Każdy mól książkowy zna to niesamowite uczucie, kiedy dowiaduje się, że już niedługo wyjdzie książka jego ulubionego autora/ki lub od dawna oczekiwana kolejna część ukochanego cyklu. Niekiedy to samo uczucie towarzyszy nam, kiedy sięgamy po książkę, która zajmuje pierwsze miejsce we wszelkich rankingach na portalach książkowych i księgarniach internetowych, a do tego od „wszystkich znajomych moli” słyszymy: „musisz to przeczytać, to najlepsza książka, jaką do tej pory czytałam”. Kiedy już rzeczony tytuł wpada w nasze ręce, rzucamy wszystko dookoła, siadamy do lektury i....zamykamy książkę z uczuciem niedosytu i rozczarowania. To nie tak miało być, nie tego się spodziewałam/em, poprzednie części były lepsze, jeju, ja nic z tego nie rozumiem - myślimy sobie. Znacie to uczucie? Pewnie tak, każdy z nas przeżył to najprawdopodobniej chociaż raz w życiu.
Muszę się Wam przyznać, że takie pierwsze rozczarowanie, które zdarzyło mi się przeżyć, bardzo wpłynęło na moje poczucie wartości i inteligencji :) Dość dawno temu moja koleżanka, rozpływając się w słowach zachwytu, podsunęła mi do przeczytania jedną z części "
Kwartetu aleksandryjskiego" Lawrence'a Durella. Ta książka wśród wytrawnych czytelników cieszy się dużym powodzeniem i estymą, podejrzewam, że niejednemu z Was ten tytuł nie jest obcy. Kiedy pracowałam w antykwariacie, nie raz i nie dwa zdarzyło się, że klienci pytali o nią i polecali mi ją do przeczytania. Ja tylko ze zrozumieniem kiwałam głową i trochę czerwieniłam się ze wstydu, bo, Moi Kochani, przyznaję się bez bicia, ja tej książki po prostu nie zrozumiałam, nie poczułam jej fenomenu i do dzisiaj nie wiem, co autor miał na myśli. I naprawdę było mi trochę wstyd przyznać się do tego nawet koleżance, bo przecież nie jest tak, że czytuję tylko „babskie powieści” czy kryminały, sięgam po klasykę i tytuły poważniejsze i niektórymi z nich naprawdę potrafię się zachwycić. A pan Durell w żaden sposób na mnie nie zadziałał i do dzisiaj nie wiem, o co mu chodziło :)
Większość z nas zapewne bezustannie śledzi nowości wydawnicze, jakie trafiają na nasz rynek i słucha opinii znajomych czy sprzedawców na ich temat. Niejednokrotnie skuszony nimi kupuje dany tytuł i czasami zamyka książkę z uczuciem, o którym pisałam wyżej.
Jeżeli chodzi o mnie na takich nowościach, kolokwialnie rzecz ujmując „przejechałam” się kilka razy. Pamiętam jak parę lat temu skuszona opiniami i informacją o ekranizacji filmowej sięgnęłam po "
Poradnik pozytywnego myślenia" Matthew Quicka. I to w ogóle nie była moja bajka. Nie umiałam zrozumieć postępowania głównego bohatera i fabuła tej powieści nie przemówiła do mnie w ogóle. Jak się później okazało, nie byłam w tej opinii odosobniona, bo kilka moich koleżanek miało podobne zdanie.
Jeżeli chodzi o nowości z ostatnich kilku miesięcy, takie uczucie przytrafiło mi się niedawno dwa razy. Ja uwielbiam wszelkie wyzwania książkowe i w niektórych biorę udział (obiecuję, że napiszę Wam kiedyś o nich osobny artykuł) i tam czasami czytamy właśnie głośne nowości. W Klubie Książki Przeczytaj i podaj dalej, bodajże w styczniu czytałyśmy "
Kasztanowego ludzika" Sovena Seistrupa i później o nim dyskutowałyśmy. Byłam jedną z nielicznych osób, której ten kryminał nie przypadł do gustu, przeważały głosy zachwytu, a ja naprawdę czytałam dużo lepsze kryminały. No cóż, de gustibus....
Z kolei w grupie Tygodniowe Wyzwania Książkowe do wyzwania „Imię autora na literę C” wybrałam sobie niedawno wydaną i podobno bardzo oczekiwaną kontynuację hitu sprzed kilkunastu lat "
P.S. Kocham Cię" Cecelii Ahern, zatytułowaną "
P.S. Kocham Cię na zawsze." I co rzadko mi się zdarza, ja przez tę książkę po prostu nie przebrnęłam. Dla mnie to niepotrzebne „odgrzewane kotlety” i stracony czas. Przejrzałam sobie na różnych portalach opinie o tej książce i okazała się, że nie ja jedna mam to uczucie. Czyli chyba nie jest ze mną tak źle.
Na szczęście, jeżeli chodzi o moich ulubionych autorów, takie rozczarowania zdarzają się bardzo rzadko. Każde ich kolejne książki zabierają mnie w niezapomniane podróże i dostarczają niebywałych emocji. Raz tylko zdarzyło mi się, że bardzo zawiodła mnie mistrzyni polskiej komedii kryminalnej, nieodżałowana Joanna Chmielewska swoją "
Krwawą zemstą", wydaną w roku 2012 roku. To była książka zupełnie nie w stylu pani Joanny, zamknęłam ją bardzo rozczarowana. I znowu okazuje się, że nie byłam sama. Jedna z naszych portalowych koleżanek oznaczona tagiem @wiejska_biblioteczka w tamtym roku dodała recenzję tej książki i również była nią rozczarowana. Szkoda tylko, że była to jej pierwsza przygoda z twórczością pani Joanny, bo uwierz mi Droga Koleżanko, jej książki warto znać i czytać, bo (prawie) zawsze zapewniają niesamowitą rozrywkę. Mam wrażenie, że
Krwawa zemsta to tylko mały wypadek przy pracy.
A jak to z Wami jest, Moi Drodzy Czytelnicy? Co Was ostatnio rozczarowało? Mam nadzieję, że podzielicie się ze mną wrażeniami ze swoich podróży literackich, z których wróciliście z uczuciem niedosytu.
A nam wszystkim życzę tylko udanych peregrynacji z książką w ręku i jak najmniej takich jak wspomniane wyżej rozczarowań. Do następnego!