej pracy, małżonek żądałby oczywiście dobrej kolacji. Po kolacji musiałabym, rzecz jasna, znowu zmywać całe góry naczyń, po czym, śmiertelnie zmęczona, waliłabym się do łóżka. Nudne by to było, zmarnowane życie dla dziewczyny po piętnastu latach nauki, to fakt, ale wiedziałam, że tym jest właśnie małżeństwo dla kobiety, sprzątaniem, gotowaniem i zmywaniem.
Przyszłe pola moich dociekań rozłożą się po stronie fenomenologią inspirowanej filozofii moralnej i społecznej, tych ostatnich, których problemy będę usiłował przy pomocy fenomenologii analizować-i socjologii, którą pragnę ochrzcić mianem filozoficznej. Mam świadomość neologizmu. Boudon jako pratognista dwu z zamieszczonych tu tekstów to postać dobrana nieprzypadkowo. Boudon ucieleśnia etos francuskiego socjologa-filozofa, intelektualisty z poważnym przygotowaniem filozoficznym. Tego ostatniego brakuje, niestety-przychylam się do stanowiska Michała Chmary-większości polskich socjologów. Ci poruszają się ciągle w micie Durkheimowskim, niezależnie od tego, jak bardzo by się od niego odżegnywali. Mit socjologii jako nauki jest niezależnie od autodopowiedzeń refleksem właśnie tej Durkheimowskiej formacji intelektualnej, prześwitem neopozytywizmu, choćby dobudowanym do socjologii weberowskiej.
Powiązanie dźwięków z barwami, dokonane przeze mnie drogą naklejenia na klawisze pianina kolorowych kawałków papieru, stanowiło przełom estetyczny na miarę kończącego się wieku. Metoda ta miała również ułatwić Rimbaudowi naukę gry na pianinie, co zakończyło się połowicznym sukcesem, bo nie miał chłopiec, mimo bujnej wyobraźni, w tym kierunku szczególnych uzdolnień, a jego ręce natura uformowała raczej do władania bronią lub widłami. Moja koncepcja istnienia precyzyjnej korelacji między kolorami a dźwiękami, w tym także głoskami ludzkiego języka, a w konsekwencji możliwość tłumaczenia obrazów na muzykę oraz prawdziwie barwnego mówienia, padła na podatny grunt i zapłodniła imaginację poety, który wnet stworzył sonet „Samogłoski”, klasyczne dzieło awangardowej kultury.
Moim drugim projektem było wykorzystanie w muzyce zmysłu powonienia, stworzenie symfonii zapachów. Co sądził o tym pomyśle młody geniusz, trudno orzec, bowiem jedyną jego repliką było: merde!
Przedmowa Kończący się w. XX charakteryzowało przekonanie o globalnym kryzysie ekologicznym, którego skutki ocenia się jako mogące zagrozić dalszemu trwaniu cywilizacji, naszego gatunku i życiu na ziemi w ogóle. Punktami zwrotnymi w widzeniu odmiennych niż dotychczas perspektyw rozwojowych były w przeszłości: * trwający przeszło 100 lat ruch nowoczesnej ochrony przyrody (konserwatorskiej) i wyrosły zeń ruch ochrony środowiska (sozologia), dążące nie tylko do ochrony zachowawczej przyrody, ale i do rozsądnego gospodarowania istniejącymi zasobami przyrody (1948 r. - konferencja w Brunnen - Szwajcaria); * raport Sekretarza Generalnego ONZ U. Thanta (1969 r.) "Człowiek i jego środowisko" - postulat zharmonizowania trendów rozwojowych biosfery i technosfery; * światowy kryzys paliwowy (1974 r.) i wybuch elektrowni jądrowej w Czarnobylu (1986 r.), które zwróciły uwagę społeczeństw na problemy granic wzrostu gospodarczego i ogólnie - na problem tzw. "ekologicznego stylu życia"; * Światowa Konferencja ONZ "Środowisko i Rozwój" w Rio de Janeiro (1992 r.) - ochrona różnorodności biologicznej i zasada zrównoważonego rozwoju (ekorozwoju). Ekorozwój, to uznawanie nadrzędności celów ekologicznych nad celami polityczno-gospodarczymi, to rezultat wyciągnięcia wniosków z ograniczonej adaptacyjności ekosystemów do warunków szybko zmieniającej się techno- i socjosfery. To postulat (znów!) zharmonizowania rozwoju gospodarczego z zasadami racjonalnej gospodarki w przyrodzie. Wreszcie - przyjęcie (przynajmniej teoretyczne) zasady nierepresyjności rozwoju społeczno-gospodarczego wobec biosfery. W ostatnich latach pojawiają się jak grzyby po deszczu rozliczne poradniki "sztuki przetrwania", poradniki medycyny niekonwencjonalnej czy naturalnej, poradniki "ekologicznego sposobu życia" (urządzenia mieszkania, ogrzewania, oczyszczania ścieków, urządzenie ekologicznego ogródka, dodam: "ekologicznych" butów i trumien a nawet - "ekologicznej defekacji" w warunkach naturalnych). Wszystkie te książki, broszury i czasopisma przygotowują jednostkę (względnie rodzinę lub inną wyodrębnioną małą grupę społeczną) do przejścia przez "szok przyszłości". Mówią one o możliwości alternatywnego rozwiązywania problemów życiowych w społeczeństwie stechnicyzowanym i zurbanizowanym. Przygotowują jednostkę do wejścia w "nowy wiek" ludzkości; mieszczą się też najczęściej w pojęciu Nowej Ery (New Age). Z drugiej strony społeczeństwo (uznawane za już poprzemysłowe) bombardowane jest informacjami o wydźwięku katastroficznym, głoszącymi kryzys całej biosfery. Niepostrzeżenie przeszło 100 lat trwający ruch nowoczesnej ochrony przyrody przekształcił się w ruch po części futurologiczno-katastroficzny, po części ostrzegawczo-planistyczny. Najdobitniej wyraża się to w postulacie ekorozwoju gospodarczego. Filozofia ekorozwoju jest hasłowym narzędziem teoretycznym na poziomie organizacji państwowych i ich stowarzyszeń, kontynentów, w ostateczności dużych grup społecznych. Najczęściej wpływ tej filozofii na politykę gospodarczą jest nieadekwatny do szumu informacyjnego jaki wokół siebie wytwarza. Niemniej, jest ona niekwestionowanym elementem krajobrazu intelektualno-społecznego przełomu tysiącleci. W dzisiejszym piśmiennictwie ekologicznym, tak chętnie odwołującym się do pojęcia "strategia ekorozwoju", jest - zdaje się - więcej "teorii" niż "praktyki". Różne "strategie ekorozwoju", nie są niczym innym, jak wykazem problemów do rozwiązania, którym towarzyszą z reguły ogólnikowe wskazania dróg prowadzących rzekomo do poprawy sytuacji. Są zaledwie koncertem życzeń zbożnych celów. Takie opracowania istniały i dawniej, tyle że wówczas używało się innych modnych słów. Tak jak określa to socjologia, istnieje do dzisiaj rozziew między poziomem świadomości jednostki ludzkiej i poziomem percepcji makrostruktur społecznych - przepaść częściowo wypełniona stanami pośrednimi, formułowanymi w obrębie poszczególnych grup zawodowych czy intelektualnych. Również współczesnej teorii ekorozwoju brakuje owych "ogniw pośrednich", moderatorów najczęściej radykalnie definiowanych sposobów rozwiązania przyszłych losów ludzkości. Przyszłość biosfery nie rozstrzygnie się w rezerwatach przyrody i parkach narodowych. Nie rozstrzygnie się też w ogniu efektownych "operacji ekostrategicznych" rozgrywanych na olbrzymich obszarach Globu. Przyszłość biosfery rozstrzygnie się na poziomie niższych struktur społecznych, terytorialnych, funkcjonalnych. Do podstawowych struktur szczebla pośredniego zaliczyć należy w naszych warunkach gminę. Od powodzenia przyjętej "polityki ekologicznej" w każdej gminie zależeć będą losy fauny i flory na przeważającym obszarze państwa. Niniejsza książka próbuje ocenić możliwości ekorozwoju na poziomie współczesnej gminy wiejskiej, jako podstawowej samorządowej jednostki terytorialnej. Jednostki, gdzie ledwie docierają echa oficjalnej "strategii ekorozwoju" i gdzie praktycznie cała ludność swą zapobiegliwą krzątaniną dowodzi, że bliższe są jej cele partykularne niż ekorozwój, pojęcie noosfery itp. konstrukcje filozoficzne. Przewrotnie też nie używam pojęcia "strategia". W odniesieniu do gminy pojęcie to brzmi szczególnie groteskowo. Gmina to typowy teren działań taktycznych, bez których żadna strategia się nie powiedzie. Jeśli zatem "strategia" oznacza "praktykę przygotowania i prowadzenia wielkich operacji i kampanii wojennych", to "taktyka" oznacza "teorię i praktykę rozmieszczenia oddziałów wojskowych, rodzajów broni, okrętów itd., manewrowanie nimi w ich wzajemnym odniesieniu do siebie i do nieprzyjaciela oraz używanie ich w walce". Jest to dalej "metoda postępowania, umiejętność używania rozporządzalnych sił dla osiągnięcia zamierzonych celów" (nb. brzmi to pragmatyzmem ale daleki jestem od odżegnywania się od tego zdeprecjonowanego określenia!). Przez swoistą przewrotność książka ta chce być właśnie poradnikiem "taktyki ekorozwoju" gminy. Uważam dalej, że sytuacja dzisiejsza da się porównać do stanu, w którym sztab dowodzący strategicznym ugrupowaniem wojsk odkrywa w przeddzień bitwy, że w kompaniach i bateriach nie widzieli na oczy "Regulaminu walki kompanii piechoty w natarciu", czy "Instrukcji strzelania artylerii naziemnej"! Pozostając nadal przy wojskowych terminach: strategia ekorozwoju Polski to szczebel operacyjny, taktyka ekorozwoju gminy to szczebel taktyczny (np. kompanii czy batalionu wojska). Oczywiście na skuteczność taktyczną np. baterii artylerii składa się znajomość nie tylko jednej, wspomnianej wyżej "Instrukcji" (ISAN). Oprócz znajomości odpowiednich regulaminów obowiązuje też rozeznanie w całości wiedzy o możliwościach zastosowania w bitwie artylerii. Każda gmina jest inna i każda w procesie ekologizacji musi posługiwać się specyficzną taktyką. Różna jest przecież taktyka kompanii spadochroniarzy, saperów czy baterii artylerii. Czasem będzie to taktyka "wojny elektronicznej", a być może czasem będzie trzeba posługiwać się (przez analogię) regulaminem z czasów Fryderyka Wielkiego. Zapewne czas dobrych "regulaminów" taktyki ekorozwoju gminy dopiero przed nami. Jak niewdzięczne i mało efektowne jest to zadanie - próbuję przedstawić w książce. Być może dlatego tak wiele mamy kandydatów na "generałów ekorozwoju", którzy nie posadzili jednego drzewa, ale za to z upodobaniem toczą papierowe kampanie ekologiczne. Niemiecki ekolog H. Remert tak kończy swoją "Ekologię": "Istnieją prawa chroniące nas przed znachorami i szarlatanami medycyny. Nic nas jednak nie broni przed szarlatanami ekologii, zaś ich liczba i wpływy rosną w tempie alarmującym. Ekologia jest nauką biologiczną. Bez solidnych biologicznych podstaw zalecenia ekologiczne i propozycje ochrony środowiska dla miast i gmin mogą być tylko szarlatanerią - szarlatanerią niebezpieczną, gdyż perspektywa szybkich i prostych rozwiązań jest bardzo kusząca." W swoim eseju nawiązuję do tego, zdając sobie w pełni sprawę, że niewiele moich pomysłów i interpretacji oscyluje na krawędzi szarlataństwa. Jeśli coś mnie chroni przed tego rodzaju postawą, to przekonanie, iż w ekologii gmin nie ma rozwiązań "szybkich i prostych". Oleg Budzyński
© 2007 - 2025 nakanapie.pl